Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dominik Fórmanowicz
‹Wielichamowo Horror Show›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDominik Fórmanowicz
TytułWielichamowo Horror Show
OpisDługością zahaczające o mikropowieść opowiadanie o zombie jest oczywiście inspirowane tym i owym. Groza przeplata się tu z czarnym humorem, horror z show. Ciche miasteczko nigdy już nie będzie takie samo…
Gatunekgroza / horror

Wielichamowo Horror Show

« 1 30 31 32 33 34 36 »

Dominik Fórmanowicz

Wielichamowo Horror Show

Jakim sposobem boczne drzwi kościoła były otwarte – nie wiadomo do dziś. Jakim cudem dotarł do nich błądzący we mgle Świński, również pozostaje tajemnicą. W każdym razie koszmar tej grudniowej nocy zdawał się dobiec dla niego końca, kiedy znalazł się w ciemnym, a co najważniejsze pustym wnętrzu świątyni. Teraz pozostawało tylko czekać, aż sytuacja się w jakikolwiek sposób uspokoi.
Chłopak zdawał się być jednak równie wycieńczony, co ludzie na zewnątrz. Był chwilowo bezpieczny, lecz niewytłumaczalność całej sytuacji napawała go zgrozą. Takie wydarzenia nie mają miejsca na co dzień. A jeśli to rzeczywiście Sąd Ostateczny?, myślał. To chyba dobrze trafiłem, stwierdził, rozglądając się po wnętrzu kościoła. Zewsząd otaczała go nieprzenikniona ciemność, co tylko zwiększało uczucie niepewności i osaczenia. Jeśli to nigdy się nie skończy?. Jeśli trupy wyszły z grobów wszędzie i zaczęła się wojna o przetrwanie ludzkości? Te i wiele innych koncepcji rodziło się w przerażonej głowie nastolatka. Czuł się jak zagubione dziecko we mgle i prawie dosłownie tak było. Dawno już tego nie odczuwał, jednak teraz zdawało mu się, że znowu jest dzieciakiem, który potrzebuje, by prowadzić go za rękę. I tak naprawdę nie było to tylko złudzenie. Mimo że od dawna już wmawiał sobie, że jest dorosły, co potwierdzała tylko dominująca pozycja wśród kolegów, czuł teraz, że wiele jest jeszcze spraw, do których nie dorósł.
Siedział zamyślony na schodach ołtarza, z głową w ramionach. Z zewnątrz docierały odgłosy odległych krzyków i trudny do wytłumaczenia warkot, jakby piły łańcuchowej. Jednak Świński zdawał się nie słyszeć już nic. W porównaniu z apokaliptycznymi odgłosami na zewnątrz, było tu względnie cicho.
I wtedy właśnie Świński wpadł na pomysł rozmowy z Bogiem – w zasadzie nie robił tego od dawna, o ile w ogóle kiedyś, jednak „przezorny zawsze ubezpieczony”. Nie wynikało to z większej potrzeby, jednak ewentualna możliwość nadejścia Sądu Ostatecznego wymagała podjęcia kroków mogących przechylić szale dobra i zła na stronę biletu do nieba. A w końcu pewne zasługi miał. Był kiedyś ministrantem i poznał życie kościoła dość dobrze. Co niedzielę na mszy w południe widział zasypiających w pierwszych ławkach mieszkańców, w tylnich ławkach zasypiali miejscowi pijaczkowie, a reszta siedziała znudzona, z zaciekawieniem obserwując tylko własne zegarki. Jakaś głębsza refleksja wydawała się być poza zasięgiem zgromadzonych wiernych. On sam nie był lepszy. Został ministrantem tylko dlatego, że na kolędzie można było zbić niezłą kasę. Jednak jakkolwiek neutralny i niezaangażowany był jego stosunek do wiary, od czasu, gdy bywał w kościele częściej, zupełnie inne wartości zaczęły dominować w jego życiu. Gdy zaczął dojrzewać, wiele spraw stało się dla niego bardziej zrozumiałych. Instynktownie czuł, że prawem, które na co dzień obowiązuje w stosunkach między ludźmi, jest prawo silniejszego. Tylko ono miało bezwzględny posłuch wśród mieszkańców – każdy załatwiał własne interesy, każdy starał się o jak najlepszą pozycję, chociażby względem sąsiada. Każdy pragnął mieć kogoś pod sobą – kogoś, komu można dyktować warunki. Wielokrotnie słyszał jak dziadek modlił się o deszcz na swoje buraki i sąsiada siano. To wszystko może nie tyle dawało mu do myślenia, co bez udziału świadomości kształtowało system wartościowania młodego człowieka. A zbyt wiele miał w sobie przeciętności, by kwestionować to, co zostało mu z góry narzucone. Nie wiedział dlaczego, zdawał sobie tylko sprawę, że „tak trzeba”.
Te i różne inne myśli, i wspomnienia przewijały się przez jego rozmowę z odległym Bogiem, którego istnienia nie był nawet do końca pewien. Po kilku minutach, bo na więcej zabrakło mu niestety inwencji, odezwał się cicho, jakby bojąc się zakłócić ciszę świątyni:
– …więc jeśli mam przeżyć tę noc, daj mi jakiś znak, żebym wiedział, że się uda…
I wtedy właśnie na ołtarzu zapłonęła świeczka.
W jej słabym świetle ujrzał twarze Pieniaczyka i Pierwotnickiego. W rękach trzymali kije, z których kropla po kropli na posadzkę kapała krew.

część trzecia
show

XII
Instynkt samozachowawczy zaprowadził Wielichamowian na największą dostępną jeszcze wolną przestrzeń, jaką był rozległy rynek. Odchodziły od niego cztery ulice – w wyczerpanej walką świadomości mieszkańców każda z nich stanowiła szansę ucieczki z miasta, ostatnią okazję do wydostania się z koszmaru. Wystarczyło już tylko dostać się na rynek, by możliwość przeżycia stała się realna, rozproszyć się, a potem uciekać, byle jak najdalej od dusznej, wrogiej sceny, na której miał odbyć się ostatni akt zagłady miasteczka. Czy wystarczyło – zaraz się okaże.
Grupka niedobitków, żałośnie nieliczna, zdawała się być przypadkowym kłębowiskiem nieznanych sobie ludzi, mimo że każdy od dzieciństwa znał każdego z tych, obok których przyszło mu teraz maszerować. Jednak duch ewentualnej solidarności nie był znany Wielichamowianom. Wśród dobrosąsiedzkich stosunków, przyjaźni przy wódce i wspólnego oglądania seriali nie było głębszej troski – to wszystko wyszło teraz na światło ponurych, zakrwawionych ulicznych latarni razem z gnijącymi ciałami zombie. Razem z odpychającą fizycznością ożywionych zwłok pojawiła się w życiu mieszkańców miasteczka równie odpychająca prawda.
Ci jednak, którzy w wykańczającej walce zdołali przełknąć gorzką pigułkę prawdy, nie mieli możliwości, poza tym nie zamierzali stać się prorokami samokrytyki, nikomu nie przyszło do głowy nawoływać do jakiejkolwiek solidarności w walce. Oczywista prawda o upokarzającej porażce miasteczka w umysłach mieszkańców rosła do rangi doskonałej wymówki, by na towarzysza tragedii patrzeć jak na wroga, w najlepszym wypadku traktować go jak powietrze, gdy ten, w ostatnim, instynktownym odruchu wołał o pomoc, atakowany przez kolejną z niekończącej się fali trupich watah. Odgłos przegryzanego gardła stawał się ukojeniem dla człowieka, obserwującego śmierć sąsiada. Moment, w którym milkły błagania, przynosił ulgę, pozostawało ponownie skupić się na walce o swoje życie i przebijając ciemność słabnącym z wyczerpania wzrokiem iść do przodu. Byle tylko nikt inny nie dojrzał aktu obojętności, który rozgrywał się teraz na każdym rogu, na każdej ulicy miasteczka. Lecz nikt nie widział, nikt nie komentował. To właśnie był jedyny rodzaj solidarności, na który stać było jeszcze Wielichamowian. Odruch odwrócenia głowy, gdy kilka metrów dalej miał miejsce dramat gasnącego sumienia. Milczenie wobec wzajemnej obojętności było tym, co łączyło jeszcze nagle obcych sobie ludzi.
Wycie, wydobywające się z przegniłych krtani, odgłos kroków skierowanych w stronę rynku, odległe krzyki, niezmiennie, wręcz monotonnie, towarzyszyły reszcie ocalałych.
Już tylko kilka sekund dzieliło ich od rozległej pustyni prowincjonalnego rynku. Przez mgłę oraz przez spływającą po powiekach krew widać było majaczące w oddali światła tamtejszych latarni.
Czy trupy już tam były? Na to pytanie nie można było znaleźć odpowiedzi w dobiegającym zewsząd złowrogim wyciu. Z tyłu, z boku, nie daj Boże, z przodu… Przestrzeń rynku rosła w oczach wyczerpanych mieszkańców niczym Ziemia Obiecana. Ale Wielichamowienie przypominali bardziej bezmyślne owce, prowadzone na rzeź…

Rozproszyli się po rynku, wylewając się na betonową oazę jak olej na rozgrzaną powierzchnię ogromnej patelni.
– Nie ma ich jeszcze… – szepnął ktoś jakby w strachu, że zombie usłyszą jego pełen nadziei głos.
Nikt nie odpowiedział. Każdy, poza małymi wyjątkami matek z dziećmi, sunął przez opustoszały rynek w swoim własnym kierunku, zapominając i chcąc zapomnieć o pozostałych towarzyszach.
Wyglądali jak turyści udający się do kolejnych bramek na lotnisku. Pozbawieni sił by biec, często ranni w nogi, z pozornym spokojem udawali się w kierunku najodleglejszych uliczek rynku, pełni wzbierającej nadziei.
Za nimi na plac wbiegały trupy. Cała horda ociekających od krwi kukieł, pełnych sił i przede wszystkim niepohamowanego głodu ludzkiego mięsa. Może nienawiści, żądzy zemsty za sprawy, o których nigdy już nikomu nie przyjdzie się dowiedzieć.
Ludzie, oglądając się za siebie, starali się przyspieszyć. Kilkoro cudem ocalałych dzieci upadło, zdane już teraz tylko na własne siły. Ktoś wrócił. Jakaś młoda matka próbowała odciągnąć od swojego syna dwóch wgryzających się już w młode ciało zombie.
Reszta nie oglądała się jednak za siebie.
Dobrzycka, pogrążona w nieprzerwanym stanie permanentnego przerażenia, szła przed siebie, potykając się o własne, odmawiające posłuszeństwa nogi. Zdawała się nie słyszeć nic, nie widzieć nawet wylotu ulicy Kościelnej, której zarys wyraźnie był już widoczny w bladym świetle lamp.
Zawistnicka – to co innego. Z pozoru zachowywała się podobnie, jednak różnica kryła się w świadomości obu kobiet. Nauczycielce nic nie było w stanie przeszkodzić w przejściu przez rozległą powierzchnię pustego rynku. Miała cel – teraz nie była nią opinia, nie miał jej już kto wydać, nie miał kto jej szanować lub nienawidzić. Trzeba było tylko, i aż, przeżyć. Garstka biegnących dookoła niej ludzi mogła równie dobrze istnieć i nie istnieć. Dla Zawistnickiej istniała tylko ona sama i wylot rosnącej już w oczach ulicy.
Było tak do owego tragicznego z jej subiektywnego punktu widzenia momentu, w którym w jej świadomości pojawiły się jeszcze cztery trupy, stając wyczekująco na rogu pustej dotąd ulicy Kościelnej.

« 1 30 31 32 33 34 36 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Wstyd
— Dominik Fórmanowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.