Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Artur Laisen
‹Sto lat w słońcu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorArtur Laisen
TytułSto lat w słońcu
OpisLaureat jednego z konkursów poetyckich a także konkursu na opowiadanie SF Wydawnictwa Paperback. Autor publikowanych w antologiach tekstów: „Księdza Marka trzy spotkania z demonem”, „Pocałunek Królowej Piasku” oraz „Pieśń żywiołów”, a także thrillera metafizycznego „CK Monogatari”. Prezentowany tutaj tekst „Sto lat w słońcu” stanowi fragment sagi fantasy „Teraia”, której pierwszy tom, „Studnia Zagubionych Aniołów” ukazał się w bieżącym roku nakładem Wydawnictwa Genius Creations. Po przeczytaniu opowiadania należy obowiązkowo odsłuchać piosenkę „Warrior” zespołu Wishbone Ash.
Gatunekfantasy

Sto lat w słońcu

« 1 2 3 4 6 »

Artur Laisen

Sto lat w słońcu

Jednak w tym, co wydarzyło się poprzedniej nocy, znów można było dopatrzeć się śladów matematyki niebios.
Tak jak wszyscy obserwował z zapartym tchem spektakl rozgrywający się na wieczornym niebie. Nie czuł strachu, gdy skończył się on w sposób, który zasiał w tysiącach serc zwątpienie. Gdy złoto zniknęło w oddali, a widzialna czerń – niemożliwa do ogarnięcia ludzkim umysłem groza – osiadła na szczycie wygasłego wulkanu wyrastającego pośrodku stepu. Gdy zalała świat srebrem, przesyłając im ostatnie ostrzeżenie. Gdy okazało się, że nawet najstraszliwsze i najbardziej nieprawdopodobne z pogłosek nie przygotowały ich na to spotkanie.
Odziany w śmierdzące skóry czarownik – łącznik przysłany od człowieka, którego władca się obawiał i którym pogardzał, tak jak górski lew obawia się i pogardza przyczajonym wśród skał wężem – przekazał im rozkaz – „naprzód”. Harahan jednak tak czy inaczej wyruszyłby naprzeciw przeznaczeniu, tak jak czynił to dziesiątki razy wcześniej.
Z każdą chwilą coraz wyraźniej widział wzór, który objawił się poprzedniej nocy. Wzór, w którym zawarta była obietnica spełnienia.
Bo cóż z tego, iż niebo otworzyło się z hukiem i splunęło kataklizmem, który nie miał prawa się wydarzyć, a który w praktyce unicestwił całe prawe skrzydło nacierającej armii – tych, których obdarzono największym zaufaniem i którzy otrzymali wsparcie tak potężne i tak niepojęte, że samego shekkuna napawało raczej przerażeniem niźli zazdrością. Cóż z tego, że tysiące innych, którzy przeżyli, rzuciły się do bezładnej ucieczki? Czyż nie na tym właśnie polegał uśmiech losu?
Bo gdy prawe skrzydło już nie istniało, gdy środek armii, osłabiony paniką i dezercjami zwarł się w zaciekłej i – niespodziewanie dla żołnierzy sojuszu – niemal wyrównanej liczebnie walce ze środkiem przeciwnika… Czyż nie wtedy właśnie miała nastąpić chwila triumfu Harahana?
Wojowników Madagoru ominął kataklizm i nie ogarnęła ich panika; stanowili w istocie najbardziej zdyscyplinowaną i najbieglejszą w sztuce wojennej część wielkiej armii. Nawet po ucieczce sojuszników, których oddano pod komendę shekkuna, miał on przewagę nad siłami zgromadzonymi na prawym skrzydle przeciwnika – nie miażdżącą, ale w zupełności wystarczającą. Gdyby udało się je rozbić, mógłby następnie z kolei uderzyć od tyłu na tych, którzy zwarli się z ich własnym środkiem i odwrócić losy bitwy.
Stało się jednak inaczej. Harahan przegrał swą szansę. Przegrał ją z tym, którego niegdyś rozkazał ścigać aż na sam skraj świata, na widok którego uradował się niczym kochanek na widok dawno nie widzianej wybranki.
W odległości kilkudziesięciu kroków samotny jeździec mija go w galopie, nie zauważając. Jednak wkrótce potem pojawiają się dwaj kolejni; jeden pokazuje go dłonią towarzyszowi, podjeżdżają bliżej, rozpoznają, następnie zaś zawracają i wypełniają step okrzykami.
Harahan po raz ostatni rzuca wyzwanie czterem stronom świata. Mruży oczy, spoglądając ku odległemu może o jakieś dwadzieścia mil stożkowi wygasłego wulkanu. W tym momencie powinien właśnie tonąć w promieniach wschodzącego słońca, ale władca Tanmuku zdaje sobie sprawę, że dzień nigdy już nie odzyska władzy nad tym miejscem. Nie po tym, co wydarzyło się poprzedniej nocy.
Znów tętent. Kolejny jeździec galopuje wprost na niego, wznosi włócznię. Harahan uśmiecha się samymi kącikami ust. Tamten mija go w odległości kilkunastu kroków, nie odważając się na atak.
– Chodźcie! – krzyczy władca Tanmuku. – Chodźcie do Harahana!
I wtedy, niespodziewanie, dostrzega biegnącą naprzeciwko bestię. Oczywiście, słyszał o nich, choć do tej pory żadnej nie oglądał na oczy. Widać wcale się są tak wielkie, jak opisywały to plotki. Tsebu, tak się chyba nazywają. To tylko wyrośnięty wilk, powtarza sobie w myślach; odruchowo oblicza rytm, z jakim porusza się szary pocisk, i wznosi młot.
– Chodź, wilku – szepczą jego usta.
– Daiquin! Ty głupia smarkulo! Do tyłu! – zirytowany, donośny głos rozcina ciszę, która zaczęła już powoli opadać na całą tę scenę.
Bestia nieoczekiwanie zmienia kierunek i mija Harahana w bezpiecznej odległości.
– Wszyscy w tył. Trzymać się z daleka od jego młota – ten sam głos, już nieco spokojniejszy.
Harahan dobrze go pamięta. Opiera oręż o ziemię i spogląda ku grupce nadjeżdżających.
Tamten wciąż dosiada tego samego siwego wierzchowca – wspaniałego bojowego rumaka z Dagony, silnego, szybkiego i wytrzymałego, osobisty podarunek Harahana. Zdrajcę otacza ośmiu czy dziewięciu przybocznych na mniejszych barbarzyńskich konikach. Większość ma twarze pokryte wojennymi tatuażami. Przynajmniej połowa nosi zbroje identyczne z tymi, jakie posiadają żołnierze Madagoru. Harahan dobrze zna tych dumnych wojowników, którzy z dawien dawna przebywali dzielący ich kraje step w poszukiwaniu bogactwa i przygód. Wielu służyło niegdyś w jego własnej armii. Uczynił z nich nawet swą osobistą gwardię, ufając barbarzyńskim najemnikom o wiele bardziej niż żołnierzom i oficerom Jedenastu Królestw, którzy od setek lat w równym stopniu opierali swe kariery na wierności, co na zdradzie.
Gdy ogłoszono świętą wojnę, osobiście wyjednał litość i przebaczenie dla ich narodu. Wysłał najemników na wschód, obiecując, że jeśli wrócą wraz z całymi plemionami, on obdarzy ich ochroną w zamian za dalszą służbę. Spośród wszystkich ludów służących demonowi oni jedni otrzymali szansę na odkupienie.
A jednak tamci nigdy nie powrócili. Odpłacili Harahanowi zdradą za jego wielkoduszność.
Jeźdźcy są coraz bliżej. Wreszcie zatrzymują się w odległości może czterdziestu kroków. Harahan i zdrajca mierzą się wzrokiem. Tamten ma na sobie tę samą lamelkową zbroję ze skóry tary, w której widział go po raz ostatni – wtedy przed czterema laty. W gruncie rzeczy niemal identyczną jak zbroja Harahana. Zdjął hełm, spinki jak zwykle srebrzą się w promieniach słońca. Zaiste, nie przestał dbać o fryzurę. Ta sama, teraz już ponad trzydziestoletnia twarz, choć wyraźnie zmęczona i poorana śladami napięcia oraz troskami.
Twarz, której kiedyś ufał najbardziej.
Harahan uśmiecha się i czeka. Oczywiście tamten nie ma żadnego powodu, by przyjąć wyzwanie. Władca Tanmuku sam w swoim czasie stoczył dziesiątki pojedynków z nieprzyjacielskimi wodzami – lecz przecież nie wtedy, gdy stali samotnie naprzeciwko niego w bitewnym pyle, zaś ich rozbite armie znikały już za widnokręgiem. Trudno też oczekiwać, iż zdrajca wykaże się honorem.
A jednak tamten nieoczekiwanie odwzajemnia uśmiech i zgrabnie zeskakuje z konia. Czyżby i jego nienawiść okazała się silniejsza od rozsądku?
Przez przybocznych przetacza się szum.
Sai Saion Tengit… – odzywa się któryś z nich ostrzegawczo.
Sai Saion Tengit. Harahan w swoim czasie nieźle poznał język barbarzyńców – w końcu byli jego osobistą gwardią, a niebezpiecznie jest nie znać języka ludzi, którzy cię otaczają. Wariantami tego języka posługują się zresztą wszystkie ludy krainy, do której Harahan nigdy już nie dotrze. Tengit oznacza w nim wojennego wodza. Saion Tengit – to wódz wodzów, przywódca całego ludu, powoływany tylko w sytuacji wyjątkowego zagrożenia. Tym właśnie mianem najemnicy z szacunkiem określali pomiędzy sobą samego Harahana. Lecz Sai Saion Tengit to zupełnie nowy tytuł, oznaczający wojennego wodza całego tego wielkiego kraju, tytuł, który stworzono specjalnie po to, by uhonorować stojącego naprzeciwko mężczyznę, tytuł, którym nie posługiwał się nikt przed nim.
Potężny szary pocisk przypada do zdrajcy. Tamten śmieje się i gładzi miękkie futro, potem odsuwa bestię na bok. Wychodzi Harahanowi naprzeciw.
Władca Tanmuku obserwuje, jak przeciwnik, nie zwalniając, wyciąga z przewieszonej przez ramię pochwy długi, lekko zakrzywiony miecz i od niechcenia kręci nim młynka. Klinga dziwnie mieni się w promieniach słońca. Czy to wciąż ten sam oręż, jakiego używał, gdy walczyli jeszcze ramię przy ramieniu? Długa Aditu, wykuta w najlepszej kuźni Orlego Zamku? Ale sam Harahan przecież nie posiadał wówczas broni, którą teraz dzierży w dłoniach. Tamten musi o tym wiedzieć, nie jest głupcem. Zapewne też nie uważa się za samobójcę. Czy zatem skrywa coś w zanadrzu?
Shekkun szybko ocenia zamiar w ruchach zbliżającego się przeciwnika. Tamten jest młodszy o kilkanaście lat i potrafi walczyć – on sam wielokrotnie wybierał go na swego partnera podczas ćwiczeń. Harahan Spojrzeniem Ponad Zasłoną widzi teraz, jak przeciwnik w ostatnim momencie wykonuje zwód, usuwając się z linii uderzenia i z krótkiego półobrotu przeciąga mu ostrzem po plecach, przewraca, następnie zaś wbija miecz sztychem pomiędzy przerwę w lamelkach.
– No, chodź – szepcze Harahan, wiedząc już, że jednak zostanie mu podarowana krótka, bardzo krótka chwila triumfu, nim rozwścieczeni barbarzyńcy obrzucą go z bezpiecznego dystansu włóczniami, a szara bestia rozszarpie kłami padające ciało.
« 1 2 3 4 6 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Wrzesień 2017
— Dominika Cirocka, Dawid Kantor, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka

Esensja czyta: Czerwiec 2016
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Joanna Kapica-Curzytek, Anna Nieznaj, Joanna Słupek

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.