WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Anna Kańtoch |
Tytuł | Czwarta nad ranem |
Opis | Tekst „Czwarta nad ranem” to jedno z dwóch opowiadań (drugie to „Szarość” Jakuba Ćwieka) powstałych pod wpływem sztuki „Arlekin i Walentynki” (na podstawie komiksu Neila Gaimana), wystawianej przez grupę teatralną ŚKF Słudzy Metatrona. |
Gatunek | realizm magiczny |
Czwarta nad ranemJohn Bolton, Anna Kańtoch
John Bolton, Anna KańtochCzwarta nad ranemO szyby zaczęły bębnić krople deszczu, które wkrótce zamieniły się w miotane wiatrem strugi. Światła latarni, które mijali, rozpływały się na mokrej szybie w bladożółte plamy, czasem na ich tle wykwitał tętniący chorowitą czerwienią znak stopu. Faun ignorował sygnalizację świetlną. Po prostu przyciskał pedał gazu, zatrzymując się tylko na przystankach, a Paola była zbyt wyczerpana, by zaprotestować. Ilustracja: Łukasz Matuszek Skuliła się na siedzeniu w swej balowej sukni, oparła czoło o szybę. Czasem ktoś wsiadał do autobusu, pochylał się nad nią i użalał, głaszcząc czy proponując słodycze. Paola raz jeszcze tylko dała się nabrać, gdy zagadnęła ją driada o macierzyńskim wyglądzie. Dziewczyna rozpłakała się i opowiedziała jej wszystko. O tym, jak przez całą noc czekała na siostrę, bo chciała dostać prezent na piętnaste urodziny, i o tym, jak Elettra przyszła wreszcie nad ranem, pijana i zła. – Nie myśl sobie, że jestem chciwa – chlipała Paola. – Ale urodziny liczą się dopiero wtedy, kiedy dostanie się prezent, choćby najdrobniejszy. A ja tak bardzo chciałam mieć już piętnaście lat. I poprosiłam Elettrę, żeby dała mi prezent. Czy to coś złego? Ale ona wściekła się na mnie i zaczęła wrzeszczeć, żebym dała jej spać, a ja też krzyczałam i pokłóciłyśmy się jak nigdy dotąd i trzasnęłam drzwiami. A potem pobiegłam nad morze. Driada tuliła ją, głaskała. – Chcę do domu – Paola wyszlochała jej w sukienkę. – Gdy po tamtej stronie znów będzie czwarta nad ranem, pójdę nad brzeg morza i wrócę. – To nie wystarczy – potrząsnęła głową driada. – Żadnemu człowiekowi nie udało się w ten sposób wrócić. – Więc co mam zrobić? – Nie wiem. Zresztą, czy ci tu źle? Baw się, skarbie. – Driada odgarnęła dziewczynie kosmyk z czoła. – Chodź na bale, pływaj żaglówką, gdy nie będzie deszczu, jedz czekoladę i wybierz się na przejażdżkę na grzbiecie centaura. Po prostu się baw, a wszystko będzie dobrze. Nieprawda, nie będzie. Paola czuła, jak narasta w niej wrzask. Nikt tu nie potrafił jej naprawdę pomóc. Nikt, z wyjątkiem może Arlekina. Musiała go odnaleźć. Myśl, że zostanie po tej stronie granicy, budziła w niej przerażenie. • • • Beztroska driada wysiadła, kierowca wyrzucił wreszcie pijanego fauna. Autobus opustoszał, a Paola usnęła, ukołysana monotonnym ruchem pojazdu i bębnieniem deszczu o szyby. Gdy się obudziła, niebo było czyste, a słońce świeciło mocniej niż dotychczas. – Która godzina? – zapytała, podrywając się z przestrachem. – Oczywiście czwarta nad ranem – odparł kierowca. – Spójrz, jaką mamy ładną pogodę. Spojrzała, wrzasnęła i zasłoniła oczy dłońmi. – Ccco to? – wykrztusiła. Sylen wzdrygnął się, ale nie stracił panowania nad kierownicą. – Kurwa, jak ja ich nie znoszę… – wymamrotał. – O, już znikły. Możesz patrzeć. To Furie – dodał wyjaśniająco. – Często się pojawiają w lustrach, szybach czy wodzie. Wyglądają paskudnie, ale nic ci nie zrobią. „Maurizio Rizzardi twierdził, że stracił panowanie nad kierownicą, ponieważ nagle w lusterku wstecznym ujrzał…” i dalej zamazany tekst, esy-floresy z błota układające się w zarysy pysków i uszu. – Czasem można je także zobaczyć po drugiej stronie granicy, prawda? O czwartej nad ranem. A może – zawahała się – może w Dajernie Furie potrafią wyjść z lustra czy tam z wody i otoczyć kogoś kołem, a potem śmieją się i szczerzą do niego zęby, duże, ostre zęby, i nikt się nie dziwi, kiedy taki ktoś umiera na zawał albo przerażony skacze przez okno, bo przecież o czwartej zawsze jest dużo zawałów i samobójstw… – wyrzuciła z siebie jednym tchem. Kierowca-sylen milczał. Palił kolejnego papierosa, a autobus gładko sunął pustą ulicą. – Mam rację? Sylen nucił coś do siebie w przerwach pomiędzy kolejnymi haustami dymu, a Paola miała wrażenie, że ta mruczanka interesuje go znacznie bardziej niż kierownica, nie wspominając nawet o stojącej za jego plecami dziewczynie. – Pytasz niewłaściwą osobę – powiedział, gdy straciła już nadzieję, że zwróci na nią uwagę. – Ja niewiele wiem. – A kto wie? – Renato, na przykład – rzucił niedbale, a Paola skrzywiła się. Nie chciała wracać do hotelu „Giberti”. – I Siostry, oczywiście. • • • Sylen powiedział jej, gdzie wysiąść i którędy iść. Wedle jego słów miała szukać całodobowej kafejki internetowej, bo tam właśnie Siostry spędzały większość czasu. Po drodze dwa razy zeszła z chodnika i ukryła się w bramie pierwszej z brzegu kamienicy. Raz, gdy zauważyła na końcu uliczki trzy postaci bardzo przypominające Corneliusa, Monę i Amaleę, które na szczęście skręciły wkrótce w jedną z przecznic, a drugi, gdy mijała ją grupa pijanych centaurów, przeklinając i łomocząc kopytami o płyty chodnikowe. W bramie, gdzie schowała się za drugim razem, coś szeleściło i drapało. Paola z początku sądziła, że to koty albo szczury żerujące pośród śmieci. Ale to coś było znacznie większe niż szczur. I o wiele bardziej kuliste niż kot. Centaury klęły i łomotały, a okrągły lemur zbliżał się do niej, drapiąc o kamienie małymi pazurkami. Wytrzymała jeszcze chwilkę, skulona pod ścianą i dygocząca, potem wyskoczyła z piskiem na ulicę. Jeden z centaurów odwrócił się, wrzasnął coś, na co jego towarzysze roześmiali się, a dziewczyna poczuła, jak na jej policzki wypełza rumieniec. Później zakręciła się na pięcie i pobiegła, ciągnąc za sobą urwany skraj balowej sukni. • • • W kafejce internetowej siedziały trzy Parki. Jedna z nich układała właśnie komputerowego pasjansa, druga gawędziła z kimś przez sieć, a trzecia parzyła w ekspresie kawę. – Ile życzycie sobie cukru, kochane? – zapytała ta, która stała przy ekspresie. Miała siwe włosy upięte w ciasny kok i okulary w kwadratowych oprawkach. Przypominała dobrotliwą nauczycielkę ze staroświeckich powieści dla panien. – Ja dwie kostki – odparła ta, która układała pasjansa. Ona z kolei wyglądała na prowincjonalną wróżkę: była pulchna, ubrana w liczne warstwy powiewnej odzieży i obwieszona tanimi koralikami. – Zawsze o to pytasz – mruknęła ta, która toczyła internetową rozmowę. – Po pięciuset latach mogłabyś wreszcie zapamiętać, że piję kawę bez cukru. Tylko z mlekiem. Trzecia Parka miała na sobie prosty garnitur z szarej wełny, a jej jedyną ozdobą był męski sygnet. Przypominała typ groźnej bizneswoman. – Oczywiście, kochana, już dolewam ci mleka – powiedziała gorliwie nauczycielka. – Nudzimy się tu – westchnęła prowincjonalna wróżka. – Ech, pamiętacie te stare dobre czasy kiedy zamiast komputerów miałyśmy kądziel, a zamiast klawisza z napisem „Enter” porządne metalowe nożyce? Oczywiście – zastrzegła pośpiesznie – wcale nie chcę, aby zmieniła się liczba. Dwa tysiące czterysta czterdzieści dwa to znakomity wynik. Parzysty. Zamilkła i upiła łyk kawy, którą podała jej nauczycielka. – Po tamtej stronie jest trzecia w nocy – powiedziała bizneswoman. – O tej godzinie nikt nowy nie przybędzie na wyspę. Prom kursuje tylko dwa razy dziennie, a ludzie są co prawda dziwaczni, ale nie do tego stopnia, by nocą wypływać jachtem w morze. Mamy więc trochę spokoju. – To dobrze. – Nauczycielka w dłoniach ściskała filiżankę z kawą, a jej usta drgały nerwowo. – Pamiętacie tę niemiecką grupę? Kiedy przypłynęli na wyspę, liczba skoczyła z dwóch tysięcy pięciuset trzydziestu sześciu do dwóch tysięcy pięciuset czterdziestu dziewięciu, a my wypuściłyśmy Furie na tego łysego nieparzystego, takiego z brzuszkiem, który grał na rynku na flecie i czasem próbował podrywać młode Polki… – Pamiętamy go – wtrąciła chłodno Siostra w szarym garniturze. – Nie każdy ma taką kurzą pamięć jak ty. – Och, jak on się długo bronił… – Nauczycielka z wysiłkiem przełknęła łyk kawy. – To było straszne. Po wszystkim musiałam zażyć aż dwie porcje melisy. Moje nerwy… – Tak, wiemy – bizneswoman znów jej przerwała, jeszcze bardziej zjadliwym tonem. – Nerwy dokuczają ci od paru tysięcy lat. – Mam bardzo obciążającą psychicznie pracę – broniła się nauczycielka. – Ja tam swoją pracę lubię – powiedziała kapryśnie prowincjonalna wróżka. Właśnie wyszedł jej pasjans, a ona nigdy nie była zbyt konsekwentna. – Właściwie nawet… Och! |
Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.
więcej »Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
Narracja jak wino
— Dagmara Trembicka-Brzozowska
Śledztwo po omacku
— Marcin Mroziuk
Koniec, czyli początek
— Marcin Mroziuk
Dwunastoletni czarodziej w okularach
— Sławomir Grabowski
Rodzinne tragedie
— Marcin Mroziuk
Przeszłość zawsze powraca
— Marcin Mroziuk
Z zegarmistrzowską precyzją
— Marcin Mroziuk
Śmierć na plaży
— Marcin Mroziuk
Upalne lato po Czarnobylu
— Anna Nieznaj
W białym domu
— Marcin Mroziuk