Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Maria Dunkel
‹Grzechy naszych ojców›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMaria Dunkel
TytułGrzechy naszych ojców
OpisMaria Dunkel. Autorka jednej powieści i kilkunastu opowiadań publikowanych w Nowej Fantastyce, Fantastyce Wydaniu Specjalnym i e-zinach. Prywatnie lubi kolor czarny, duże dawki kofeiny i wielogodzinne zgłębianie tematu, na który przypadkiem natknęła się w internecie. Prowadzi bloga mdunkel.blogspot.com.
Gatunekfantasy

Grzechy naszych ojców

Maria Dunkel
« 1 2 3

Maria Dunkel

Grzechy naszych ojców

Halgard milczał przez długą chwilę, jakby naprawdę to rozważał.
– Nie – rzekł wreszcie.
Ton Sawarai się zmienił. Mruknęła miękko. Odciągnęła mężczyznę kawałek, tylko kilka kroków, nim padli w szeleszczącą, pachnącą wilgocią leśną ściółkę. Ashora zamknęła oczy, skuliła się i zatkała uszy. Wiedziała, co w ciemnościach – albo i nie – kobiety robią z mężczyznami, ale nie chciała słuchać, jak robi to jej własna matka. Zdawało jej się, że minęło naprawdę dużo czasu, nim Sawarai położyła się obok dziewczynki i objęła ją ramieniem.
– Śpisz? – spytała, wyczuwszy że Ashora przyciska dłonie do uszu.
Dziewczynka nie odpowiedziała. Wtuliła się jednak w matkę, która pocałowała ją w czoło. To był chyba pierwszy raz, kiedy to zrobiła, a w każdym razie pierwszy, jaki Ashora zapamiętała.
• • •
Widział Benggadora tylko raz, ale ten jeden raz wystarczył Garsgardowi na całe życie.
Wódz barbarzyńców szedł wydrążonymi w górskich zboczach korytarzami, jego tatuaże jaśniały fioletem. Towarzysząca mu świta czarnoksiężników i wybitnych wojowników równie dobrze mogłaby nie istnieć, tak bardzo Benggador emanował charyzmą i pewnością siebie. Rude włosy miał wygolone, poza długim pasmem biegnącym przez środek czaszki – tak czesały się górskie plemiona, gdy jeszcze miały swą godność śmiertelnie niebezpiecznych wojowników. Przechodził między jaskiniami, w których warczały skute łańcuchami smoki. I Garsgard, gdy go ujrzał, ryknął z głębi płuc, złapał odór Benggadora nie tylko w nozdrza, ale i posmakował go językiem, pozwolił by opłynął on jego podniebienie.
Wódz odwrócił głowę i spojrzał na smoka z zimną, obojętną pogardą. W jego zielonych oczach płonęło coś twardego jak stal, nieulękłego.
To było wszystko. Lecz udręczone smoki, bite, zniewolone, głodzone, wymieniały potem między sobą myśli długo, bardzo długo. Wiedziały, że oto ukazała im się przyczyna ich upodlenia. Nienawidziły jej. Były dość inteligentne, by pośród bandy posłusznych sług dojrzeć tego, kto nimi władał, kto opracował plan ich hodowli i tresury, kto czuwał nad jego starannym wykonaniem.
Nawet tych, którzy go bili, katowali, wlekli na łańcuchach i razili mocą stalowej obroży Garsgard nie nienawidził tak mocno jak Benggadora, którego ujrzał tylko raz.
Błękitne oczy dziewicy, którą posłano mu jako kozła ofiarnego, miały ten sam zimny, nieulękły wyraz co zielone, obrzydliwe ślepia największego z oprawców. Revet marzył o tym, by zobaczyć gasnące w nich życie. Dlatego zajrzał w źrenice tej chudej, rudowłosej, drżącej istoty, zajrzał w głąb jej duszy, która zdawała się nie znać strachu i splunięciem białego ognia nauczył ją, czym jest nicość śmierci.
Ilustracja: <a href='mailto:rafal.wokacz@gmail.com'>Rafał Wokacz</a>
Ilustracja: Rafał Wokacz
• • •
Ashora nie wiedziała, co tak naprawdę się zmieniło. Sawarai jednak straciła siły, by ją bronić, a czarnoksiężnik, chociaż wciąż skutecznie kuszony jej wdziękami, począł się przychylać do lamentów grupy. Nie pomagała z pewnością depcząca im po piętach śmierć. Odnosiło się wrażenie, że tułają się od smoka do smoka. Byli jak ranna zwierzyna na terenie pełnym wilków, coraz bliższa śmierci, biegnąca już tylko dzięki sile własnego strachu.
Halgard plótł zaklęcia, aż jego tatuaże częściej były pozbawione mocy niż jej pełne. Nie mieli niemowląt, które mógłby poświęcić w rytuale, aby zyskać jej więcej. W zaistniałej sytuacji były zbyt cenne. Kilkakrotnie porwali noworodki innym grupom, lecz zawsze ktoś okupił to śmiercią.
Gdy zdecydowano nareszcie poświęcić Ashorę, Sawarai była już cicha i złamana, a Halgard drżał z narkotycznego głodu mocy, która od tygodnia nie wypełniała jego tatuaży. Grupa jednomyślnie przyjęła propozycję, nie licząc Ashory, która wstrzymała się od głosu, choć jej go udzielono. Nawet Sawarai uznała, że powinna umrzeć. Przeklęte dziecko, które przeżyło niecałe szesnaście lat. Czemu miałaby się sprzeciwiać? Wszędzie wokół siebie widziała albo rozpacz, albo ogień. Przywykła do nich, przełknęła fakt, że miały wyznaczyć jej dalszą, krótką drogę.
• • •
Przez kilka straszliwych sekund dziewczyna czuła się tak, jakby smocze spojrzenie zmieniło ją w głaz. Nim biały ogień wezbrał w gardzieli gada, patrzyła w jego źrenice, pełne bólu i starej, zapiekłej nienawiści.
Ashora dopadła kamienia, który wypatrzyła już dawno, skuliła się z drżeniem, gdy podmuch niewyobrażalnego gorąca obmył ją ze wszystkich stron. Biały ogień spopielił resztki roślinności, nadtopił skałę służącą dziewczynie za schronienie, osmalił jej ramiona.
Smok zasyczał. Ziemia zadudniła, gdy poruszył się, zbliżając do Ashory szybkim, jaszczurczym krokiem.
Domyślała się historii tego czarnego, pokrytego bliznami stworzenia. Nie uważała za słuszne tego, co zjednoczone przez Benggadora górskie ludy uczyniły w latach przed jej narodzeniem. Nie prosiła o to dziedzictwo. Ale przede wszystkim chciała żyć i kiedy smocza łapa rozgniotła gorący, nadtopiony głaz, Ashora skoczyła na nogi i rzuciła się do ucieczki przez dym i popioły.
Słyszała potworny szelest smoczych skrzydeł. W jej umyśle brzmiał jak grzmot. Revet jak sokół przemknął nisko nad ziemią, jego ostre pazury ze świstem rozcięły powietrze. Ashora wrzasnęła, potknęła się, przekoziołkowała i legła na ziemi, brudna, drżąca. Zabił ją, myślała tak, dopóki nie złapała tchu. Złamał jej kręgosłup, tak sądziła, póki nie podniosła się na czworaki. Gorąca krew ściekała jej po plecach, barku i ramieniu. Trzy długie, szkarłatne szramy ciągnęły się równolegle od nasady jej szyi, w dół ku łopatce i poniżej niej.
Smok wylądował. Patrzyli na siebie – brudna, skrwawiona dziewczyna i odbierający swą słuszną zemstę revet.
Garsgard, rozbrzmiało w umyśle Ashory.
Ashora, odpowiedziała tak samo.
Przez jedną, pełną nadziei chwilę myślała, że smok rozłoży skrzydła i odleci, zostawi ją tutaj, że sprawy zamkną się jak w pięknych, odległych od rzeczywistości legendach – ostatecznym przebaczeniem.
Garsgard rozwarł paszczę, jego łeb wystrzelił naprzód szybkim, morderczym, wężowym ruchem. Ashora wrzasnęła histerycznie. Spoconymi dłońmi dobyła w końcu broni, ostrze zalśniło wśród dymu odbitym światłem. Najpierw z mlaśnięciem, potem z ogłuszającym chrupotem, wreszcie z głębokim, agonalnym pomrukiem, weszło w rozwartą paszczę, przez podniebienie, prosto w smoczy łeb.
Ashora ciągle klęczała. Jej serce łomotało głucho, szybkim, równym, wojowniczym rytmem. Ledwie chwytała oddech. Krew nie ciekła jej już tylko po plecach, lecz parzyła dłonie.
Dziewczyna wypuściła miecz, wstała, cofnęła się o dwa kroki. Smok poruszył się. Ashora natychmiast upadła, potykając się o własne, odmawiające posłuszeństwa nogi. Wielkie, czarne cielsko jedynie zadrżało pośmiertnie i znów zastygło. Garsgard był martwy. Zupełnie, nieodwołalnie martwy.
Ashorze było go straszliwie żal.
– To nie była twoja wina – powiedziała. – Ale moja też nie.
Wstała. Chwyciła okrwawioną rękojeść miecza, szarpnęła z całych sił. Jej dłonie ześlizgnęły się po uchwycie i runęła na plecy, a całe powietrze uciekło z jej płuc z wrzaskiem bólu. Leżała chwilę i próbowała dostrzec przez cuchnące siarką opary niebo. Wreszcie się rozpłakała. Z ulgi, że żyje oraz z frustracji, że ona, zabójczyni smoków, nie potrafi wyrwać z paszczy trupa własnej broni.
• • •
Nie uwierzyli, kiedy wróciła. Strażnik, który na skraju obozu ostrzył groty strzał, od czasu do czasu rozglądając się niespokojnie, wypuścił narzędzia, gdy ją ujrzał. Była brudna, słaniała się na nogach. Przed oczami, w rytm uderzeń serca, pojawiały się jej plamy, raz czerwone, raz czarne.
– Co tu robisz? – wykrzyknął strażnik, poderwał się i postąpił krok ku Ashorze. Wyciągnął ręce, jakby naprawdę chciał ją chwycić, odepchnąć, raz jeszcze zaprowadzić przed oblicze Garsgarda.
– Nie dotykaj mnie! – wycedziła tylko Ashora, łapiąc drżącą dłonią za rękojeść miecza.
Strażnik zawahał się tylko przez chwilę, nim znowu postąpił krok w jej kierunku, ale wtedy Halgard, który zjawił się na skraju obozowiska, krzyknął ostro:
– Czekaj!
Zbliżył się. Ashora spojrzała mu w oczy, zdecydowanie i hardo.
– Co tu robisz? – powtórzył pytanie strażnika.
– Zabiłam smoka – odrzekła.
Na twarzy Halgarda pojawiła się najpierw wściekłość, potem niedowierzanie, a wreszcie jakaś dziwna, euforyczna ulga. Ashora wzdrygnęła się, kiedy objął ją ramieniem, ale z następnym krokiem nogi się pod nią ugięły i jednak wsparła się na nim całym ciężarem. Zdawało jej się, że napięcie, które dotąd odczuwała, opadło z niej wielką, gwałtowną falą. Została tylko wypalona, fizycznie słaba skorupka.
Sawarai na jej widok pobladła, ale jej twarz rozjaśnił dumny uśmiech. Podeszła rozkołysanym krokiem, zamknęła Ashorę w uścisku. Czarnoksiężnik spojrzał na obie ponuro, nim odszedł. Wkrótce zwołani przez niego mężczyźni ruszyli, by zobaczyć na własne oczy martwego smoka.
Ashory już to nie obchodziło. W pachnącym skórami półmroku namiotu matka zdjęła z niej ubrania. Znająca się na ziołach Hiwem przyszła wraz ze swoją pięcioletnią córką. Ashorę obmyto, oczyszczono i zaszyto długie szramy na jej plecach. Potem dostała miskę z rozgotowanym mięsem i mogła położyć się spać, co przyjęła z niesamowitą ulgą.
• • •
Przez kolejne dni Ashora wracała do zdrowia. Cierpiała z powodu ran, które zdawały się palić ogniem. Dręczyła ją gorączka. Dziewczyna na przemian zasypiała z wyczerpania i nie mogła zmrużyć oka z powodu bólu. Grupa wciąż stała w miejscu, chociaż zwykle porzucała swych rannych w panicznej ucieczce przed smoczym gniewem.
– Zatrzymaj miecz – powiedziała Sawarai, gdy Ashora w końcu wstała i chciała zwrócić matce jej broń. – Jest twój. Dałam ci go na stracenie, masz prawo zachować go po otarciu się o śmierć.
Ashora w milczeniu wysunęła wreszcie ostrze z pochwy. Pokrywały je jakieś tajemnicze runy.
– To miecz Nieśmiertelnego, północnego wojownika – wyjaśniła jej Sawarai. – Dobra stal. Zdobyłam go w tamtej wojnie.
Dziewczyna skinęła wolno głową. A więc miała dźwigać na plecach tę przeszłość, która ściągnęła na jej rodzaj ogień smoków. Była w jej mieczu, była w jej krwi jak niezmywalny, pierworodny grzech. Ashora nie wiedziała, czy kiedykolwiek zdoła go odkupić, nie wiedziała nawet, czy taka jest jej rola. Wydawało się to strasznie niesprawiedliwe.
Nie mogła im przecież powiedzieć, że się boi, że skoro raz posłali ją na stracenie, zrobią to ponownie. Nie mogła im powiedzieć, że straciła zaufanie do wszystkich, nawet do Sawarai, własnej ukochanej matki. Nie mogła im powiedzieć, jak strasznie ich nienawidzi za tę zdradę, ani że własnymi czynami zasłużyli na śmierć w smoczym ogniu.
Dlatego oznajmiła, że musi odkupić grzech swego ojca, chociaż Benggador nie był jedynym, który dręczył smoki i to nie jego ręce zmieniły rodzaj Garsgarda w głodne krwi i zemsty bestie. Naprawdę zamierzała to właśnie uczynić. Znaleźć każdego reveta, jakiego zdoła i położyć kres temu szaleństwu, które paliło do korzeni Góry Południowe. Co rozpoczął jej ojciec, ona zakończy.
Wcale się nie bała.
Gdy brała na ciągle obolały grzbiet bagaże, gdy uściskała ostatni raz matkę, gdy Halgard krótko i płytko, ale z szacunkiem skinął jej głową… gdy odwróciła się plecami do wszystkiego, co znała i ruszyła w świat, by wejść w biały ogień i być może wyłonić się spośród płomieni, by wreszcie ujrzeć czyste, nieskażone dymem niebo… nie bała się ani trochę. Miała twardą i nieulękłą duszę, nie dlatego, że zahartowało ją spotkanie z Garsgardem. Ta szalona odwaga tkwiła w niej od zawsze.
Ashora naprawdę była podobna do swojego ojca.
koniec
« 1 2 3
13 kwietnia 2019

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Jazda jazda, Szczurza Pani
— Beatrycze Nowicka

Biblioteka
— Maria Dunkel

Piaskowe dziecko
— Maria Dunkel

Iskra w ciemności
— Maria Dunkel

Wilk wśród jagniąt
— Maria Dunkel

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.