Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dominik Fórmanowicz
‹Wielichamowo Horror Show›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDominik Fórmanowicz
TytułWielichamowo Horror Show
OpisDługością zahaczające o mikropowieść opowiadanie o zombie jest oczywiście inspirowane tym i owym. Groza przeplata się tu z czarnym humorem, horror z show. Ciche miasteczko nigdy już nie będzie takie samo…
Gatunekgroza / horror

Wielichamowo Horror Show

« 1 2 3 4 36 »

Dominik Fórmanowicz

Wielichamowo Horror Show

Tego mrocznego i złowróżbnego jak się miało okazać wieczora wielebny podliczał wydatki związane z zakupem nowego systemu nagłośnienia w kościele farnym. W poprzednim głośniki wydawały się daleko za słabe jak na potrzeby parafii i samego proboszcza. By w spokoju oddać się finansowej medytacji i ćwiczeniom swych strun głosowych wielebny, jak co wtorek, udał się do starego, drewnianego kościółka na cmentarzu. Tam, po wieczornym nabożeństwie, nie przeszkadzały mu żadne staruszki ani inne kółka różańcowe. Był sam. Rozsiadł się wygodnie w zakrystii, nalał kieliszek wina i z piórem w ręce (ofiarowanym przez parafian za „propagowanie pieśni na chwałę Pana”) przystąpił do obliczeń.
Tymczasem za oknem księżyc rozjaśniał cmentarz i zastygłe nad nim konary drzew. Niedawno posadzone krzewy chwiały się na wietrze, sypiąc liście na wyremontowane równie niedawno alejki. Dookoła starego cmentarzyska rozciągały się, co zdawało się być wielichamowską regułą, tylko pola i łąki. Mgła pokrywała nagrobki, zacierając pamięć o ludziach, którzy w wilgotnej ziemi czekali, aż jakiś nieokreślony stwórca wezwie ich do siebie, by dokonać ostatecznego rozrachunku. Być może lepiej, że jeszcze tego nie zrobił… Zawsze można trafić gorzej, a tutaj przynajmniej jest cisza i spokój.
A jednak nie do końca. Właśnie dziś wybrańcy mieli wstać.

Wielebny Narcyziak podliczył już, co trzeba – pozostało tylko przeczytać korespondencję od rozżalonych emerytek i można było w spokoju oddać się muzycznym improwizacjom. Denerwowały go nieco ostatnie zatargi z rezydującym w pałacu Dużym Stachem, ale nie mógł pozwolić, by problemy w pracy zepsuły nastrój wieczoru. Jednak spokoju nie dawał mu fakt, że jakiś miejscowy hodowca krów mógł odmówić jemu – proboszczowi parafii, wywozu śmieci z cmentarza. Skandal, prawda? Może trzeba było to delikatniej rozegrać, na przykład osobiście zwrócić się do Stacha zamiast wyznaczać go z ambony wiedząc, że i tak nie chodzi do kościoła? Chwila samokrytycznej zadumy nie trwała jednak długo. Sam fakt odmowy był czymś nowym, a mieszkańcy małych miejscowości z rzeczami nowymi zazwyczaj radzą sobie wyjątkowo nieporadnie. Dobrze, że po swojej stronie miał burmistrza Fałszyńskiego, starego komunistycznego wyjadacza, który od dawna był w konflikcie ze Stachem. Czerwony czy czarny, orientacja nie ma tu znaczenia, pomyślał, odganiając ciemne, pobożne myśli. Wspólne cele, zbieżne interesy! Tak, zostańmy przy tym i przy fakcie, że bez Boga ani do proga. Łyk winka i do roboty…

Tymczasem w odległym końcu cmentarza, niedaleko pomnika Maryi Panny dał się słyszeć nieokreślony dźwięk, przypominający skrobanie. Stłumione pomruki, jakby spod ziemi. Otóż właśnie.
Ubita gleba cmentarza powoli zaczynała falować pod starymi nagrobkami. Skrobanie stawało się coraz wyraźniejsze i bardziej intensywne. Dochodziło już z kilku niezależnych od siebie miejsc.
Na powierzchni ukazała się ręka. Kawałek dalej następna. Kości otoczone wyblakłą, cienką warstwą skóry poczęły powoli wynurzać się na powierzchnię, wyciągając za sobą resztę martwego ciała. Tam, gdzie brakowało skóry, nagie mięśnie wylewały się na chłodną cmentarną glebę, znacząc drogę marszu. Niewidzące oczy wpatrzone były w niedaleki kościółek, majaczący za drzewami. Cztery zasuszone, wyblakłe postacie, różniące się tylko stanem rozkładu, powłócząc nogami sunęły w stronę światła wydobywającego się z zakrystii. Pamiętacie „Noc żywych trupów”? Ci jegomoście wyglądali podobnie, tylko trochę bardziej od nich śmierdziało. Poza tym dwóch miało po jednym oku, a najstarszemu (jeśli w ogóle tymi kategoriami możemy ich oceniać) brakowało dłoni. Odpadła w trakcie gorączkowej próby podniesienia leżącej nieopodal butelki po żołądkowej gorzkiej. Stara miłość, jak powiadają, nie rdzewieje i ciało zmarłego dobre parę lat temu alkoholika, zwanego Żubrem, znów miłość do butelki przypłaciło stratami własnymi. Wszyscy Wielichamowianie, niczym dzień wczorajszy, pamiętali jak włóczył się po ulicach od jednej ich krawędzi do drugiej. Któregoś dnia po prostu zmarł. A powiadali, że powoli wychodził już na prostą – tylko, że w miasteczku trudno było odnaleźć jakąkolwiek prostą.
Tak więc ekipa, wystrojona w przeżarte zgnilizną marynarki i pogrzebowe buty, z oczyma (ewentualnie oczodołami) utkwionymi w jasnym oknie zakrystii, podążała nieuchronnie do nieświadomego zbliżającego się końca wielebnego.
Ten tymczasem opróżniał spokojnie kolejny kieliszek wina. Czuł już przyjemny szum w głowie, było mu ciepło i przyjemnie. W wesoły nastrój wprawił go nieoficjalny list od pewnej „pani profesor”, bardzo zaangażowanej politycznie bojowniczki od wychowania fizycznego, która w tutejszym gimnazjum reprezentowała samozwańczo interesy nauczycieli. Tym razem pani Milusińska prosiła o wypowiedzenie się „głośno i wyraźnie” w kolejnym sporze między tutejszym szacownym gronem profesorskim a burmistrzem. Chociaż prośba o wystąpienie wielebnego w roli rozjemcy była z gruntu absurdalna, bardzo przyjemnie połechtała próżność Narcyziaka. Przez chwilę, wśród szumu krwi przelewającej się w jego własnej głowie, rozważał nawet jakąś aluzję z ambony, lecz szybko przypomniał sobie, że przecież trzymać należy z burmistrzem. Ostatnio grają w jednej lidze. Chociaż… nie można niepotrzebnie umacniać jego pozycji, bo w końcu wyrosną mu rogi i wróci do sierpowo-młotowych tradycji. I co wtedy? Może więc ugoda w zamian za dotacje na fundusz nagłośnieniowy? Niee, ta Milusińska to podobno Żydówa! Niech radzi sobie sama, z natury powinna być obrotna…
Koniec obowiązków na dziś, pomyślał, przekrzykując coraz głośniejszy szum w głowie. Wstał, dzierżąc w ręku prawie już pustą butelkę, zachwiał się i nabrał powietrza w płuca.
– Dzisiaj milicja użyła broni..! – zawył, przerywając śmiertelną ciszę cmentarza – lalala… na drzwiach ponieśli go Świętojańską….
Rozkręcił się na dobre. Niesiony nagłą miłością do stoczniowców śpiewał coraz głośniej, niosąc solidarnościowy song poprzez wrota zakrystii, prosto na ołtarz. Ze słowami pieśni na ustach stanął na ambonie, oparł się o nią niczym Mussolini i zamarł.
Stali przed nim w otwartych drzwiach kościółka. Z zewnątrz sączyło się późnowieczorne zimno, lecz wino skutecznie trzymało je w bezpiecznej odległości od ciała wielebnego. W pierwszej chwili pomyślał, że to jacyś miejscowi pijaczkowie. Wyglądali raczej nieszczególnie. Dopiero po dłuższej chwili, gdy wzrok nabrał odpowiedniej ostrości, dostrzegł pewne braki, które wprawiły go w przerażenie.
Tymczasem panowie w marynarkach, równie chwiejnym jak przyszła ofiara krokiem, sunęli do przodu, w stronę ambony. Powoli, jak na starych filmach grozy, przy słabym oświetleniu zamkniętego już kościoła, przemykali wzdłuż głównej nawy wprost na zastygłego w przerażeniu wielebnego. Jeden tylko pozostał z tyłu, pilnując drzwi. Narcyziak mógłby przysiąc, że ten człowiek nie ma ręki.
W końcu, otrząsnąwszy się z pierwszej fali strachu, a jednocześnie zachęcony czerwonym winem, ruszył przed siebie, chcąc ominąć dziwne zjawy i uciec głównym wyjściem. Jak dobrze, że nie przemieszczają się zbyt szybko, pomyślał.
Ruszył. Ominął jednego, lecz drugi chwycił go mocno za ciągnącą się w nieskończoność za wielebnym sutannę. Następny napastnik już się zbliżał, proboszcz widział go kątem oka. Machał nerwowo rękoma, czując ogarniające go zwątpienie we własne siły. Jakimś dziwnym trafem w jednej chwili uleciała cała jego odwaga i zdecydowanie.
– Panowie, przestańcie! – krzyczał. – Dogadajmy się! Bierzcie co chcecie, tylko zostawcie mnie w spokoju…
Ale nie trzeba było być specjalnie bystrym, by zorientować się, że panowie w okrutnie śmierdzących marynarkach i z robakami w oczodołach raczej nie planowali rabunku opłatków.
W nagłym przypływie inwencji kopnął trupa w kolano. Jegomość spojrzał swoim jedynym okiem z wyraźnym zdziwieniem i zachwiał się poważnie, poluzowując uścisk. To wystarczyło, by wyrwać się i ruszyć w stronę drzwi.
Jednak paskudne zachwianie równowagi, spowodowane nagłym przypływem wina do mózgu, rzuciło Narcyziaka na pobliską ławkę, w którą uderzył swoją zamroczoną alkoholem głową. Poczuł jak krew zalewa mu prawe oko. Wstał i pobiegł, uciekając przed trzecim napastnikiem.
Drogę do drzwi zastawiał tylko ów dziwnie znajomy jednoręki bandyta. Wielebny próbował go ominąć, lecz facet z zadziwiającą wręcz zręcznością zagradzał drogę ku drzwiom. Z tyłu z właściwym sobie spokojem nadciągali pozostali. Na dobrą sprawę, biorąc pod uwagę ich sytuację egzystencjalną, dokąd właściwie mieli się spieszyć?
I wtedy, w nagłym przypływie świadomości, wielebny przypomniał sobie do połowy zgniłą twarz przeciwnika. Fizjonomii tych bezczelnych, których trzeba było pochować za darmo, tak szybko się nie zapomina. To ten pijaczyna, który snuł się przed kościołem zbierając na wódkę.
« 1 2 3 4 36 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Wstyd
— Dominik Fórmanowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.