Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dominik Fórmanowicz
‹Wielichamowo Horror Show›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDominik Fórmanowicz
TytułWielichamowo Horror Show
OpisDługością zahaczające o mikropowieść opowiadanie o zombie jest oczywiście inspirowane tym i owym. Groza przeplata się tu z czarnym humorem, horror z show. Ciche miasteczko nigdy już nie będzie takie samo…
Gatunekgroza / horror

Wielichamowo Horror Show

« 1 31 32 33 34 35 36 »

Dominik Fórmanowicz

Wielichamowo Horror Show

Wnętrze pustego niemal kościoła było miejscem porażająco cichym i spokojnym, kontrastującym z krwawym chaosem rzeczywistości, od której oddzielały je grube, pseudogotyckie mury.
Nienaruszone, nieskalane jeszcze ludzką krwią rzędy ławek stały spokojnie, obojętne na rozgrywający się na zewnątrz dramat. Droga krzyżowa dalej w milczeniu opowiadała swoją historię, którą potwierdzał olbrzymich rozmiarów Chrystus na równie olbrzymim krzyżu, co niedziele patrzący z wyrzutem na zgromadzonych.
Pod nim ołtarz. Tragedia zimowej nocy zdołała tylko tam przemycić swoje okrucieństwo i destrukcyjny pęd ludzkiej natury.
– Chciałbyś coś jeszcze powiedzieć? – syknął Pierwotnicki, nieco onieśmielony powagą miejsca, zdecydowany jednak grać rolę macho.
Pieniaczyk obrzucił go pogardliwym spojrzeniem, które następnie przeniósł na Świńskiego.
– W takich momentach nie można czekać, bo zawsze dzieje się coś złego. Kiedy na przykład w filmie sensacyjnym, gdy zabójca… – w tym momencie zwątpił – … lub ktoś inny, kto musi wykonać wyrok, za długo mówi i zwleka, to zawsze wiadomo, że ktoś przyjdzie i przeszkodzi. Tutaj trzeba działać zdecydowanie – precyzyjnie i dokładnie – dokładnie, bo kto szybko robi ten dwa razy robi. Nie można niepotrzebnie kusić losu, Pierwotnicki. Raz zachciało Ci się pogrzebu, to zabili Freiera. Jesteś, kurwa, zbyt sentymentalny do tej roboty…
Teoretycznie miał rację, jednak z niewiadomych dla obu pozostałych chłopaków przyczyn swoim przydługawym przemówieniem przeczył wygłaszanym w nim tezom. Jednak uważny czytelnik nie powinien dać się zwieść pozornie lekkomyślnemu zachowaniu Pieniaczyka.
– Nie oglądacie filmów sensacyjnych albo horrorów? – ciągnął. – Zauważcie, że zawsze w finale ten zły, z punktu widzenia widza oczywiście, gada i gada zanim zabije głównego bohatera. Jakby czekał na policję albo kogoś innego, żeby mu przeszkodził. I ten ktoś zawsze się pojawia. I ty, Pierwotnicki, robisz dokładnie ten sam błąd! Pierdolisz się z tym zupełnie niepotrzebnie, rytuały jakieś wymyślasz… Ściągasz na nas niebezpieczeństwo!
Pieniaczyk zdawał się delektować brzmieniem swojego głosu, wzmocnionym ciszą i przestrzenią kościoła. Jego przemowa, mimo że od jakiegoś czasu nie mówił nic nowego, brzmiała całkiem autorytatywnie dla obu młodych chłopców. Jednak rozbieżność między jej sensem, a samym zachowaniem Pieniaczyka wydawała się niezrozumiała. Usprawiedliwić ją można było tylko narcystycznym zachłyśnięciem się rolą, która mu przypadła.
Jednak orator zdawał się nie zwracać na to najmniejszej uwagi. Wręcz przeciwnie. Ciągnął przemowę, przedłużając ją w nieskończoność, jakby chciał, żeby obserwujący go chłopcy ani na chwilę nie odrywali od niego uwagi.
– I tak jak już wspomniałem, Pierwotnicki, twoje szanse na przeżycie maleją z każdą sekundą zbędnego gadania i słuchania, co ofiara ma ci do powiedzenia. Wiadomo, że ten szczur będzie przeciągał i odwlekał egzekucję tak długo, jak się da. Ale nie powinieneś go słuchać, Pierwotnicki, nie powinieneś. Wiesz, co na twoim miejscu byłoby najwłaściwszym zachowaniem?
Zdezorientowany Pierwotnicki w milczeniu pokręcił głową dając znać, że nie wie.
– Powinieneś wziąć kij, powiedzieć coś w stylu „Hasta la vista, bejbe” i jebnąć go w łeb. To powinieneś zrobić.
Egzekutor niepewnie zbliżył się do osaczonej ofiary. Kij drżał mu w ręce. Świński jeszcze kilka godzin wcześniej był jego autorytetem – nadal jeszcze wzbudzał w nim strach.
– Pamiętaj na przyszłość, że trzeba wziąć duży zamach i uderzyć z całej siły. Inaczej niepotrzebnie będziesz gonił się z pół-trupem po całym kościele. A przecież pół-trupów mamy tu ostatnio przesyt. Nie mówiąc o krwi, która będzie tryskała na wszystkie strony i niewątpliwie strasznie cię pobrudzi… Poza tym…
– Pieniaczyk…?
– Co?
– Dlaczego mam pamiętać „na przyszłość”? – Pierwotnicki był wyraźnie zaintrygowany użytym przez kolegę sformułowaniem.
Pieniaczyk odpowiedział mu na to spokojnym tonem, takim, jakim wypowiada się najbardziej oczywistą prawdę, wskazując trupa Wielebnego, którego umazaną krwią twarz dzieliło od szyi Pierwotnickiego już zaledwie pół metra:
– Bo teraz to już jest za późno.

Desperackie krzyki przecinały plac wielichamowskiego rynku, mieszając się z odgłosami przegryzanych gardeł i chluśnięciami strumieni krwi, uderzających o bruk. Zombie, ukryci w półmroku każdej z wylotowych ulic, czekali na ofiary, zmierzające prosto w ich krwawe objęcia. Teraz wyległy z cienia, zupełnie się nie spiesząc, sunąc w kierunku wyczerpanych ofiar krokiem, jakim w niedzielne popołudnie idzie się na obiad, odrywając swoje znużone ciało od usypiającego działania telewizora.
Ofiary – wręcz przeciwne. Miotały się po placu w amoku i rezygnacji. Ich walka zdawała się dobiegać końca. Wysiłek, siły, których nie starczyłoby z pewnością na kolejną próbę wyrwania się z oblężenia, wszystko to tonęło teraz w przerażeniu i razem ze łzami spływało na bruk.
Mało kto miał jeszcze przy sobie jakąkolwiek broń. Zombie byli coraz bliżej. Niespiesznie, niemal z czułością zbliżali się do swoich ulubionych potraw z młodego mięsa. Piersi młodych matek, podobnie jak udka małych dzieci, cieszyły się największym wzięciem.
I wtedy to jakiś głos z zewnątrz, jakiś chropowaty rechot dobiegający gdzieś spoza zacieśniającego się kręgu, krzyknął w kierunku pozbawionych nadziei ludzi:
– Wojsko! Cały oddział! Wojsko idzie!

Pieniaczyk nie dokończył nawet zdania, bowiem gdzieś w okolicach ostatniej wypowiadanej sylaby na jego twarz, podobnie jak na wszystkie przestrzenie wokół, chlusnęła krew, jeszcze chwilę wcześniej płynąca spokojnie w tętnicy szyjnej Pierwotnickiego. Chłopak przetarł ją rękawem kurtki, rozmazując po całej twarzy.
Świński był totalnie zaskoczony. Na przemian patrzył z przerażeniem na wrzeszczącego Pierwotnickiego i na spokojnego, obserwującego sytuację z pewnym zainteresowaniem Pieniaczyka.
Wielebny za to pochłonięty był całkowicie przegryzaniem wspomnianej wyżej szyi. Gryzł, nie zwracając zupełnie uwagi na próbującego się uwolnić chłopaka. Tak jakby szyja była kłopotliwym węzełkiem na sznurówce, a walczące o przeżycie ciało Pierwotnickiego zupełnie nieistotnym dodatkiem.
– Pomóżcie! – krzyczał zaskoczony chłopak. – Błagam, proszę…!
Jego głos coraz bardziej przypominał żałosny pisk, wywołany bólem i paniką. Z przerażonych oczu ciekły łzy, mieszając się ze spływającą potokiem niewsiąkającej już w ubranie krwi.
Potem błagania stawały się już coraz mniej zrozumiałe, wyraźnie słychać było tylko bulgoczące „b” i chropowate „g”. Po kilku sekundach wyróżnić można było już tylko „g” i to na krótko, bowiem kilka chwil później chłopak już nie żył.

Garstka uciekinierów spod kościelnego placu, stłoczona teraz w pułapce kolejnej zamkniętej przestrzeni, zastygła. Na ich brudnych, zrezygnowanych twarzach malowała się mieszanina niedowierzania i niezdecydowania, wykrzywiając je w dziwnym grymasie. Jakby zastanawiali się, czy warto po raz ostatni podejmować walkę. Każdy z nich myślał po swojemu, jednak tym, co ich łączyło, o czym była już mowa, była czysto indywidualna, niezależna od reszty chęć przetrwania.
Po przerażająco długiej sekundzie niepewności, kilkudziesięciu mieszkańców rzuciło się do ucieczki, próbując przerwać szczelny, otaczający ich zewsząd, nieco liczniejszy kordon trupów.
Postronny obserwator mógłby w tym momencie zwątpić, kto był teraz po czyjej stronie. Ludzie, na wpół już tylko świadomi tego, co robią, pewni jedynie nieuchronnej, ostatniej potyczki, rzucali się na trupy, taranując przy tym swoich towarzyszy. Szukając odrobiny przestrzeni dla siebie, cięli siekierami, kosami i kijami grudniowe powietrze. Jednak w nieprawdopodobnym ścisku, który w momencie paniki znów wytworzył się na rynku, powietrze rzadko kiedy było puste. Na każdego powalonego trupa przypadał co najmniej jeden żywy człowiek, by po kilku minutach zasilić armię zombie.
Fala desperackiej, ostatecznej, niepohamowanej wielichamowskiej agresji wylała się obrzydliwym zbiorowym wyciem na rynek miasteczka, ku uciesze nad wyraz spokojnych trupów. Nie musiały już polować na ludzi, którzy sami w szaleńczym tańcu śmierci wpadali w ich ręce.
Jakimś cudem kilku osobom udało się wydostać prawie bez szwanku z trupiej zapory. Były to pojedyncze przypadki, jednak wzmagały one opętańczą, bratobójczą agresję Wielichamowian.
« 1 31 32 33 34 35 36 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Wstyd
— Dominik Fórmanowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.