Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Maria Dunkel
‹Grzechy naszych ojców›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMaria Dunkel
TytułGrzechy naszych ojców
OpisMaria Dunkel. Autorka jednej powieści i kilkunastu opowiadań publikowanych w Nowej Fantastyce, Fantastyce Wydaniu Specjalnym i e-zinach. Prywatnie lubi kolor czarny, duże dawki kofeiny i wielogodzinne zgłębianie tematu, na który przypadkiem natknęła się w internecie. Prowadzi bloga mdunkel.blogspot.com.
Gatunekfantasy

Grzechy naszych ojców

Maria Dunkel
« 1 2 3 »

Maria Dunkel

Grzechy naszych ojców

Dla pisklęcia reveta dzieciństwo kończyło się, gdy strząsał ze sklejonych wilgocią skrzydeł ostatnią skorupkę. Nie inaczej było z Garsgardem. Ledwie rozprostował cztery niezgrabne łapy, chwyciły go brutalne dłonie w skórzanych rękawicach. Plunął białym ogniem, ukąsił, lecz nie przebił się przez materiał. Przygnieciony do cuchnącej słomy, która wypełniała skrzynkę z jajem, czuł jak wokół jego szyi zamyka się zimny metal stalowej obroży. Czarnoksięskie symbole jarzyły się na niej światłem i gdy wypuszczony Garsgard znów spróbował ukąsić, obroża raziła go bólem tak straszliwym, że runął w słomę, wijąc się i skrzecząc w cierpieniu.
Zawleczono go do dziury, gdzie kłębiły się zbliżone do niego wiekiem, nielotne jeszcze pisklęta. Starsze lub silniejsze kąsały inne, by zmusić je do wyplucia skąpo wydzielanego mięsa; tam też Garsgard zdobył swoje pierwsze blizny, które na wiele lat odcisnęły się w jego czarnych łuskach.
Dostał się pod jurysdykcję trenera, ledwie zaczął latać. Trener był czarnoksiężnikiem. Za broń służyła mu nie tylko rażąca bólem obroża na szyi Garsgarda, lecz także długi palcat, który ciął miękkie ciało na pierzastych skrzydłach smoka. Wtedy też pisklę zaznało prawdziwego głodu, który miał być jego udziałem przez wiele nadchodzących lat – głodu palącego wnętrzności, skręcającego je w nieustannym bólu, wyżerającego każdy skrawek tłuszczu spomiędzy żeber. W tych warunkach, bez przerwy krzywdzony z jednej lub drugiej strony, Garsgard latał, pluł ogniem, ciągnął ciężary i walczył z kukłami lub iluzjami, zależnie od humoru swego pana.
Jeżeli spisywał się dobrze, dostawał do jedzenia trupy. Były to ofiary czarnoksiężnika, z których ten czerpał moc – okaleczone niemowlęta i dziewice, noszące na sobie ślady krwawych rytuałów. Garsgard pożerał je wszystkie, a kiedy czarnoksiężnik przyniósł mu żywe jeszcze, kwilące niemowlę, smok czekał tylko na przyzwalający gest, nim wyżarł z brzucha ciepłe wnętrzności. Czarnoksiężnik stał nad nim i śmiał się, a zrodzona z cierpienia moc wypełniała jego tatuaże fioletem.
Dorosły Garsgard wyruszył na wojnę – głodna, poraniona, wściekła bestia, wciąż z obrożą na szyi. Palił, mordował, pożerał. Nosił barbarzyńskich jeźdźców. Wykonywał każdy rozkaz, aż nadszedł dzień, w którym czarnoksięscy sojusznicy Benggadora uciekli, on sam został rozgromiony, a revety zerwały łańcuchy. Garsgard przyłączył się najpierw do buntu, a potem do wspólnego dzieła zemsty. Przemierzał na czarnych skrzydłach Góry Południowe wszerz i wzdłuż, by wypalić zarazę, jaką byli jego ciemiężyciele z ich ślepym okrucieństwem.
Dobrze czynił.
Stał naprzeciw pomiotu Benggadora, ostatniego jaki nosiła ta ziemia i wiedział, że dziś zdoła w końcu wypalić resztę tkwiących w jego duszy drzazg przeszłości.
• • •
Pierwszy raz smoki wyczuły Ashorę, gdy miała pięć lat.
Przyleciały w nocy – trzy revety, samiec, samica i ich niedorosłe jeszcze pisklę, wielkie już jak brytan, ziejące ogniem niewiele chłodniejszym niż płomienie rodziców. Ciche, ciemne kształty spadły na obóz. Trzy długie, mordercze strugi płomieni przeorały go wzdłuż, a potem smoki poleciały dalej i zawróciły, kreśląc łagodny łuk na tle gwiazd.
Ashora obudziła się pośród buchających kłębów czarnego dymu, gorąca, niespodziewanej białej jasności, smrodu palonego mięsa i wrzasków, które zlewały się w jej uszach w przeraźliwą kakofonię. Nie zdążyła nawet krzyknąć, gdy matka zgarnęła ją z posłania wraz z kocem, przycisnęła do siebie i pobiegła, zgięta wpół, przez krajobraz zniszczenia. Kolejny nalot spopielił ich namiot do szczętu.
Halgard wyłonił się z nicości, całkiem dosłownie – otwarł tuż przed nimi portal i wyszedł z panującej w jego wnętrzu lodowatej pustki.
– Dziewczyna! – wrzasnął do Sawarai. – Oddaj im tę przeklętą dziewczynę i zostawią nas w spokoju!
Sawarai uniosła miecz. Jej ręka drżała wobec maga, któremu niezwykłe umiejętności pozwalały opleść zwykłych śmiertelników zwojami morderczych klątw. Czubek broni celował jednak cały czas w gardło wytatuowanego mężczyzny.
– Tknij ją, śmiało! – ryknęła Sawarai, mocno przyciskając do siebie drżącą Ashorę.
– Czemu nie? – roześmiał się wzgardliwie czarnoksiężnik i sznur fioletowego światła wystrzelił z jego dłoni, oplótł w pasie Ashorę i pociągnął ku niemu.
Dziecko pisnęło płaczliwie, oderwane od matki, zdążyło jednak wyrwać zza jej pasa wykrzywiony nóż, który wbiło z całej siły w brzuch czarnoksiężnika.
Na chwilę zastygli wszyscy – zszokowany, ranny Halgard, Sawarai z mieczem w dłoni i Ashora, po której rękach spłynęła krew. Potem ponad nimi pojawił się smok. Wyleciał z dymu i ciemności, jego srebrne ślepia były oczami samej śmierci, a w rozwartej paszczy wzbierała biała, gorąca jasność.
Ilustracja: <a href='mailto:rafal.wokacz@gmail.com'>Rafał Wokacz</a>
Ilustracja: Rafał Wokacz
Ashora wpadła w nicość. Przebiła się przez nią, wywołując poruszenie wśród nieopisywalnych stworzeń, krążących między wymiarami. Runęła na strome zbocze i potoczyła się po ostrych kamieniach oraz nędznej, tnącej trawie. Zdarła sobie rękę, nim wyhamowała. Jej matka, obcasami zrzucając w dół małą lawinę kamieni, upadła obok. Czarnoksiężnik ustał jako jedyny. Jego tatuaże przez chwilę jeszcze jarzyły się jasno, gdy zamykał portal, a potem przygasły do łagodnego fioletu. Położył dłoń na brzuchu i wymamrotał jakieś słowa. Ashora zdała sobie sprawę, że wciąż trzyma w ręku zakrwawiony nóż. Podniosła się chwiejnie na nogi.
Halgard znalazł się przy niej w mgnieniu oka i uderzył dziewczynkę w twarz, tak mocno, że upadła z powrotem, wypuściła z ręki broń. Strzelił palcami drugiej dłoni i macki fioletowej mocy zatrzymały w miejscu Sawarai, która chciała biec córce na pomoc. Czarnoksiężnik kopnął Ashorę w brzuch, zrzucając ją jeszcze niżej ze zbocza góry, aż wpadła w jakiś kolczasty krzew. Próbowała wygramolić się z niego, ale Halgard znalazł się przy niej, nim zdołała to zrobić i przemocą wyrwał ją spośród cierni. Krzyknęłaby, gdyby nie fakt, że silna dłoń gniotła jej gardło.
– Mogę cię zmiażdżyć, jeśli zechcę – wysyczał mężczyzna. – Nie zapominaj się.
Wypuścił ją. Ashora chrapliwie złapała w płuca powietrze i rozkaszlała się. Matka była już przy niej, zgarnęła dziewczynkę w ramiona.
– Nie bój się.
– On mnie zabije – jęknęła Ashora.
– Nie – uspokoiła ją Sawarai. – Nie zabije cię.
Dziewczynka rozejrzała się, ale po czarnoksiężniku nie było już śladu. Wkrótce nieco wyżej otworzył się portal, z którego wyszli członkowie grupy. Z trwogą na twarzach, osmaleni. Nie dało się walczyć z grozą, która pluła płomieniem z wysokości nieba.
– To dziecko! – zawołał jeden z wojowników, Ragnerik. – Bachor Benggadora! To wszystko przez nie, wyczuwają jej przeklęty odór! Musimy oddać ją smokom!
– Nikomu jej nie oddam! – oznajmiła Sawarai, zrywając się na nogi.
Ragnerik, widząc broń w jej dłoni, również dobył miecza. Ashora skuliła się, zaciskając dłonie na zakrwawionym nożu.
– Spokój! – ryknął gromko czarnoksiężnik, wynurzając się z portalu. – Wystarczy – dodał ciszej.
– To dziecko… – zaczął znowu Ragnerik.
– Nie pouczaj mnie – sarknął Halgard. – Ani się waż.
Ashora zobaczyła na twarzy wojownika strach. W milczeniu wsunął broń do pochwy. Czarnoksiężnik rozejrzał się, przeliczając członków grupy. Coś drgnęło na jego bladym obliczu, usta ściągnęły się w grymasie, który obnażył czubki spiłowanych zębów.
– Idziemy – rzekł bardzo spokojnie. – Dźwigać się, kto żyw. Przenocujemy w dolinie i poczekamy, aż smoki odlecą. Potem zbierzemy to, co zostanie z obozowiska.
– Moje niemowlę… – zaczęła jakaś kobieta.
– Zmarłych możecie już opłakiwać – burknął czarnoksiężnik, gniewem kryjąc żal po stracie wielu członków gromady i pierwszy ruszył w dół zbocza, prowadząc ich w stronę lasu.
Resztę tej nocy Ashora spędziła skulona w ciemnościach, w zagłębieniu w korzeniach starej, suchej olchy. Sawarai nakryła ją swoją peleryną, a sama siedziała obok, drżąc z zimna, dopóki nie nadszedł Halgard. Przebudził śpiącą płochliwie Ashorę, ale leżała dalej bez ruchu, nawet kiedy jej matka sapnęła ciężko, bo czarnoksiężnik przygniótł ją do drzewa.
– Sawarai – wyszeptał. – Większość revetów zna zapach Benggadora. Wyczuwają go w twoim dziecku. Mała jest przeklęta.
– Nie wiesz na pewno – wydusiła Sawarai.
– I dlatego mam ryzykować życie wszystkich?
– Przyszedłeś wyrwać mi ją z ramion i zanieść smokom?
« 1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Jazda jazda, Szczurza Pani
— Beatrycze Nowicka

Biblioteka
— Maria Dunkel

Piaskowe dziecko
— Maria Dunkel

Iskra w ciemności
— Maria Dunkel

Wilk wśród jagniąt
— Maria Dunkel

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.