Brygady śpią, tak samo znaczna część społeczeństwa, utrudzona ich usypianiem, reszta dorosłych siedzi przed telewizorami (kolejny dziennik!), a dzieci wartują pod drzewami. Świetnie. Mamy więc, my z Małym, wolną rękę, możemy działać spokojnie, nikt nas nie śledzi. Zakradamy się do domu sąsiadki.
Julia Hermes
Drzewa
Brygady śpią, tak samo znaczna część społeczeństwa, utrudzona ich usypianiem, reszta dorosłych siedzi przed telewizorami (kolejny dziennik!), a dzieci wartują pod drzewami. Świetnie. Mamy więc, my z Małym, wolną rękę, możemy działać spokojnie, nikt nas nie śledzi. Zakradamy się do domu sąsiadki.
Drzewa w tym roku nie wypuściły liści. Tak po prostu, jak gdyby ciągle była zima. Na żadnym drzewie nie ma ani jednego zdechłego listka. A tu trawa się zieleni na całego, kwiaty kwitną, warzywka rosną. Drzewa - ciągle nagie, żadnych pąków, nic. Czerwiec w swoim żywiole, słońce przypieka, niebo fantastycznie bezchmurne, a drzewa nic.
– Może nie zauważyły wiosny? - zastanawia się Mały.
– Głupiś - mówię - jak to, takiej wiosny nie zauważyć? Takiego słońca? To się przecież rzuca w oczy, że jest wiosna.
– Ale one oczu nie mają.
– Korę mają, Mały, przez tę korę chyba coś czują? Muszą czuć. Chyba, że śpią. Ale nawet, jak śpią, to muszą czuć, zresztą, Mały, nie denerwuj mnie, idź się bawić. Ja muszę pomyśleć, co z tymi drzewami.
Lipiec się zaczyna, upał jak złoto, drzewa - nic. I to nie tylko w naszej wiosce. Mówią, że i w sąsiednich nie ma liści na drzewach. Upiornie to wygląda, jest słonecznie i zielono, tylko te drzewa, jakby szarańcza je nawiedziła. Ludzie się niepokoją, ktoś mówił, że to klątwa sprzed stu lat, inny, że koniec świata. Młodzi się niby z tego śmieją, ale nawet oni chodzą markotni i nie mają ochoty do zabaw. Dom ludowy pusty nawet w soboty wieczorem i nikt już nie puszcza disco polo z okien. Nikt nie zbiera siana z pól, za to codziennie rano wszyscy oglądają drzewa w swoich ogródkach. Może chociaż jakiś pączek? Ale nie. Raz nawet ktoś mówił, że ma, ale tylko mu się zdawało. Bo od tego ciągłego oglądania niektórym w oczach się mieni.
Wychodzę na wieś. Pusto, cicho. Jakbyśmy poumierali - w ślad za tymi drzewami.
– Słuchaj - zaczepia mnie ktoś. - Słyszałaś, co się dzieje?
Co takiego?
– U tych z końca wsi cielak z dwoma głowami się urodził - relacjonuje z podekscytowaniem. - A w zagrodzie koło szkoły, jak stara chciała masło zrobić, to z maślnicy jej wszystka śmietana wykipiała!
Rozumu trochę, myślę sobie, u tych koło szkoły zawsze masło fałszowane, prędzej by się ser zrobił, niżby wykipiała śmietana, więc nawet tego nie sprawdzam, idę prosto na koniec wsi. Tam jest jeszcze gorzej niż u nas, nawet trawa już nie chce rosnąć. Zaglądam do szopy - cielak jak marzenie, tylko krowa patrzy na mnie podejrzliwie. Ale to normalne, ona po prostu wie, że ja się jej boję.
Wracam do domu.
– Wiesz - mówi Mały. - Telewizja ma przyjechać.
– Po co aż telewizja?
– No bo te drzewa - tłumaczy Mały - I wiesz, że to już w całej okolicy. A podobno zaczęło się przenosić dalej. W całym powiecie niedługo będzie. I komisja taka ma przyjechać. To już nie musisz się zastanawiać, bo oni wszystko zbadają i powiedzą, skąd to się wzięło.
– Zbadają, albo i nie, a już na pewno nic nam nie powiedzą, na wszelki wypadek zamierzam kontynuować własne śledztwo - oświadczam. - Oni akurat cokolwiek wiedzą!
Telewizja przyjechała, nakręciła dużo, sfilmowała drzewa i tę kobietę, co to u niej śmietana wykipiała. Ale samej śmietany nie nakręcili, bo ją zeżarł cielak, ten z dwoma głowami. Tak mówią. Teraz wszyscy oglądają dzienniki telewizyjne i inne programy (życie towarzyskie umarło na amen), ale w żadnym z nich nie pokazują naszej wsi. Pewnie im zabronili puszczać, żeby nie siać paniki w narodzie. Pokazali za to uzdrowiciela z Filipin i tej małej Kaśce znad rzeczki wszystkie kurzawki znikły w ciągu jednej nocy. To podobno dobroczynny wpływ leczniczych prądów tego uzdrowiciela.
Komisja przyjechała. Obejrzeli wszystko dokładnie i stwierdzili, że cała historia jest nieprawdopodobna (z naukowego punktu widzenia). Pobrali próbki z drzew i zbadali je pod mikroskopem (ja zrobiłam to wcześniej, ale moje wyniki ich nie zainteresowały). Jak już przebadali wszystko co się dało przebadać, to powiedzieli, że nic nie znaleźli (wiedziałam), a potem utajnili wyniki tych swoich bezowocnych badań i orzekli, że pewnie sami obrywamy te liście dla rozgłosu. Zanim jednak wyjechali, ogłosili kwarantannę we wszystkich wsiach dotkniętych bezlistną zarazą, a w sadach postawili policjantów, żeby nikt drzew nie ruszał. To poważnie utrudnia moje śledztwo, chyba będę zmuszona działać poza prawem.
Kwarantanna trwa. Liści nadal nie ma. Policjantów oskarżono o współudział i przysłano brygady specjalne. Znowu była telewizja, więc wszyscy siedzą w domach i oglądają dzienniki, dzięki temu wzrasta świadomość polityczna i wiedza ogólna społeczeństwa, jak również spożycie alkoholu. Brygady specjalne pilnują wszystkiego bez przerwy, nawet kichnąć się nie da, żeby od razu tego gdzieś nie zanotowali.
Na drodze zaczepia mnie sąsiadka.
– Chcesz wiedzieć, dlaczego nie ma liści?
Pewnie, że chcę wiedzieć. Ona rozgląda się uważnie. Żaden z brygad specjalnych nie kręci się akurat w okolicy, więc przybliża się do mnie i mówi, wskazując na Lasisko:
– Ona na pewno będzie wiedzieć.
– Kto: ona?
– Stara Czarownica - szepcze konspiracyjnie. - Ona tam mieszka. Wie na pewno.
Ciarki mnie przechodzą. Kiedy byliśmy mali, dorośli opowiadali nam o Starej Czarownicy i straszyliśmy się nią wzajemnie, ale nigdy bym nie pomyślała, że może istnieć naprawdę. Niby dlaczego miałabym w to wierzyć? Trzeba znaleźć racjonalne wyjaśnienie problemu.
Minęło parę dni. Cała wieś mówi już tylko o Starej Czarownicy (ta wiedźma sąsiadka wszystko wypaplała!). Powstał drugi obieg wiadomości, w którym właśnie ona, Stara Czarownica, jest tematem numer jeden. Brygady póki co nic nie wiedzą, ale lada dzień ktoś im doniesie. Wszyscy uważają, że to ja powinnam odszukać Czarownicę.
– Detektyw powinien być odważny - mówi Mały mimochodem. Przyznaję mu rację, choć nie wierzę w istnienie tej całej czarownicy; mimo to pójdę.
Wymykam się w nocy. Brygady się spiły (przy wydatnej pomocy wsi) i nikt nie pilnuje dróg. Myślę, że zdołam wrócić, zanim wyleczą kaca i nie zauważą mojej ucieczki. Mały chciał pójść ze mną, więc na poczekaniu wymyśliłam legendę, wedle której do Czarownicy można tylko na pojedynkę i wycofał się. Jak tu, jak tu ciemno! Jestem już poza wsią, mam latarkę, węzełek z bułkami i notatnik. Wchodzę do Lasiska.
Jest rano i już wiem, że nie zdążę wrócić, zanim brygady wytrzeźwieją. Szłam całą noc i chyba się zgubiłam. Boję się. Tu nigdy nie było ludzi. Nie ma ani cienia ścieżki, same chaszcze i krzaki. Rozglądam się za strumykiem, może on mnie wyprowadzi z lasu, każdy strumyk musi wpadać w jakiś inny, ten inny w jakąś rzeczkę, a nad rzeczkami mieszkają ludzie. Południe mija. Może już zaczęli mnie szukać.