Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 6 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marcin Wroński
‹Co na ziemi, to na niebie…›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarcin Wroński
TytułCo na ziemi, to na niebie…
OpisAutor pisze o sobie:
Marcin Wroński, rocznik 1972. Z zawodu redaktor i autor tekstów do książek dla dzieci. Wcześniej pisarz „trzeciego obiegu” – napisał m.in. mikropowieść pijacko-przygodową „Obsesyjny motyw babiego lata” (1994). Fabryka Słów zapowiada wydanie jego pierwszej książki fantasy „Tfu, pluje Chlu! Opowieści z Pobrzeża”, której fragment ukazał się również w magazynie „Fahrenheit”.
Gatunekfantasy

Co na ziemi, to na niebie…

« 1 5 6 7

Marcin Wroński

Co na ziemi, to na niebie…

3.
Na rozkaz szlachetnego Quotlina odsunięto zasłony wokół łoża. Generał Aru i wszyscy więźniowie komnaty stali wokół umierającego. Wojownicy Pierwszej Wieży przyprowadzili też kupca Tayno. Myślał, że idzie na śmierć i nie przestał dygotać nawet widząc, że namiestnik jeszcze żyje.
– Zbliż się, generale – sapnął chory i wojownik uklęknął przy jego głowie.
– Przysięgnij uroczyście, że mądremu mistrzowi Nzalanowi ani innym tu zebranym po mojej śmierci nie stanie się krzywda. Nikt ich nie zabije, nie przeklnie, nie okradnie, nie uszkodzi ciała. Przysięgaj, generale Aru!
– Panie, nie możesz umrzeć! Miasto cię potrzebuje. Stary śmierciuch umocnił w tobie chorobę. Nienawidzi cię, nienawidzi nas. Jeśli wieść o twym stanie opuści Pierwszą Wieżę, miasto zgubione. Barbarzyńcy…
– Molk przetrwał większe nieszczęścia niż barbarzyńcy czy śmierć namiestnika. Patrz, stoi, choć rządzi w nim sługa aytlanckich królów! Pamiętaj, żadnej krzywdy więcej! Przysięgaj albo przeklnę cię ostatnim oddechem!
– Gnę się przed twoją wolą, panie.
– Na miecz!
– Na miecz przysięgam, że krzywda im się nie stanie.
Quotlin odetchnął z ulgą. Sprowadzono jego nałożnice, by mógł je pożegnać, na końcu namiestnik dał kilka słów podziękowania każdemu, kto był z nim w chorobie. Córki kupca Tayno płakały, nawet na twarzy Khulli pogarda ustąpiła żalowi.
– Ojcze, Matko, powitajcie mnie dobrze. Nie bluźniłem bogom, nie zabiłem, nie ukradłem, nie uszkodziłem ciała… – szeptał pan Molku. – Teraz ty jesteś sercem miasta, Aru! Chroń je. Bogowie patrzą. Nzalanie, ja… – Ale nie dokończył.
W komnacie zapadła cisza i niepewność. Pierwszy przerwał ją Aru.
– Czy to już? – zapytał nekromantę.
– Tak, to koniec. Sądziłem, że wojownicy wiedzą takie rzeczy.
Khulla myślała, że na tym skończy się jej więzienie. Że z tą przerażającą chwilą w oczach pójdzie do domu, a potem złoży ofiary czterem Bogom Żywiołów, Słońcu i Księżycowi. Że tak zapamiętają śmierć Quotlina również córki i będą opowiadać o niej dzieciom, potem wnukom… Ale Aru zepsuł wszystko, nim stało się wspomnieniem. Kazał kobietom umyć ciało, a sam usiadł przy zaplamionym miksturami stole i przywołał do siebie mężczyzn.
– Przysiągłem i nie złamię przysięgi. Ale to nie koniec. Jesteście mi jeszcze potrzebni.
– Czyżbyś potrzebował naszych rad? – zapytał arcykapłan. – Dotąd się bez nich obywałeś.
– I obędę się dalej! Potrzebuję umiejętności śmierciucha i wspólników do noszenia tajemnicy, arcykapłanie. Namiestnik żyje i żyć będzie, dopóki to ja nie pozwolę mu umrzeć!
– Chcesz być bogiem, generale. Bluźnisz!
– Tak, jestem bogiem, a Molk jest światem, którego muszę bronić. Miasto potrzebuje namiestnika i będzie go miało. Nzalan, ożywisz go!
Nekromanta roześmiał się. Jeszcze o świcie Quotlin prosił go o śmierć, a teraz, kiedy Ojciec-Słońce wspina się na górę, każą mu go ożywiać.
– Nie, generale. Nie potrafię. A nawet gdybym umiał, wiedz, że nasz szlachetny pan nie życzyłby sobie tego.
– Cóżeś tak nabrał szacunku, śmierciuchu?! – Aru walnął pięścią w stół. Zaraz otarł rękę, bo trafił w niezaschłą plamę jakiegoś lepkiego płynu. – Zrobisz mi kukłę podobną do namiestnika. Nie musi mówić, dość, żeby chodziła. To chyba dasz radę zrobić?
– To byłaby sztuka nawet dla najlepszych magów z Miasta Trzech Słońc. A ci śmialiby się z twoich pogróżek tak głośno, że krew by ci z uszu pociekła. Ja tego nie uczynię, choćbym wiedział jak.
Generał zafrasował się, ale tylko na chwilę. Widać wszystko miał już dobrze obmyślane. Może tylko Quotlin wstający z łoża śmierci mógłby go choć trochę zaskoczyć.
– Ale jest coś, co na pewno potrafisz, nieudaczny magiku. Nieraz oporządzałeś trupy i długo wyglądały jak żywe. Zrobisz kukłę z jego ciała. Niech zgina ręce i nogi. Jeszcze dziś, najpóźniej jutro rankiem ma wyjść na mury i machać do żołnierzy. Ja będę stał obok i mówił. A Tayno i arcykapłan pociągać za sznurki.
– Ha! – zawołał Nzalan. – Więc nie będzie żadnej różnicy!
– Kpisz sobie, śmierciuchu?! – krzyknął Tayno.
– Chciałem rzecz: zrobię to tak, że nie będzie żadnej różnicy – wykręcił się nekromanta. – A jaką mam pewność, że nie zabijecie mnie, kiedy namiestnik będzie gotowy.
– Ktoś musi baczyć, żeby nie zmienił się w truchło – odparł Aru. – Gdy będzie już mógł umrzeć, uwolnię was. Nie utnę nawet języków. W końcu przysiągłem.
4.
Do miasta wchodzili ostatni mieszkańcy Podgrodzia. Szybko i sprawnie, strażnicy nie musieli nawet popychać ich włóczniami. Kilku konnych trzymało baty zatknięte za pas, nie były potrzebne. Przydadzą się później, gdy ci biedacy bez zapasów i dachu nad głową zaczną rabunki. Teraz jeden za drugim wchodzili w gardło Molku. Nzalan, choć mieszkał w tym mieście od lat, nigdy nie widział Zachodniej Bramy z wysokości murów Cytadeli. I nigdy nie zauważył, jak bardzo podnoszone wrota przypominają pysk leniwie leżącej bestii.
Na szczycie Zachodniej Bramy stał Quotlin ze świtą. Wiadomo już było powszechnie, że namiestnik jest lekko niezdrów i nie może mówić. Kapłani prosili swych bogów o jego ozdrowienie i dziękowali im równocześnie, że tak nieznaczna choroba nie przeszkodzi namiestnikowi w obronie miasta. Gdy brama przełknęła już ostatnich uciekinierów, jej dowódca gwizdem dał znak strażnikom podpalającym ostatnie domy na Podgrodziu. Były tak biedne, że niemal w jednej chwili stanęły w ogniu i zaraz upadły z sykiem na ziemię. Strażnicy rzucili pochodnie, weszli do miasta. Szczęknęły tryby i ogromny kamienny blok zsunął się dół. Molk zamknął usta, a straż przytrzasnęła je zasuwami.
– Molkijczycy, jesteście bezpieczni! Słuchajcie generała Aru, dowódcy Pierwszej Wieży. Moimi ustami mówi wasz pan, namiestnik królów Aytlanu, szlachetny Quotlin. Ufacie bogom, to ufajcie i dostojnemu Quotlinowi. Póki on żyje, krzywda was nie spotka! – Głos poniósł się donośnie, że słychać go było i na płonących zgliszczach, i pewnie aż na Złotym Targu.
W tłumie kłębiącym się na ulicach Nzalan widział strach, ale nie podejrzenia. Ciało namiestnika trzymało się świetnie i w złotym hełmie na głowie było gotowe odeprzeć najstraszniejszych wrogów.
Nikt nie zauważył, że na Podgrodziu został może dwunastoletni chłopiec. Przez chwilę spoglądał na mury pełne żołnierzy czekających na wroga, potem odwrócił się i powoli odszedł. Minął góry, minął morze, wszedł na równinę porośniętą błękitną jak niebo trawą. Już dojrzewała, kłosy lekko przyginały źdźbła do ziemi. Zgniótł jeden z kłosów i wyłuskał małe ziarenka.
Wyglądają jak kasza – pomyślał i ziarnka smakowały jak kasza.
Zgniótł drugi kłos i znów spróbował, ale ziarenka nie miały żadnego smaku.
Może trzeci kłos będzie smakował jak glizda? – Zaraz wypluł, bo rzeczywiście były obrzydliwe.
Wszedł na pagórek i zobaczył, że w oddali rozciąga się bezładne obozowisko myśliwych. Było prawie puste, tylko kobiety i dziewczyny kręciły się między szałasami. Nie! Był też jeden dzieciak mniej więcej w jego wieku. Siedział nad rzeką i bawił się czymś rozłożonym na ziemi.
– Pewnie powiesz, że nazywasz się Quotlin? – zapytał, nie podnosząc nawet głowy, gdy chłopiec podszedł do niego.
– Nie – usłyszał w odpowiedzi. – To ty jesteś Quotlin. A czy może wiesz, jak ja się nazywam?
– Pewnie, że wiem! Jesteś Het. Kiedyś bawiliśmy się razem, zanim ukradłeś mi imię.
– Teraz też możemy się bawić.
Dzieciak spojrzał z lekkim niedowierzaniem, ale wydawał się zadowolony.
– No to weź molkijczyków – zdecydował. – Tylko nie połam, strugałem to wszystko, odkąd umarłem! Nie tak łatwo przygotować dobrą zabawę. No i masz przegrać. Jeszcze się gniewam na ciebie. Ja jestem barbarzyńcami. Naprzód! Jeguahad!!! – wykrzyknął komendę w jakimś nieludzkim okrzyku.
– Molk zwycięży! – zawołał Het. – Łucznicy, strzelać! Piechota, do ataku! Pooobrzeeeżee!!!
Zaaferowani zabawą nie zauważyli nawet, że Matka-Księżyc zaszła ich z tyłu.
– A drewna kto przyniesie? – krzyknęła, grożąc łyżką.
Chłopcy zostawili miasto swemu własnemu losowi. Musieli pomóc Matce Bogów, a potem – skoro już byli we dwóch – woleli zapolować na jaszczurki, niż bawić się drewnianymi figurkami.
5.
Barbarzyńcy nadeszli przed nocą, ale już po południu słychać było ich chrapliwe zaśpiewy nie przypominające żadnego ludzkiego języka. Nzalan – publicznie oczyszczony z podejrzeń i ogłoszony nowym doradcą namiestnika, widział ich dobrze z wysokości Nabrzeżnej Wieży, z której dostojny Quotlin wraz ze świtą miał przyglądać się bitwie i zagrzewać obrońców do walki. Obok stał zaprawiony w bojach generał Aru, ale nawet on patrzył z bijącym sercem na chmurę kurzu, która sunęła ku miastu niby wielka fala. Tylko chwilami wyłaniała się z niej to czyjaś głowa, to ostrze, to drzewce. Ilu ludzi potrzeba, aby unieść tyle pyłu, aby cała pustynia wzniosła się w powietrze przerażona ich marszem? Tego nie wiedział. Takiej armii nie widział dotąd ani on, ani żaden z jego ludzi.
Czoło fali podchodziło pod bramę, nie zwalniając tempa. Widać barbarzyńcy nie zamierzali słać posłów ani rozbijać obozu. Chcieli zdobyć Molk z marszu, zasypać go swoją liczbą, tak jak ziarna pustynnego piasku potrafią pogrzebać karawanę.
Na bogów! I po to uniknąłem pala? – zapytał nekromanta sam siebie. Poczuł w nosie pył wzniesiony z ziemi przez armię najeźdźców. Poczuł też, że musi iść na stronę… W tym momencie usłyszał zza murów krzyk: Jeguahad!!! Cóż mogło oznaczać to słowo nieznane mistrzom, którzy go kiedyś uczyli? Gwałć? Zabij? A może: stać?
– Pooobrzeeeżeee!!! – zaintonował generał, ale tylko wojownicy Pierwszej Wieży podchwycili okrzyk. Pozostali milczeli, czekając na atak. Jednak żaden kamienny pocisk nie upadł na molkijskie mury, nie przystawiono do nich żadnej drabiny. Pył osiadał już na ziemi, teraz barbarzyńską armię zaczęła okrywać noc. Jak wyglądali? Kim byli? Co myśleli? Nzalan zapomniał już o tym, że przed chwilą chciał opróżnić kiszki. Teraz wiele by dał, aby dostać któregoś z tych wojowników i zbadać, co kryje w swym umyśle. Najlepiej, żeby był żywy, choć jeśli nie ma innej rady…
– Widać uderzą o świcie. – Generał Aru odetchnął z ulgą. – Dlaczego nie palą ognisk?
– Może Agni nie nauczył ich krzesać ognia? – podsunął Sirh-Chlu.
– Wszyscy ludzie potrafią krzesać ogień, nawet jeśli na tym kończy się ich wiedza. Inaczej byliby zwierzętami – powiedział nekromanta.
– Zostaniecie tu z namiestnikiem. Ja muszę naradzić się z dowódcami.
– Jeszcze jest czas, żeby wezwać Aytlanczyków – odezwał się Tayno. – Puść mnie, a ja…
– Zabijcie go, gdyby próbował się oddalić!
– Nie podniosę ręki przeciw… – zaczął arcykapłan, ale Nzalan mu przerwał:
– Bądź spokojny, panie Aru! Ja z miłą chęcią.
Tej nocy Pani Nieba nie paliła ognia podobnie jak barbarzyńcy. W ciemności, pod gwiazdami widać było tylko tyle, że w miejscu spalonego Podgrodzia trwa ruch, że barbarzyńcy rychło uderzą. Jednak gdy Ojciec-Słońce otworzył oczy, obrońcy zobaczyli jedynie spaloną karczmę „U Uglika” i oddalający się tuman kurzu. Aru posłał zwiadowców, jednak to nie był żaden podstęp. Barbarzyńcy naprawdę zawrócili na pustynię i szybkim marszem wracali, skąd przyszli. Czy ulękli się potęgi Molku? Tak wołali uradowali obrońcy, gdy otwarto bramy. Mieszkańcy Podgrodzia mogli zatem odbudować swoje domy, a Quotlin wreszcie umrzeć.
– Dlaczego? – zastanawiał się głośno nekromanta, ubierając namiestnika w grobową szatę.
– Bo bogowie wysłuchali moich modlitw – odparł arcykapłan. – Nie znam innego wytłumaczenia.
koniec
« 1 5 6 7
31 lipca 2004

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Listopad dla Polaków niebezpieczna pora
— Agnieszka Szady

Sss!
— Wojciech Gołąbowski

Z dziejów piątego żywiołu
— Wojciech Gołąbowski

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Sfinks
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Satyr
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Wilkołak
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Podwójniak
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Gobliny
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Golem
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Krasnoludy
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.