Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dominik Fórmanowicz
‹Wielichamowo Horror Show›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDominik Fórmanowicz
TytułWielichamowo Horror Show
OpisDługością zahaczające o mikropowieść opowiadanie o zombie jest oczywiście inspirowane tym i owym. Groza przeplata się tu z czarnym humorem, horror z show. Ciche miasteczko nigdy już nie będzie takie samo…
Gatunekgroza / horror

Wielichamowo Horror Show

« 1 2 3 4 5 6 36 »

Dominik Fórmanowicz

Wielichamowo Horror Show

– Nie mów tak nawet – powiedział, eliminując kawę dużą niebieską chusteczką. – Cholera, martwię się o chłopaka…
Przez chwilę siedzieli w ciszy, pogrążeni w myślach. Pokój nauczycielski powoli pustoszał, tylko Grzywek z Wiesią rozmawiali o czymś przytłumionymi głosami.
W końcu Franek odezwał się cicho, nie podnosząc oczu znad filiżanki z napisem „Społem” i wracając jak gdyby nigdy nic do przerwanego rozmyślaniami wątku.
– No właśnie. Śladu po nim nie ma, a podobno wyszedł wczoraj tylko na chwilę się przejść. Tak mówią jego rodzice. Dosyć sympatyczni ludzie… – urwał na chwilę. – I jeszcze te zwłoki niedaleko cmentarza. Poszarpane jakieś…! Ciarki mnie przechodzą jak sobie o tym pomyślę. Że też muszę tamtędy jeździć do pracy! – wyprostował się i spojrzał na Mietka. – No wiesz… Jadę sobie spokojnie od rana, a tu jakiś tłum koło cmentarza… policja, karetka. To wysiadłem zobaczyć co się stało, człowiek jest ciekawski, nie? Ci ostatni to nawet się nie przydali, bo z kobieciny nie było co zbierać. Słyszałem, że wracała od matki późno wieczorem czy coś…
– A kto to właściwie był..?
– No, ta….. Sobańska czy jak tam na nią wołali. Mieszka… mieszkała tam – ruchem dłoni Franek wskazał bliżej nieokreślony kierunek północny – niedaleko żwirowni, kawałek za cmentarzem. No to musiała przechodzić tamtędy, wracając od matki. Szkoda kobiety. Młoda jeszcze, ładna nawet. Dwójkę miała, do szkoły jeszcze nie poszły…
– Cholera, załamać się można – przygnębienie coraz widoczniej malowało się na twarzach obu mężczyzn. – Słyszałem, że policja podejrzewa, że to był jakiś dzik czy inne większe zwierzę..
– Nie znam się, ale to musiało być coś naprawdę dużego…
Mietek uśmiechnął się niewyraźnie, ale trudno stwierdzić, czy był to uśmiech bardziej posępny, czy cyniczny.
– Jeśli tak, to nasi drodzy myśliwi już pewnie polerują strzelby… – celne uwagi były zawsze jego mocną stroną. – Nie wyobrażam sobie, żeby Fałszyński i Zgarda przepuścili taką okazję, zwłaszcza, że jak TO upolują, nieźle będą mogli na tym zarobić.
– A „zarobić” to dla nich magiczne słowo… – dokończył myśl przyjaciela Franek.
Obaj nerwowo się zaśmiali.
Nerwowa była też atmosfera, panująca w pokoju. Powietrze gęstniało z godziny na godzinę. Tego szarego, mokrego poranka mgła niepokoju i wyczekiwania unosiła się nad całym miasteczkiem.

Strzelba lśniła w blasku niewielkiej lampki na biurku burmistrza. Chociaż było dopiero południe, miasto spowite mgłą i grudniowym półmrokiem było ciemne i nieprzyjazne.
W pokoju, jak to w każdym gabinecie osoby na tak zacnym stanowisku, zalegały zabrudzone szklanki po kawie na przemian z plikami dokumentów, niejednokrotnie opatrzonych przez owe szklanki brązowym znakiem jakości. Nad tym wszystkim unosił się biały orzeł i wielki kilim z wyszytą krową na zielonej łączce – symbolem miasteczka.
Jeden z trzech mężczyzn zgromadzonych w pomieszczeniu, nie przerywając zabiegu polerowania strzelby, zwrócił się do pozostałych:
– Nie można ukrywać, że sytuacja jest poważna i ludzie są, delikatnie mówiąc, zaniepokojeni. Słyszałem, że jakieś okoliczne babcinki szykują się do egzorcyzmów na cmentarzu.
Śmiech zabrzmiał w pogrążonym w półmroku pokoju. Mężczyźni popijający koniak byli wyraźnie rozluźnieni. Chociaż okoliczności były dość poważne, dla nich była to także długo oczekiwana okazja.
Zgarda, wysoki brunet o lekko wyłupiastych oczach, nie odrywając wzroku od strzelby, kontynuował swój monolog:
– Moglibyśmy zabrać się za polowanie nawet dzisiaj po południu, jeśli oczywiście nie masz jakichś ciekawszych zajęć…
Fałszyński pogrążony był w myślach. Takie historie nieczęsto zdarzały się w jego miasteczku. Poza tym jeszcze ten Sławek, szlag by trafił bachora! Jego zniknięcie niepotrzebnie komplikuje sytuację. Ale w żadnym wypadku nie pozwoli tym zepsuć sobie zbliżających się łowów.
Był wysokim mężczyzną o długiej prostokątnej twarzy i małych oczkach. Może w przeszłości był przystojny, ale teraz łysina otoczyła jego dużą głowę, nie dając szans uciekającej młodości.
– Jasne, że z wami pójdę. Dobrze wpłynie na ludzi, jeśli burmistrz przyjdzie im na ratunek – uśmiech i łyk koniaku wykrzywiły jego twarz.
– No to ustalone – odezwał się milczący dotychczas starszy mężczyzna. Nazywał się Wielkopański i był miejscowym lekarzem. Jego twarz sprawiała wrażenie gniewnej i posępnej, i w istocie ludzi, którzy się z nim zetknęli, nigdy nie wprowadzała w błąd odnośnie oceny jej posiadacza. Był to trzon miejscowego koła łowieckiego i jedyny lekarz w Wielichamowie, więc z czystym sumieniem mógł sobie pozwolić na niezadowolenie z wszystkiego i wszystkich – jego pozycja i opinia członka miejscowej elity była zupełnie niezagrożona. Podobnie jak pozostałych obecnych mężczyzn. – Kończcie koniak, bo muszę wracać do przychodni. Spotkamy się w okolicach cmentarza o piątej i spróbujemy znaleźć skurwiela.
– Jeśli to naprawdę duży okaz, będzie z tego niezła kasa, chociażby ze skóry. Nawet po podziale na trzech – dodał zamyślony Zgarda, pogrążony nadal w przecieraniu szmatką lufy swojej strzelby.
– No i jeszcze dożywotni status bohatera – dorzucił ze śmiechem Fałszyński. Ta myśl, chociaż pierwotnie prawdopodobnie będąca żartem, przyjemnie połechtała jego wysokourzędniczą próżność.
Opróżnili kieliszki, wstając jednocześnie. Zgarda i Wielkopański skinęli głową i wyszli w milczeniu.
Fałszyński został teraz sam, ponownie pogrążając się w myślach.
– Pani Halinko! – krzyknął w końcu przez uchylone drzwi. – Jeszcze jedną kawę proszę…

III
Maciuś od zawsze grał w piłkę przed blokiem. Czasem zdarzało mu się zaciągnąć jakichś kolegów do zabawy, ale najczęściej sam jak palec odbijał piłkę o szarą ścianę – raz za razem, do jego znudzenia i furii sąsiadów.
W minionym tygodniu na Manhattanie wysiadło oświetlenie i chociaż awaria została dość sprawnie usunięta, nie dało się naprawić lampy tylko przed jego, Maciusia, blokiem. Szlag by to trafił, myślał jedenastoletni futbolista. Tylko wielka żarówka, zamontowana na ścianie sąsiedniego, pegeerowskiego monstrum, dawała trochę blasku, gdy chciał sobie wieczorami pograć…
Właściwie tylko na to miewał w życiu ochotę. Mówili, że jest trochę nierozgarnięty, ale nie trzeba było być geniuszem, żeby zauważyć, iż na tak zwanym Manhattanie zupełnie nie było co robić. Dwa robotnicze bloki na skraju miasteczka, dookoła nich garaże i drewniane szopki, a pomiędzy nimi ławki, na których przesiadują dziewczyny w ciąży.
Wokół Manhattanu – pola. Samotna wyspa na morzu buraków, rzepaku i jęczmienia czy czegokolwiek innego. W każdym razie złośliwe określenie wymyślone przez „mieszczuchów” z „centrum”, było nad wyraz trafne. Ale odpowiedź „nowojorczyków”, że „przyganiał kocioł garnkowi”, również nie mijała się z celem.
Nie o tym jednak była mowa. Wróćmy więc dla dobra naszej historii do wątku głównego, a w zasadzie pobocznego… w każdym razie do nieszczęsnego Maciusia.
Mrok nad Manhattanem zapadł już dawno, a typowa senna mgła ustąpiła miejsca gwałtownemu wiatrowi, któremu najwidoczniej znudziły się okoliczne pola. Nawet nie do końca rozgarnięty Maciuś przeczuwał, że czas już do domu, a podpowiedzi w postaci krzyków matki z okna bloku były wystarczającą zachętą, by wariant powrotu do ciepłego mieszkania wcielić w życie. Jeszcze tylko ostatnie kopnięcie….
Trzeba przyznać, że jak na swój wiek dzieciak kopał mocno. I tym razem piłka odbiła się od szarej ściany i poszybowała daleko za chłopca, w okolice starej szopki pana Tomiaka. Wpadła za starą kupę zgniłych desek i, jak w swym przenikliwym umyśle przewidział Maciej, wtoczyła się do rowu.
Pobiegł więc ochoczo za nią, krokiem lekkim i entuzjastycznym, jak to w zwyczaju mają jedenastoletnie dzieciaki. Ale wiatr otoczył go nagle przenikliwym zimnem. Ciemność okolic szopki rozjaśniana była tylko przez nieśmiały kawałek księżyca. Chłopiec poczuł niepokój. W końcu jednak piłka to piłka, więc niepokój nie miał znaczącego wpływu na zachowanie Maciusia.
Powoli ruszył przed siebie, okrążając szopkę. Próbował przebić się wzrokiem przez otaczającą go ciemność. Wiatr znów zbił go z tropu. Mrok ponownie otoczył nieprzyjemnym chłodem niepokoju. Pod wpływem nieuzasadnionego racjonalnie lęku jego umysł powrócił do porannej rozmowy rodziców. Mówili o jakiejś pani znalezionej koło cmentarza i o synu jakiegoś „cwaniaka”, który zaginął wczoraj wieczorem. Że może to on ją zabił czy coś…
Ale reminiscencja nie była zupełnie przypadkowa. Rozmowa rodziców przypomniała się Maciusiowi pod wpływem tego, co zobaczył za szopką.
W rowie, tak jak przewidział, była piłka. Ale piłkę trzymał siedzący w dole mężczyzna, mrucząc coś pod nosem. Miał na sobie starą marynarkę i podarte spodnie. Poza tym nawet silny, chłodny wiatr nie był w stanie rozwiać odoru, jaki można było wyczuć w pobliżu tajemniczego jegomościa. Siedział w rowie jak gdyby nigdy nic. Dyszał głośno i chrapliwie. Coś było nie tak…
« 1 2 3 4 5 6 36 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Wstyd
— Dominik Fórmanowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.