Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marcin Łuczyński
‹Skryba lub Nazwisko lilii›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarcin Łuczyński
TytułSkryba lub Nazwisko lilii
OpisAutor pisze o tekście: Jako że jestem przegorącym entuzjastą twórczości Andrzeja Sapkowskiego, razu pewnego spróbowałem nieudolnie popełnić opowiadanko, które w zamyśle mialo być pastiszem wykonanym w technice „sapkonady stosowanej”. Proszę się zatem nie dziwić zbytnio wielu zapożyczeniom, których odnalezienie w tekście dla żadnego entuzjasty „Sagi o wiedźminie” nie przedstawi zbyt wielkiej trudności.
Gatunekfantasy, humor / satyra

Skryba lub Nazwisko lilii

« 1 2 3 4 5 13 »

Marcin Łuczyński

Skryba lub Nazwisko lilii

– A pewnie! Stary był rąbnięty na umyśle, nie ma dwóch zdań, ale ciało miał całkiem żwawe. Przyznaję nawet, że często mu tego zazdrościłem. Porwał pochodnię, przewrócił ucznia i pognał po korytarzach, raz za razem podkładając ogień tu i ówdzie. Uczeń zaś, Trunas mu jest na imię, kretyn jakich mało – do dziś dnia nie wiem, jak on się nauczył odróżniać księgi od półek – nie mogąc ugasić ognia sam, wypadł na zewnątrz jak potępieniec i wszczął alarm – zakonnik z ponurą miną pokręcił głową. – Jak go znam, to najpierw próbował, imbecyl, gasić pożar dmuchając na ogień. A rezultat właśnie widać – żółciótki i cieplutki.
– To znaczy, że z mojej misji naprawdę nici – mruknął pod nosem Goranto, aczkolwiek nie tak do końca zmartwiony po całej tej opowieści. Wiedział, że jak zda relację o całym tym bajzlu opatowi Karmilenowi, ten każe go ozłocić i niedoszły traktat będzie miał daleko gdzieś. Napisze dla odmiany coś o pochwale zakonnego rycerstwa.
– Coś mówiłeś, przyjacielu?
– Nic, nic. Chodzi o to, że przybyłem tutaj w celu uzyskania zgody opata Dafara na wykonanie odpisów kilku rozdziałów księgi ojca Micherona, oby światłość wieczna czuwała nad jego duszą. Teraz jednak widać jak na dłoni, że mój przyjazd tutaj jest bezcelowy.
– Spokojnie, tylko spokojnie, przyjacielu. Być może martwisz się nieco na wyrost. Ten pożar tylko wygląda tak źle i groźnie. Przed chwilą odwiedził mnie jeden z braci, który na polecenie opata Dafara regularnie mu donosił, jakie są zniszczenia i jak wygląda sytuacja z pożarem. Podobno tak mocno płonie tylko trzecia część biblioteki, resztę udało się jakimś cudem wyizolować. Bracia trzy czwarte studni chyba tam wylali i to chyba utrudniło rozprzestrzenianie się ognia. Może więc tę twoją księgę ominęło najgorsze.
Goranto westchnął z nadzieją.
– To byłoby rzeczywiście wspaniale. Ale powiedz mi, bracie, bo się zaciekawiłem – gdzie jest teraz opat i dlaczego ten brat, o którym wspomniałeś, trawi czas na bieganie z wiadomościami, zamiast pomagać w gaszeniu pożaru?
Mnich uśmiechnął się.
– Opat jest teraz w świątyni i modli się o ocalenie klasztoru od piekielnego żaru. Niewielki byłby z niego pożytek tutaj, a tak może przynajmniej u bogów wsparcie nam wyjedna, bo jak niebiosa nie będą łaskawe i powieje trochę w stronę zabudowań gospodarczych, to dopiero będzie nieszczęście – wszystkie krowy pójdą nam tu z dymem. Ponadto trochę nie godzi się, żeby ktoś, kto piastuje taką godność, targał wiadro czy też nocnik, nawet jeśli w zbożnym celu.
Zakonnik uśmiechnął się pod nosem, jakby wyobrażając sobie podobny obrazek. Trudno było powiedzieć, które naczynie miał szczególnie na myśli.
– Jeśli zaś chodzi o tego brata, o którego pytałeś, to Cyrillo nie może udzielać się w batalii z ogniem, bowiem chodzi, biedaczysko, o kulach.
– O kulach? Toż same nieszczęścia padają tu na was.
– A tak, przyjacielu, tak to czasem jest. Ostatnio będąc w łaźni, Cyrillo wychodził z balii, pośliznął się i niefortunnie upadł, łamiąc prawego kulasa. Tak więc twoje twierdzenie o bieganiu z wiadomościami jest srodze przesadzone.
– No tak, bez wątpienia – przytaknął Goranto. Patrzył na nieustające starania zakonników, którzy próbowali doprowadzić bibliotekę do jakiego takiego porządku. Nie uszła też jego uwagi doskonała obojętność, jaką na cały ten harmider i jazgot reagowała Beryl, spokojnie obskubująca trawnik przylegający do dziedzińca.
– Dlatego właśnie wyszedłem ze świątyni i siedzę tutaj. Mój własny osąd znacznie będzie aktualniejszy niźli wieści przynoszone przez brata Cyrillo. Tym bardziej, że jakby tego wszystkiego było mało, on się dość mocno obraził i nie dogląda już akcji gaszenia, tylko zniknął gdzieś w ogrodach.
Goranto ze zdziwieniem spojrzał na zakonnika.
– Obrażony?
– A tak, na brata Norbertena, o, tego, co stoi tam przy studni i dyryguje poszczególnymi grupkami braci.
– Obraził się – powiedział Goranto bardzo powoli, jakby nie bardzo docierała do niego absurdalność sytuacji.
Mnich bez słowa przytaknął, głęboko kiwając głową.
– A wiadomo chociaż, dlaczego się obraził? – zapytał Goranto – Koniec końców sytuacja nie jest zbytnio odpowiednia na fochy.
Zakonnik wzruszył ramionami.
– Z tego co mi powiedział, jak go przycisnąłem, to było zwykłe spięcie. Przykuśtykał do studni i chciał zagadnąć Norbertena o to, jak im idzie i jak to w ogóle wygląda. Po części z życzliwości pytał, bo poczciwy to chłopak, po części dlatego, że, jako się rzekło, zanosił opatowi do świątyni wieści. A Norberten w całym tym bałaganie i pośpiechu niezbyt ładnie mu odpowiedział. Cyrillo jest strasznie wrażliwy i obrażalski zarazem, więc jak już się poczuł urażony, to żadna argumentacja potem do niego nie docierała.
– Może go po prostu źle zrozumiał? – zapytał Goranto.
Zakonnik dłuższą chwilę milczał, w końcu spojrzał na Goranta z zawadiackim błyskiem w oku.
– Nie sądzę. Norberten ryknął na niego, że jak nie może sensownie pomóc, to… hm… to niech ucieka na… zresztą, nieważne. Tyle że użył dość plugawego języka – staruszek pokręcił przy tym głową z dezaprobatą, wzdychając. – Czasem bracia nie znają miary.
Goranto pokiwał głową z pełnym zrozumieniem.
– Tak. Ale z drugiej strony na to patrząc, wszędzie tu wokoło piekielny zamęt, więc się człowiek może rozeźlić, zwłaszcza jak ktoś mu przeszkadza, gdy gorliwie próbuje zaradzić złu.
– Święte słowa, bracie, święte słowa. Tak więc Cyrillo gdzieś przepadł i nie bardzo wiadomo, kiedy się znajdzie. Zawziął się dość mocno. Próbowałem mu przemówić do rozsądku, ale nic z tego nie wyszło – jak dziecko, no, jak dziecko. Będzie miał w nim Norberten dość długo przeciwnika.
– Niesnaski między współbraćmi – normalna to rzecz. Przejdzie mu.
– No, najpewniej tak. Wprawdzie dość mocno Cyrillo pomstował na Norbertena, ale po części to dlatego, że obwinia go za tę nieszczęsną złamaną nogę.
– Jakże to? Przecież mówiłeś, bracie, że pośliznął się na mokrej podłodze.
– A tak. Ale on twierdzi, że woda była rozlana, bo Norberten jest taki gruby, że gdy się już wchodzi do balii, to trzeba go solidnie dociskać, żeby się zmieścił. Pamiętam, że jak składano mu nogę do kupy, zanim obłożono ją łupkami, głośno pomstował, wrzeszczał coś…
Mnich się zawahał na moment, po czym wzruszył ramionami.
– …coś o tym, żeby Norbertenowi trawa za to z dupy wyrosła.
Goranto zachichotał, ale po chwili umilkł, gdy jego wzrok spoczął na wieży.
– Wygląda to upiornie – powiedział, by zwrócić uwagę na inny temat, patrząc na ciemny dym unoszący się z okien.
– Owszem, sporo trzeba tu będzie naprawić. Ale najpierw… – głos mu stwardniał.
– Najpierw co?
– Jorge. Jeśli dziadyga przeżył ten cały bajzel, a nie jest to niemożliwe, bo Trunas stracił go zupełnie z oczu, gdy pobiegł po pomoc, to lepiej niech go trzymają z dala ode mnie.
– Czy twoja zajadłość, czcigodny bracie, ma jakieś szczególne powody?
– Szczególne powody!? Popatrz przed siebie, człowieku! Czy trzeba powodu lepszego do tego, żeby go postawić pod zakonny trybunał?
– Odnoszę wrażenie, że chodzi o coś więcej.
Starzec wzruszył ramionami.
– Może i tak. Koniec końców to ja pierwszy podczas owego nabożeństwa zanurzyłem dłoń w kropielnicy, by namaścić czoło przed wejściem do świątyni.
– Do tej samej, do której on…?
– Dokładnie do tej samej! Musi Jorge za to wszystko gardła dać. Pod sąd opactwa powinien pójść i to ci powiem, bracie, że jak opat nadal się będzie przed tym wzdragał, jego też oddam pod sąd. Napiszę do samego Patriarchy, jeśli będzie trzeba! Zrobię porządek z nimi wszystkimi!
Drzwi świątyni opactwa otwarły się i pojawił się w nich odziany w biel ornatu korpulentny mężczyzna, łysiejący, z długą brodą. Za nim postępowało kilku braci, jeden z nich niósł dymiącą kadzielnicę. Powoli przesuwali na środek dziedzińca, w kierunku studni. W końcu stanęli tuż obok siedzącego starca, który zdawał się ich nie zauważać. Nadeszli dokładnie w chwili, gdy ten podniesionym głosem i równie podniesioną piąchą wygrażał opatowi.
– Powściągnij swój teatralny gniew, bracie Umbro! Nie przystoi taki ton w obecności gościa! – powiedział opat głosem drgającym od złości.
Umbro odwrócił głowę, popatrzył na opata, potem na brata, który stał za nim z kadzielnicą.
– Mało wam tu dymu? A gdzie akolici ze świecami? Co się z wami dzisiaj wyprawia, do stu zdechłych padalców?!
– Bracie Umbro! – krzykiem upomniał go opat. Po czym zwrócił się do Goranta, który na jego widok wstał, by okazać swój szacunek.
– Witaj, przybyszu, w progach naszej wspólnoty. Niezbyt szczęśliwa to dla nas chwila, jak widzisz, ale mimo to radzi ci jesteśmy.
– Dziękuję – powiedział Goranto, kłaniając się. – Szczerze wam współczuję, czcigodny ojcze. To niepowetowana strata. Proszę pozwolić, że się przedstawię: jestem Goranto z Barnivea. Przynoszę wam braterskie pozdrowienie od ojca Karmilena, opata Mantilei.
« 1 2 3 4 5 13 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Jubileusz: „Esensja” – pieśń przyszłości
— Marcin Łuczyński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.