WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Anna Kańtoch |
Tytuł | Czwarta nad ranem |
Opis | Tekst „Czwarta nad ranem” to jedno z dwóch opowiadań (drugie to „Szarość” Jakuba Ćwieka) powstałych pod wpływem sztuki „Arlekin i Walentynki” (na podstawie komiksu Neila Gaimana), wystawianej przez grupę teatralną ŚKF Słudzy Metatrona. |
Gatunek | realizm magiczny |
Czwarta nad ranemJohn Bolton, Anna Kańtoch
John Bolton, Anna KańtochCzwarta nad ranem– Zdaje się, że mamy gościa. – Siostra w szarym garniturze podniosła się z krzesła. – Jak długo stoisz w drzwiach, panienko? I jak wiele usłyszałaś? – Ja… – Blada jak papierowa chusteczka Paola przestąpiła próg. – Ja… – Mniejsza zresztą z tym – bizneswoman nie dała jej dokończyć. – Z pewnością przyszłaś tu, by o coś zapytać. Masz do tego prawo, ale pamiętaj: tylko trzy pytania, po jednym do każdej z nas. Taka jest zasada. – Którą wymyśliłaś właśnie przed chwilą – wymamrotała nauczycielka i umilkła, zgromiona wzrokiem Siostry. – Dddlaczego… – Paola zająknęła się. – Dlaczego to robicie? – Bo Bóg lubi parzyste liczby. To proste. – Bizneswoman na powrót usiadła przy komputerze. Paola odwróciła się w stronę Parki, która wyglądała jak prowincjonalna wróżka. – Och proszę, powiedz mi, jak przedostać się przez granicę! – krzyknęła, wyciągając do niej błagalnie ręce, ale pulchna Siostra tylko roześmiała się i wzruszyła ramionami. – Nie mam pojęcia, kotku. Najmniejszego. Słowo honoru. Dziewczyna spojrzała na ostatnią Parkę, tę w typie nauczycielki. Drżała tak bardzo, że musiała oprzeć się o futrynę. Miała wrażenie, że lada moment zemdleje albo wybuchnie histerycznym płaczem. Albo po prostu nie wykrztusi już ani słowa i tak czy inaczej straci swoją szansę. Ostatnia z Sióstr uśmiechnęła się do niej zachęcająco. – Powiedz mi, proszę – głos Paoli z początku był cichy i drżący, ale stopniowo nabrał siły, a ona uniosła podbródek i wyprostowała się – gdzie znajdę Arlekina? • • • Wczesnoporanne słońce oświetlało barokową fasadę kościoła. Złotoszare cienie ułożyły się w załomach murów, miękkie i ciepłe, jakby już nasycone letnim dniem, który nigdy nie miał nadejść. W rześkim powietrzu rozlegał się śpiew ptaków, śmigających na tle rozjaśnionego od wschodu nieba. Czerwono-żółty strój i czarna maska Arlekina odbijały się w wodzie, on sam tańczył na powierzchni jeziora. Bo to, co rozlewało się na rynku, z pewnością nie zasługiwało na miano kałuży. To było prawdziwe płytkie jezioro, a Arlekin poruszał się w rytm muzyki, którą tylko on słyszał, lecz która była złota, szara i różowa jak budzący się dzień. Ku niemu szła Paola, wciąż w balowej sukni. Stąpała z gracją po trójgłowych lisach i wilkach, którym gigantyczne kły wyrastały wprost z piersi, po kotach o dziewięciu ogonach i oczach wielkich jak kurze jajka, po stworach, które z jednej strony były hieną, a z drugiej szakalem, a także po kłębowiskach pazurzastych łap, zębów i czerwonych języków, nie wiadomo do kogo lub czego należących. Nie patrzyła pod nogi. Patrzyła na Arlekina, a Arlekin patrzył na nią. Stanęła przed nim i spojrzała w oczy widoczne w wycięciu czarnej maski. – Czego sobie życzysz? – zapytał grzecznie. – Dziś są moje urodziny – powiedziała. – A jeszcze nie dostałam prezentu. – I tego właśnie pragniesz? Z powagą skinęła głową. – Chciałabym dostać swój urodzinowy prezent. Nie słodycze i nie zabawki. I nie dobrą radę – uśmiechnęła się lekko – lecz prawdziwy prezent. • • • Arlekin zaprowadził ją na plażę. Morze nie miało już barwy ołowiu, lecz było ciemnoniebieskie, z pasmami czerwonawego złota i białymi pióropuszami piany. Paola stanęła tyłem do wody. Wiatr wydymał balową suknię, a spojrzenie uśmiechniętego Arlekina paliło jej twarz. Zamknęła oczy, gdy objął ją i pocałował. Miała wrażenie, że jego wargi na jej wargach wciąż układają się w lekki uśmiech. Pocałunek był początkiem i końcem jednocześnie, słodki jak piosenki o pożegnaniu kochanków, których słuchała w ciepłe noce. – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. – Arlekin ujął ją za ramiona i odwrócił. Wciąż czuła smak jego pocałunku na wargach i na języku, gdzie topniał jak dziecięca landrynka, napełniając jej żyły cierpką słodyczą. Miała ochotę tańczyć. – A teraz idź. – Arlekin pchnął ją w stronę morza. – Teraz już wszystko będzie dobrze. Tym razem Paola uwierzyła. • • • – Oż… – Renato z najwyższym wysiłkiem powstrzymał się, by nie zakląć. Zawsze był dumny ze swego opanowania. – Livio! – krzyknął. – Chodź szybko! Coś ci pokażę. Przybiegł drobny faun, w ręce ściskający otwartą puszkę sprite’a. Z automatu, oczywiście, bo przecież była czwarta nad ranem. Ponaglony gestem Renata postawił ją na stoliku i pochylił się nad ekranem. Zdumiony, wciągnął głośno powietrze. Ładna, miła Bogu liczba 2442 znikła, a komputer raz jeszcze liczył wszystkich dorosłych mieszkańców Dajerny. Cyfry zmieniały się tak szybko, że oko z trudem za nimi nadążało. 1567… 1890… 2147… 2442… 2443. |
Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
Narracja jak wino
— Dagmara Trembicka-Brzozowska
Śledztwo po omacku
— Marcin Mroziuk
Koniec, czyli początek
— Marcin Mroziuk
Dwunastoletni czarodziej w okularach
— Sławomir Grabowski
Rodzinne tragedie
— Marcin Mroziuk
Przeszłość zawsze powraca
— Marcin Mroziuk
Z zegarmistrzowską precyzją
— Marcin Mroziuk
Śmierć na plaży
— Marcin Mroziuk
Upalne lato po Czarnobylu
— Anna Nieznaj
W białym domu
— Marcin Mroziuk