Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dominik Fórmanowicz
‹Wielichamowo Horror Show›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDominik Fórmanowicz
TytułWielichamowo Horror Show
OpisDługością zahaczające o mikropowieść opowiadanie o zombie jest oczywiście inspirowane tym i owym. Groza przeplata się tu z czarnym humorem, horror z show. Ciche miasteczko nigdy już nie będzie takie samo…
Gatunekgroza / horror

Wielichamowo Horror Show

« 1 2 3 4 5 36 »

Dominik Fórmanowicz

Wielichamowo Horror Show

Olśnienie. Wielebny zdał sobie nagle sprawę, że jakimś cudem nadal trzyma w ręku prawie pustą butelkę po winie. To mogło być wyjście, jego szansa.
Wyciągnął przed siebie szklany pojemnik i podsunął go pod nos Żubra.
Chwila wahania – chwycić butelkę czy wielebnego? Można było odnieść wrażenie, że ów kawał ożywionego mięsa zastanawia się jak postąpić. Ale finał mógł być w przypadku Żubra tylko jeden. Z uznaniem niemal kiwnął przegnitą głową na przegnitej szyi i chwycił butelkę swoją jedyną ręką. Przechylił pojemnik, wlewając wino w strzępki ust, które swobodnie zwisały gdzieś w okolicach mocno przerzedzonego uzębienia.
Dziwnym trafem wino zaczęło padać na czerwony dywan u jego stóp. Nieszczęsny Żubr nie zauważył pokaźnych rozmiarów dziury w swojej szyi, która to dziura musiała oznaczać ostateczne rozstanie z nałogiem.
Wielebny nie miał jednak zamiaru czekać, aż truposz zda sobie sprawę ze swego pośmiertnego, alkoholowego inwalidztwa. Wybiegł na zimną, ciemną przestrzeń i ile sił w nogach począł uciekać w stronę probostwa.

Pod delikatesami spokój. Pod neonowym napisem stało czterech chłopaków. Głośno dyskutowali, a rozmowy przerywane były salwami śmiechu.
Najwięcej gadał Damian Świński, wysoki blondyn z lekką nadwagą. Z wyrazu jego twarzy można było wywnioskować, że miałby trudności ze zrozumieniem nawet rozmowy o pogodzie, ale w tym środowisku czuł się jak u siebie.
Był u siebie. To było jego miasteczko, jego kumple, on miał tu władzę i dzieciaki w gimnazjum się z nim liczyły. Wyrósł tu i na tutejszym gruncie nauczył się wszystkiego, czym teraz kierował się w życiu. Chociaż nie pytajcie go, co to na przykład mogło być. Mógłby sobie nie poradzić z tak zadanym pytaniem i jeszcze zrobiłby sobie krzywdę. A jeszcze bardziej prawdopodobne, że zrobiłby krzywdę wam.
Jego ojciec podobno pracował gdzieś w Niemczech, a matka dawały dupy kolegom z sąsiedztwa. Świński w domu bywał rzadko, więcej czasu spędzał na rynku, pod delikatesami i w paru innych równie pasjonujących miejscach. Wbrew pozorom do szkoły chodzić lubił bardzo. Tam rządził razem ze swoimi kolesiami. A gdy miał zły dzień, zawsze mógł odszukać przemykającego pod ścianą Sławka i odreagować.
Kumple, z którymi teraz spędzał czas pod sklepem, pasowali mniej więcej do podobnego schematu. Pieniaczyk, Pierwotnicki i Freier każdy wieczór spędzali na niezwykle płodnych rozmowach pod sklepem wielobranżowym – World Trade Center Wielichamowa.
Było jeszcze paru innych gimnazjalistów w tej grupie niewątpliwie trzymającej władzę, ale nie warto ich nawet wymieniać, bo ich żywot jest bez znaczenia z punktu widzenia poniższej opowieści.
Chłopacy właśnie dyskutowali na temat tego, „jaką zabawę mieli, kiedy ten pierdolony Sławek szukał butów po całej szkole”.
– Prawie ryczał, kurwa, prawie ryczał! – Świński nie mógł się powstrzymać od pełnego satysfakcji śmiechu. Inni zresztą też nie. Co chwilę wybuchali spazmatycznym śmiechem, przerywanym radosnym „kurwa!”.
Świetnie się bawili. Byli z siebie zadowoleni, wzbudzali respekt i mieli duże szanse zrobić wielką karierę w wielichamowskim środowisku. Całe życie mieli przed sobą, to oni byli górą. Byli panami sytuacji.

Wielebny biegł już dobre kilka minut, gdy ujrzał wreszcie z daleka neon delikatesów. Paru chłopaczków siedziało przed wejściem, śmiejąc się głośno. Natychmiast pobiegł w ich stronę. Chciał zacząć krzyczeć, mówić co się stało, ostrzec ich, ostrzec całe miasteczko…
I wtedy nagle przystanął. Obejrzał się za siebie. Nie było tam nikogo. Cztery tajemnicze postaci zniknęły, roztopiły się we mgle. Szum w głowie wielebnego znów przybierał na sile. Ale strzępy zdrowego rozsądku również nie dawały za wygraną, torując sobie drogę poprzez zamroczony alkoholem i niezwykłymi przeżyciami umysł. „Przecież jestem pijany, co im powiem?”, stwierdził nie bez racji. „Pomyślą, że przywidziały mi się jakieś białe myszki i wpadłem w panikę! Obciach na całe miasto..”
Gdzieś w oddali widział śmiejące się pod sklepem dzieciaki. Jeszcze przez chwilę wahał się, ale nie trwało to długo. Walcząc z własnym ciałem o utrzymanie równowagi, powoli przesunął się do cienia i korzystając z jego osłony, ruszył szybkim krokiem w stronę probostwa.
„Może mi się wydawało? Może jestem bardziej pijany niż sądziłem..?” W uspokajaniu swojego sumienia zawsze był dobry. „Ale, Boże, nie pozwól, żeby coś się stało…”

II
– Słyszałeś, co się stało..?
– No pewnie! Wszyscy o tym mówią…
– Powiedz, Gustaw…czy to pewne..?
– Podobno tak. Sam szef mi mówił. Mamy zachować spokój i nie mówić o niczym dzieciakom. A jeśli już trzeba będzie, bo bachory zawsze wszystko wywęszą, to powiedzieć coś o jakimś nieszczęśliwym wypadku i dać wykład o bezpiecznym przechodzeniu przez ulicę.
– Dobra, dobra, ale w mojej klasie jeden też zniknął…. nie wrócił wczoraj na noc… Jego rodzice od rana do mnie wydzwaniali. Matka spanikowana jak nigdy… A niby taka opanowana babka, pani doktor, cholera jasna….
– To który to..? Sławek? Ten od tego cwaniaka z pałacu…?
– No, właśnie ten. Ostatnio raz już tu byli, przy okazji tej nieszczęsnej afery z butami. No i co, że zrobili mu jakiś głupi kawał raz czy dwa? Wielka mi rzecz! A nie było wcale na tyle zimno, żeby nie mógł sobie raz wrócić do tego swojego pałacyku w laczkach. Tam na pewno ma ciepło…
Śmiech…
– Też mnie wkurza z tymi swoimi starymi. No i widzisz, niby taka porządna rodzina i dzieciak im spieprzył, i do domu na noc nie wraca… Doigrali się..
– No, tylko żeby nie okazało się, że nawiał i zrobił coś głupiego przez te swoje problemy, niby z kolegami. Bo kto wtedy poleci? Wychowawczyni przecież. Ja polecę! Osobiście nic do niego nie miałam, ale po co było się wtrącać w ich sprawy. Dzieciaki się pokłócą, poprzeżywają i za dwa dni im przejdzie… A jeśli nawet nie… Nic nie bierze się z niczego….
Przerwali. Do pokoju nauczycielskiego weszli Mietek i Franek. Pierwszy miał wygląd rasowego górala, chociaż w rzeczywistości pochodził znad morza. Miał jakieś dwa metry wzrostu, gęstą brodę i był łysy. Nie mieszkał tutaj „od zawsze” jak większość z nich. Przyjechał z żoną i dzieciakami parę lat temu i można było powiedzieć, że brodę i wąsa miał powyżej poziomu tutejszego światka. Zdawał się mieć dystans do tego miejsca, a charakterystyczne poczucie humoru jeszcze bardziej uwydatniało tę odrębność. Robił to, co do niego należało i nie angażował się w wielichamowskie życie towarzyskie. Uczył niemieckiego, a w wolnym czasie rozwiązywał krzyżówki i oglądał filmy dokumentalne. I już.
Z Frankiem było podobnie, jednak jego korzenie tkwiły w miejscowej ziemi. Urodził się tutaj, mieszkał tutaj, ale w jakiś dziwny sposób również nie był zżyty z miejscowym środowiskiem, zwłaszcza nauczycielskim. Od początku polubił Mietka, a poza tym z niewieloma znajomymi z pracy utrzymywał bliższe kontakty. Był wymagającym nauczycielem chemii, potrafił wychowywać dzieciaki. Czasem jednak zdawało mu się, że wychowywanie to kwestia, o której wielu miejscowych pedagogów zdawało się zapominać.
Wchodząc, ukłonił się Wiesi, Zawistnickiej i Gustawowi. Gustaw Gustawem, ale i tak dla każdego był to po prostu „Grzywek”. Uczył „Środowiska” i bez specjalnego skrępowania dawał wyraz swoim pretensjom do całego świata. Najchętniej nie wychylałby rozwichrzonej, czarnej grzywki poza cztery ściany swojego wielichamowskiego domku, jednak trzeba było przecież coś w życiu robić. Zawistnicka była samym centrum wielichamowskiego środowiska małomiasteczkowych nauczycieli. Obytych, bardzo dobrze wykształconych i pewnych swoich racji.
Nigdy nie lubiła Mietka i Franka. Z wzajemnością zresztą. Panowie nalali sobie kawy, siadając kilka stolików dalej.
– Spójrz na Wiesię, Mietek. Blada jak ściana – Franek nie ukrywał uśmiechu, ale był to bardzo ponury uśmiech – Nie ma się jej co dziwić. Widziała, że Sławek ma problemy. Każdy widział – westchnął ciężko, popijając kawę. To była dla niego trudna sprawa i widać było, że bije się z myślami. – Próbowałem coś z tym zrobić, ale ile można zrobić przez dwie godziny w tygodniu..? Ambitny, dobrze biega, uczy się nieźle… I przy tym trochę zbyt pewny swoich racji. Dlatego go nie lubią. Przy mnie jeszcze się trochę hamują, ale nie wiadomo jak traktują chłopaka, gdy nas nie ma – spojrzał na nerwowo gestykulującą nieopodal Wiesię – Powinna była coś z tym zrobić i oby się nie okazało, że jest za późno, zwłaszcza teraz, kiedy znaleźli te zwłoki. Chryste, co za masakra…
Mietek aż się wzdrygnął. Ta historia przerażała go nie mniej niż Franka, ponieważ miała wydźwięk niejako osobisty. W tej chwili cały ten właściwy jego naturze dystans wyparował, pozostawiając na poważnej twarzy tylko ślad niepokoju (sąsiadujący ze smugą kawy na wielkim pruskim wąsie…).
« 1 2 3 4 5 36 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Wstyd
— Dominik Fórmanowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.