WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Marcin Łuczyński |
Tytuł | Skryba lub Nazwisko lilii |
Opis | Autor pisze o tekście: Jako że jestem przegorącym entuzjastą twórczości Andrzeja Sapkowskiego, razu pewnego spróbowałem nieudolnie popełnić opowiadanko, które w zamyśle mialo być pastiszem wykonanym w technice „sapkonady stosowanej”. Proszę się zatem nie dziwić zbytnio wielu zapożyczeniom, których odnalezienie w tekście dla żadnego entuzjasty „Sagi o wiedźminie” nie przedstawi zbyt wielkiej trudności. |
Gatunek | fantasy, humor / satyra |
Skryba lub Nazwisko liliiMarcin ŁuczyńskiSkryba lub Nazwisko lilii– Jestem Goranto z Barnivea. Przybywam z opactwa w Mantilei. Mnich przez dłuższą chwilę lustrował gościa ciekawym spojrzeniem. W końcu, wskazując ruchem głowy na wieżę, stwierdził: – Jak widzisz, trafiłeś na dość niecodzienną atrakcję. – Na jego twarzy zagościł smutek, gdy ponownie spojrzał na wieżę. Westchnął przeciągle. Goranto skinął głową przytakująco i przez dłuższą chwilę obaj w milczeniu obserwowali pożarniczą akcję. Mnich odetchnął z ulgą, gdy po jakimś czasie bracia zaczęli z mniejszym nieco pośpiechem znikać w drzwiach wieży i swoje zainteresowanie skierował ponownie na gościa. – Dziwnie jesteś odziany jak na zakonnika. Czyżby klasztor w Mantilei zaczął dawać kolczugi swym braciom? – Nie jestem zakonnikiem – odparł Goranto. – Jestem skrybą, skrybą niezrzeszonym, jeśli mogę to tak ująć. Byłem przez długie lata kronikarzem i bibliotekarzem na dworze króla Himerna, który kazał mi spisywać dzieje swego żywota. Potem, gdy mu się zmarło, pełniłem tę samą funkcję u jego syna, Grydentosa Gniewnego. Niedawno klasztor w Mantilei udzielił mi gościny i pracuję w tamtejszym skryptorium. A kolczugę mam na sobie, bo czasy dziś niebezpieczne dla podróżującego. – Skryba królewski, powiadasz – zdziwił się mnich. – Toś musiał widzieć niejedno ważne pismo królewskie i edyktów wiele pewno wysmarowałeś. – Ano zdarzało się, a jakże. Miałem pieczę nad sporą częścią królewskiej kancelarii. – Jak to się zatem stało, że król nie zadbał o swego kronikarza i teraz w mnichy poszedłeś? Goranto lekko się uśmiechnął do własnych wspomnień i wruszył ramionami. – Bo razu pewnego pojawił się w mej pracowni i przeczytał, co pisałem o nim w kronikach. Mnich nachylił się w jego stronę. – A co, pisałeś coś plugawego? – Nie, nie, nic z tych rzeczy. Robiłem dokładnie tak, jak za czasów jego ojca – pisałem prawdę. Starzec roześmiał się donośnie, oczy mu zabłysły. – Prawdę?! O, na ścięte pukle Dulcymy Erynckiej! To przecież na to samo wychodzi! Albo jeszcze gorzej. Pewien mędrzec powiedział kiedyś: „Prawda jest wielkim ciężarem, gdy trzeba ją zanieść książętom”. A tyś, biedaku, miast pisać potulnie przygarść pochwał, wikt mieć przedni i opierunek, a przy tym w zacnym mieszkać domu, wziąłeś się za pisanie prawdy. Ej, młode to, płoche i głupie… – Cóż, bywa i tak – Goranto pragnął zamknąć temat, nie zamierzał przy tym prostować tego, że jego wiek blisko pięćdziesięciu wiosen na karku trudno zakwalifikować do czasu młodości. – Król nie był dla mnie specjalnie łaskaw. Musiałem uchodzić z jego dworu, radując się, że głowę unoszę całą. Cicho i szybko. Z tym, co miałem na grzbiecie i w kieszeniach. – Miałeś szczęście, że cię nie ujęli, bo by ci król kazał zeżreć wszystko, coś napisał. I to razem z okładkami, okuć nie wyłączając. Bywało już tak, oj, bywało… – Po prawdzie, to udało mi się, bo monarcha był wtedy już solidnie… cóż, wypity, nachlany, jakkolwiek to nazwać. Ukryłem się, jak tylko doszły mnie wieści, że przeczytał moje kroniki i na miejscu kanonika z wściekłości zdusił. Potem zaczął wrzeszczeć tak, że mury drżały, a most zwodzony ponoć co rusz opadał, mimo iż go strażnicy cierpliwie podnosili. Ale to chyba przesadna plotka. Ukrywałem się wtedy za starym konfesjonałem w zamkowej katedrze. Niewiele brakowało, a wysłuchałbym spowiedzi księdza prałata – stary pryk w owym czasie gościł u kanclerza. Uniknąłem tego wątpliwego zaszczytu wyłącznie dlatego, że prałat Rivigo słynie szeroko ze swej zapiekłości – otwarcie i głośno wykłóca się ze swymi spowiednikami, polemizując na temat zadanej mu pokuty iście po profesorsku. Przez to mało jest chętnych do pełnienia tej funkcji, wtedy też nagle wszyscy przypominali sobie o nie cierpiących zwłoki powinnościach. Koniec końców obyłem się bez tej atrakcji, niemniej długo siedziałem za tym cholernym pudłem. W końcu, gdy król zaczął topić gniew w co mniej wybrednych trunkach, wziąłem nogi za pas, oczywiście dzięki pomocy przyjaciół, których miałem na zamku, a którzy mnie wyprowadzili. Schroniłem się u mnichów i mam zamiar przeczekać gniew króla. Albo też przeczekać króla. Sam nie wiem, co minie prędzej. Starzec uśmiechnął się, kiwając głową. Goranto popatrzył na wieżę i zobaczył, jak przez drzwi wynoszone są jakieś zwęglone resztki do złudzenia przypominające księgi. – Powiedz mi, czcigodny bracie, co to za wieża i co to w niej się tak mocno pali? – zapytał Goranto pełen najgorszych przeczuć. Mnich popatrzył na niego ze zdziwieniem. – Jakże to? Nigdy tu wcześniej nie byłeś? – Nigdy. To moja pierwsza wizyta w Nermires – jakoś się dotąd nie złożyło. Więc co tam się pali? – Co się pali? Inkubały, jak sądzę. Ta wieża to nasza biblioteka. Goranto zrezygnowany osunął się na ławkę obok. Długo nie mógł wykrztusić słowa, tępo wpatrując się w drzwi wieży i kupkę kompletnie zwęglonych resztek ksiąg rzuconych pośród kikutów pozostałych po regałach. Sięgnął po nóż do cholewy buta i zaczął nim z wściekłością uderzać raz za razem w ławkę, zostawiając głębokie karby. Wreszcie wybuchnął: – Co za cholerny świat! Cała podróż na marne! Dwa tygodnie się tu tłukłem, czuję na dupie każdy mięsień. Chciałem skorzystać z waszej biblioteki – jedna, jedyna księga to wszystko, czego chciałem. Niech to szlag! Kopnął leżący w pobliżu kamień, westchnął przeciągle i przygarbił się, jakby zeszło z niego powietrze. Chwilę siedział w milczeniu. – Już dobrze, przyjacielu? – zapytał w końcu z uśmiechem mnich. Goranto skinął głową, chowając nóż z powrotem w cholewie. – Tak, cholera już mi przeszła. A wiadomo chociaż, jak to się stało, że biblioteka idzie z dymem? Ilustracja: Łukasz Matuszek Mnich poczerwieniał, w oczach mu zaiskrzyło, poruszył się gwałtownie na ławce. – A jakże! A pewnie, że wiadomo! Główny bibliotekarz, który pieczę miał nad zbiorami wieży, wziął i postradał rozum, patałach jeden! Nie wiadomo za bardzo z jakiego powodu, ale już od jakiegoś czasu zaczęło mu się to i owo we łbie przestawiać. Do niedawna był wielce poważany przez wszystkich, więc długo jego dziwactwa i wybryki mu uchodziły na sucho. Stary pierdziel! Mówiłem nie raz, mówiłem do znudzenia, że to się źle skończy, że trzeba go co prędzej gdzie zamknąć, pilnować i wstrzymać mu chleb, ale mnie bracia nie słuchali! A już opat Dafar w szczególności! – Co to ma wspólnego z pożarem? – zaciekawił się Goranto. – Bardzo wiele, drogi gościu. Głośno i otwarcie twierdziłem, że mus nam starego wtrącić do izdebki bez klamki, ale opat nie chciał słyszeć o takim dyshonorze dla czcigodnego Jorge. Czcigodnego, tfu, na psa urok! Ucha nadstawił dopiero, gdy usłyszał jego ostatnie kazanie wygłoszone z głównej ambony, w którym Jorge zaczął sobie strasznie ujeżdżać na wszystkich współbraciach, wrzeszcząc, że są nieczyści. Darł się jak potępieniec i przy tym walił piąchą w pulpit. Ladaco z niego było, ale jak poczuł natchnienie, to miał, łajza, w rękach siłę drwala. Z tego pulpitu strzępy zostały… a to była ręczna robota samego Ferrynusa z Aran! Goranto wzruszył ramionami. – Pierwszy lepszy wędrowny kaznodzieja za michę zupy gada coś takiego. To niby tak wzburzyło opata? – Poniekąd, poniekąd. Wzburzyło go stwierdzenie Jorge, że wszyscy są nieczyści, bo maczali palce w kropielnicy, do której on się wyszczał tuż przed Kompletą. Goranto popatrzył zdumiony na mnicha, niedowierzając. Jednak ten nie wyglądał na kogoś, kto koloryzuje. – Fakt, to był już powód do tego, by coś z nim zrobić – przyznał w końcu Goranto. Starzec aż się zatrząsł z wściekłości. – A jakże! Pewnie, że był! Kurwi syn! Pohańbił świętość i jeszcze się jawnie z tym obnosił. Pod opatem mało krzesło nie trzasnęło, tak się zaczął wiercić z oburzenia. Reszta współbraci co prędzej zaczęła palce obwąchiwać. Hańba! Za dużo bardziej błahe rzeczy dawniej heretycy i schizmatycy gardła dawali! To było przecie jawne i otwarte świętokradztwo i nieważne, że Jorge już wtedy miał solidnie nasrane we łbie! – Dalej nie wiem, co to ma wspólnego z pożarem – dociekał Goranto. – Jorge miał ucznia, którego wybrał na swego następcę i którego przysposabiał do funkcji bibliotekarza. Otóż kiedy już Jorge w końcu wylądował w izolatce, ów uczeń – powodowany rzekomo współczuciem i lojalnością – na jego usilną prośbę wypuścił go z celi i zaprowadził do biblioteki. Jorge, jak ponoć mu rzekł, chciał się pożegnać z umiłowanymi salami i księgami. No i pożegnał się, a jakże! – Puścił je z dymem? |
Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.
więcej »Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
Jubileusz: „Esensja” – pieśń przyszłości
— Marcin Łuczyński