Dlaczego to się jeszcze trzyma, dźwięczy ciągle w nim to pytanie, dlaczego się nie wyda, niech się wreszcie skończy, niech staną przed nim wszystkie cztery i zmuszą, by wybrał, choćby na chybił trafił, jedną z nich, by nareszcie rozciął tę pajęczynę, w którą się dobrowolnie wplątał. W której się szarpie i dusi.
Julia Hermes
Piąta siostra
Dlaczego to się jeszcze trzyma, dźwięczy ciągle w nim to pytanie, dlaczego się nie wyda, niech się wreszcie skończy, niech staną przed nim wszystkie cztery i zmuszą, by wybrał, choćby na chybił trafił, jedną z nich, by nareszcie rozciął tę pajęczynę, w którą się dobrowolnie wplątał. W której się szarpie i dusi.
Julia Hermes
‹Piąta siostra›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Autor | Julia Hermes |
Tytuł | Piąta siostra |
Opis | Julii Hermes już chyba nie trzeba przedstawiać Czytelnikom „Esensji"… W bieżącym numerze przedstawiamy obiecaną przy publikacji „Drzew” studencką „Piątą siostrę”. |
Gatunek | obyczajowa |
Alicja wychodzi z budynku i biegnie ulicą, rozpryskując butami zamarzającą powoli breję, to błoto okropne i zimne. Nie ma słońca, nie ma słońca, śnieg i mróz na przemian z odwilżą. Żonglerka kapryśnego kwietnia, wszystko, co stopnieje, zaraz na powrót marznie. Tym razem właśnie zaczyna marznąć. Brudna tafla lodu na asfalcie. A tutaj, na chodniku, ciągle breja. Krople wsączają się przez dziury do środka buta: brr. Lodowate krople przewiercają skarpety, skórę, kości. Krople, które były puszystym, słodkim, pocztówkowym śniegiem, rozsadzają pięty. Wiosnę w tym roku odwołano. Ludzie tęsknią do słońca, ale słońca nie ma, nie ma słońca. Więc spać? Przecież już całą zimę się przespało i nawet niedźwiedzie mają tego dosyć. Pragnie się wiosny i światła, żeby nie drzemać w biegu, a tu nie ma słońca, a tu krople znów zamarzają w skarpetkach.
Alicja wychodzi z budynku i zanurza się na chwilę w tym smętnym nastroju zimowego kwietnia. Ale zaraz biegnie ulicą, bo zawsze się spieszy. Zaburzenia klimatyczne przestają ją obchodzić. Umysł, według niej, ma własne baterie, wystarczy tylko o tym pamiętać. On nie jest, tak twierdzi Alicja, zależny od słońca czy ciepła, i nie obchodzi jej, że ostatnie badania nad melatoniną dowodzą czegoś całkiem przeciwnego. Umysł Alicji jest więc jasny i rześki, a jej twarz skupiona i pogodna, jakby na przekór pogodzie. Kryształki lodu w skarpetkach nie mają znaczenia, jeśli dąży się dokądś odpowiednio energicznie. Ona zawsze dokądś dąży.
Stop! Równie szybko, jak biegła, przystaje teraz, choć już przecież była przygotowana do skrętu na rogu ulicy, przystaje nagle, cofa się i odwraca spokojnie ku wystawie sklepowej. On przestępuje z nogi na nogę, śmieszny. Trzyma gazetę, nie: mnie ją nerwowo w ręce. Rzuca ze złością i biegnie w stronę rynku. Ta jego dziewczyna znowu nie przyszła.
Alicja widziała ich kiedyś razem: szczupła, drobna licealistka, zawsze nadąsana. Iwona czy Iwka, chyba tak się do niej zwracał. Niepoważna dziewczyna, pomyślała Alicja. Dziwne, że on tego jeszcze nie dostrzegł.
Iwka znowu nie przyszła, a przecież lekcje dawno się skończyły. Będzie tłumaczyć, że tłok w szatni szkolnej? że zagadała się z koleżankami? że zapomniała? Bzdura, nigdy nie zapomina, on wie. Trzepocząc słodko powiekami, wyjaśni mu tym cienkim, infantylnym głosikiem, że absolutnie nie mogła? Przecież nie czekał aż tak długo? Naprawdę? Biedny misiaczek, zmarzł pewnie. Roześmieje się niemądrze. Umówi się znów i znów nie przyjdzie, całe popołudnie spędzi w jakimś wielkim sklepie, nie dbając o to, że on czeka, pochłonięta przymierzaniem ciuchów. Zmiął gazetę, wrzucił ją do kosza i biegnie teraz w stronę rynku. Rozgląda się jeszcze.
Przyciemnione, przytłumione światła, zieleń i brąz, sylwetki siedzących rozmyte jak we mgle. Dziewczyna przy barze nalewa piwo do szklanek, podaje. Brzęknięcie szkła wplątuje się w szmer rozmów. Piwniczny zaduch. Nikt nie pali, a jednak dym snuje się między stolikami. W ślad za nim podąża monotonny song saksofonu z głośników. Chłopak z piwem w ręce stoi przy barze, niezdecydowany, jakby brakło mu odwagi, żeby wejść w senną gardziel lokalu. Siada na jednym z tych wysokich stołków, których oparcia wrzynają się w plecy. Ktoś otwarł drzwi i wpuścił do środka zadymkę: garść śnieżynek, podejrzanie długo tańczących na schodkach i niknących wreszcie w zadymionej czeluści pubu. Od czasu do czasu jedna z nich osiada na czyimś policzku i, zanim jeszcze stopnieje, potrafi ukłuć dotkliwie, niczym mała, sfrustrowana i złośliwa igiełka.
Jak zgrzyt jest ta dziewczyna, na której wejście wszyscy podnoszą głowy i zapominają na moment o swojej senności: rozprasza mgłę swym giętkim ciałem, przemierza pub energicznym, niemal wojskowym krokiem. Przeskakuje trzy schodki, umieszczone bezsensownie między stolikami i pewnie zdąża do baru, wyprzedzając swoich znajomych o dobre kilka sekund. Jej ostry wzrok omiata wnętrze krytycznie i jasno, rozbija dym, przywraca kontury. Sama jest kanciasta i odkreślona od otoczenia mocną kreską: jaskrawy, lśniący płaszczyk, wysokie buty, krzyczący makijaż, rude włosy. Wściekły oranż płaszcza i soczysta zieleń sukienki pod spodem. Mruży oczy z zadowoleniem, gdy on omiata ją wzrokiem. Myślał przez moment, że to Iwka, ten płaszczyk pomarańczowy. Choć już wie, że się pomylił, nie odwraca głowy, nie przestaje na nią spoglądać. Jest z tego zadowolona.
Więc Aśka. Wspólni znajomi poznają ich ze sobą jeszcze tego popołudnia. Wąskie palce Aśki wbijają się w jego dłoń. Banalne imię, mówi ona zdecydowanie. Ale to się zmieni. Banalna nie jestem. Ze Stermonu przyjechałam. Zima tu długa jak nieszczęście. Miasto szare jak kasza.
Nie lubi naszego miasta? Nie lubię waszego miasta? pyta, słowo lubię jest jak ciepłe piwo, rozumiesz? Uwielbia się albo nienawidzi. Co do waszego miasta, okaże się jeszcze. Nowa jestem. Rozglądam się.
Jest więc nowa, jest ostra jak źdźbło młodej trawy i zamierza zostać gwiazdą. Piszczące tłumy nastolatek i plakaty w magazynach. Koncerty, płyty i filmy. Nie będzie zwyczajnie, o nie. Nie będzie szaro.
Nie cierpisz szarości? Nie cierpię szarości? Chyba widać.
Aśka uwielbia pomarańczowy, szczególnie wyzywający na tle szacownych, zakurzonych murów miasta porażonego kwietniową, irracjonalną zimą. Aśka w pomarańczowym rzuca się w oczy, Iwce by się to nie podobało, straciła monopol na najbardziej jaskrawą jaskrawość. Ale Iwka uczy się teraz intensywnie do matury i nie liczy się w życiu towarzyskim. W ogóle się nie liczy, od wielu dni. W otchłań wpadły te dwa lata, podczas których znosił cierpliwie jej humory. Liczy się Aśka, która już nie chodzi do szkoły, szkoły są szare, w ustach Aśki to straszliwa obelga. Bo życie Aśki, tak jak i jego życie, składać się może jedynie z jasnych, krzyczących kolorów. O Aśce mówi już całe miasto, Aśka bywa wieczorami w najmodniejszych pubach, Aśka uwielbia pomarańczowy, to wszystko, co o niej wiadomo.
Co robisz rano, pyta on, a Aśka mruży kocie oczy i powtarza jego pytanie. Aśka powtarza każde pytanie, które jej się zadaje, jest jak echo, jak lustro. Aśka nienawidzi: zimy i szarości. Aśka uwielbia: pomarańczowy, piwo i głośną, rytmiczną muzykę. Ale nikt nie wie, co Aśka robi rano. Nawet on nie wie, więc przemierza ulice miasta w beznadziejnej pogoni, próbując Aśkę odnaleźć. Na próżno: nie wie, że Aśka za dnia po prostu nie istnieje. Odnajduje się dopiero wieczorem, w pubie lub w dyskotece, dokładnie tam, gdzie się umówili i dokładnie o tej porze. On zapyta: co robiłaś przez cały dzień? bo jest zazdrosny o ten czas, o którym nie wie. Ona zmruży kocie oczy i zapyta: co robiłeś przez cały dzień?
Aśka? Dziewczyna przemierza mostek, dziewczyna, która wydaje się być Aśką, ale on już przecież wie, że Aśką być nie może, jest południe i pierwsze wiosenne słońce przeziera nareszcie przez nagie konary drzew, bawiąc się z jej rozpuszczonymi włosami. Dziewczyna, która wydała mu się Aśką, jest jej wzrostu, ma jej figurę i rysy, ale stąpa delikatnie i miękko, powoli i z namysłem czyniąc każdy krok na wąskiej kładce. Byłaby Aśką, gdyby nie ten pastelowy płaszczyk i szary golf wyzierający znad kołnierza, i spódnica powłóczysta. Byłaby Aśką, gdyby nie ten rozmarzony wyraz twarzy nietkniętej pudrem czy szminką, te włosy z lekka tylko połyskujące na rudo. Aśką być nie może, a jednak on woła jeszcze raz, wymawia jeszcze raz te dwie sylaby, które nie mogą być jej imieniem, pomimo, że twarz… A jednak. Roztargnione, błądzące do tej pory w konarach drzew oczy szukają niepewnie wśród przechodzących, więc on powtarza znów to imię. Ona zgarnia z twarzy włosy rozrzucone przez wiatr. Okropny wiatr, ale nareszcie ciepły. Poznaje? Nie, nie poznaje, ale uśmiecha się ze zrozumieniem. Kumpel Aśki, tak? Więc, mówi on, więc nie jesteś… Więc nie jestem Aśką, mówi ona. On staje na mostku, starając się zrozumieć.
Aśka nie mówiła, dziwi się on, a dziewczyna krzywi usta, dla niej oczywiste jest, że Aśka znów nie przyznała się do rodziny, to dla Aśki typowe, Aśki nie warto nigdy brać na serio. Jego wzrok zatrzymuje się na tych wdzięcznie wygiętych wargach, szuka słów, szuka zdań, jakiejś kotwicy, żeby przedłużyć rozmowę, żeby zatrzymać dziewczynę na jeszcze jeden moment. Tymczasem ona, uważając sprawę za wyjaśnioną i zamkniętą, zgarnia znów te rozrzucone, rudobrązowe włosy i odchodzi. Chciałby zawołać jeszcze raz, ale waha się: już wie, że to nie Aśka, że jej siostra bliźniaczka, ale nie wie przecież, jakiego imienia powinien użyć. Dziewczyna tymczasem znika między drzewami.