Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dominik Fórmanowicz
‹Wielichamowo Horror Show›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDominik Fórmanowicz
TytułWielichamowo Horror Show
OpisDługością zahaczające o mikropowieść opowiadanie o zombie jest oczywiście inspirowane tym i owym. Groza przeplata się tu z czarnym humorem, horror z show. Ciche miasteczko nigdy już nie będzie takie samo…
Gatunekgroza / horror

Wielichamowo Horror Show

« 1 5 6 7 8 9 36 »

Dominik Fórmanowicz

Wielichamowo Horror Show

– Wyraźnie słyszałem coś… w tamtych krzakach – wskazał ręką pobliskie krzewy, tworzące ciemną plamę dziesięć metrów od ambony.
Zgarda podniósł się powoli ze stęknięciem wyrażającym niechęć do wszelkiego podejmowanego w tym momencie ruchu oraz wyraźną dezaprobatę dla burmistrza.
– Jeśli ci to pomorze, to pójdę się tam odlać i przy okazji sprawdzę te twoje odgłosy – w jego tonie czuć było kpinę. Znał Fałszyńskiego już bardzo długo i tylko powaga, i możliwości jego urzędu sprawiały, że Zgarda utrzymywał z nim bliższe kontakty. W rzeczywistości jednak głęboko gardził tym człowiekiem.
Zszedł więc po starej, drewnianej drabinie i skierował się w stronę krzaków. Było zimno i nieprzyjemnie. Niewyraźny sierp księżyca wisiał nad nim, jakby symbolizując czyhające w pobliżu zagrożenie. To był jeden z tych niesamowitych wieczorów, kiedy człowiek podświadomie nie czuje się do końca bezpieczny. Wiatr wściekle omiatał ciało myśliwego, gdy ten zanurzał się w krzaki, rozpinając zmarzniętymi rękoma rozporek.
Strumień z głośnym sykiem uderzył o chłodną ziemię. Zgarda, znudzony i coraz mniej czujny, pogwizdywał sobie cicho – nieświadomy czyhającego tuż obok niebezpieczeństwa.

Wielebny cały dzień nie wychodził z domu. Odkąd dowiedział się o nieszczęściu, które spotkało Sobańską, odczuwał coś, co można by określić jako skrzyżowanie wyrzutów sumienia ze strachem – obawą przed wypłynięciem jego tajemnicy na światło dzienne. Co by było, gdyby ktoś dowiedział się, że on – proboszcz parafii, duchowy przewodnik Wielichamowian, mógł zapobiec tragedii i nie zrobił nic z obawy przed ośmieszeniem. Po głowie krążyły wątpliwości. Jakby nie patrzeć, jedną duszę mam na sumieniu, myślał. Przypominając sobie o zaginionym chłopaku, dochodził powoli do wniosku, że może nawet dwie. Może mógłbym zapobiec dalszej rzezi, przyznając się teraz? Może ludzie wybaczyliby, może nawet uznaliby za bohatera. W końcu jestem księdzem, a tutaj to wiele znaczy….
Nie, ryzykował zbyt wiele. Dziesięć lat tyrania w tej parafii, wiele konfliktów, sporów, budowania autorytetu i wszystko miałoby pójść na marne. Przecież nic nie mógł zrobić – ta kobieta i tak by zginęła, bo zapewne poszłaby koło cmentarza, nie mając do wyboru innej drogi. To już nie zależało od niego… Usilnie próbował się usprawiedliwić, jednak głęboko w środku coś nie dawało mu spokoju.
Nalał sobie kieliszek wina i usiadł wygodnie w fotelu, w pomieszczeniu, które nazywał swoim gabinetem. Siedział nieruchomo wpatrzony w blade światło lampki. Dookoła niego półki z książkami, parę krzyży – w sumie, typowe kościelne akcesoria… Na ścianie wielki plakat papieża z napisem: „Po maturze chodziliśmy na kremówki”.
Za oknem wył wiatr, obijając o szybę gałęzie pobliskiej lipy. Po ostatnich przeżyciach nic nie byłoby w stanie wypędzić wielebnego z jego przytulnego gniazdka. Bez Boga ani do proga, pomyślał, ale dzisiaj za próg to nawet z Nim nie…

Ciepły strumień powoli wygasał. Fantazyjny, wyżłobiony w śniegu wzorek zaczął się zacierać. „Zimno”, pomyślał Zgarda. Zapiął rozporek i rozejrzał się po krzakach. Oczywiście niczego tam nie było. Stary tchórz znowu się mylił, stwierdził w duchu. Prawda była taka, że już niedługo sam chciał wystartować w wyborach na burmistrza. Nie musiałby się więcej podlizywać Fałszyńskiemu. Sytuacja by się odmieniła. Role uległyby zamianie.
Rozmarzył się. Na myśl o takiej perspektywie zupełnie zapomniał, gdzie jest. Wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w jakiś odległy punkt. Zawiał wiatr. Lodowaty podmuch uderzył go w twarz. Ale powiew przyniósł ze sobą coś jeszcze…. Smród. Obrzydliwy odór rozkładającego się mięsa.
Zgarda automatycznie uruchomił instynkt myśliwego. Stał się czujny, wzrokiem przebijając ciemność w poszukiwaniu źródła podejrzanego zapachu. Noc zdawała się być wroga, okolice miasteczka emanowały jakąś złą siłą.
Bzdury, pomyślał. Sam już daję się ponieść.
I wtedy zobaczył cień postaci, która wolnym, rozkołysanym krokiem szła ku niemu, przedzierając się przez krzaki. Uszu myśliwego dobiegł ciężki, charczący oddech. Postać przedzierała się przez chaszcze z coraz większą furią, łamiąc kolejne gałęzie na swojej drodze.
– Kim, do cholery, jesteś…? – było to najbardziej elokwentne zdanie, na jakie w tym momencie stać było osłupiałego Zgardę. Co prawda źródło fetoru zdawało się być zlokalizowane, ale myśliwy nie odczuwał z tego powodu satysfakcji. Wręcz przeciwnie, konsternacja rosła.
– Ty tak śmierdzisz…? – sam zdziwiony był tym, co powiedział. Potem, analizując sytuację w myślach, nie potrafił sformułować głupszego pytania.
W każdym razie jakkolwiek zszokowany musiał być myśliwy, zdołał się otrząsnąć z ogarniającego go otępienia. Zapach zbliżającego się trupa wbrew pozorom podziałał na jego umysł ożywczo. Odwrócił się na pięcie, chcąc uciec w stronę ambony. Gałęzie wściekle omiatały jego ciało.
W momencie, gdy ambona zdawała się być już blisko, inna postać zastąpiła drogę Zgardzie. Elegancki trup w marynarce, tylko że bez jednej ręki. Twarz miał umazaną krwią, a zza paznokci wystawały kawałki poszarpanego mięsa. Ale tego już Zgarda, ze względu na otaczające go ciemności, widzieć nie mógł. Może i dobrze, bo mięso za paznokciami nikogo w położeniu Zgardy nie napawałoby optymizmem.
Wiedział, że złamał pierwszą, świętą zasadę każdego myśliwego. „Idąc się odlać, weź ze sobą broń!”, to zdanie jak podmuchy wiatru, wracało do niego w myślach. Trudno znaleźć sytuację, w której łowca jest bardziej bezbronny. Chęć zapanowania nad uciekającym strumieniem, obie ręce zajęte, chwila odprężenia – i sam staje się ofiarą. Teraz droga powrotna na ambonę okazała się pułapką dla Zgardy. Pozostało tylko zawołać:
– Panowie, kurwa, pomocy!!
Pomoc pomocą, ale nie mógł sobie pozwolić na bezczynne czekanie. Jeden zombie zagradzał mu drogę ku ambonie, a krzaki były zbyt gęste, by się przez nie szybko przebić. Za sobą słyszał ciężki oddech drugiego napastnika, zbliżającego się z każdą uciekającą sekundą.
Trudno, stwierdził w myślach Zgarda, trzeba dać z siebie wszystko.
Mimo przerażenia, które znów paraliżowało jego ruchy, mimo obrzydzenia oryginalnym zapachem tropów, nie mówiąc o zawrotach głowy, wywołanych nadciągającym żwawo do głowy koniakiem, myśliwy zdecydował się na próbę walki.
Jednoręki napastnik rzucił się na niego z furią, próbując chwycić ofiarę jedyną pozostałą ręką i jednocześnie wgryźć się zębami w świeże mięso myśliwego. W tym miejscu warto się zastanowić, dlaczego blokadę drogi ucieczki wataha krwiożerczych zombie zawsze pozostawiała jednorękiemu, połamanemu alkoholikowi. Nie oczekujmy jednak od nich zbyt wiele. W końcu każda luka w ich ataku stanowiła wielką szansę dla pozostającego w poważnych tarapatach Zgardy, któremu wypada kibicować chociażby z tego powodu, że będzie nam jeszcze w tej opowieści potrzebny.
Tymczasem udało mu się uprzedzić ruchy przeciwnika i z całej siły, którą dysponowało jego zmarznięte i odrętwiałe ciało, uderzył trupa pięścią w klatkę piersiową. Pośród ogarniętych wyciem wiatru krzaków dał się słyszeć przeraźliwy skowyt postaci w marynarce. Gorszy był chyba tylko trzask łamanych żeber, wśród których utknęła ręka Zgardy, docierając do wilgotnego, przegnitego wnętrza ciała przeciwnika. Obrzydzenie myśliwego mieszało się ze zdumieniem. Czym prędzej uwolnił dłoń z piersi nieboszczyka, przecinając ją przy tym boleśnie pogruchotanymi żebrami. W zaciśniętej dłoni został jakiś trudny do zidentyfikowania organ, lecz nie zaprzątnęło to głowy myśliwego. Szykował się do drugiego ciosu.
Był on jednak zbędny. Trup, kontynuując swój skowyt, osunął się bezwładnie na zmarzniętą ziemię, z trzaskiem łamiąc następnych kilka kości. Nie stanowiło to już dla niego żadnej różnicy. Po swojej własnej śmierci, wygrzebaniu się z grobu i wielokrotnych złamaniach, nie mówiąc już o odurzającym zapachu własnego ciała, Żubr osiągnął ten moment, kiedy człowiekowi jest już wszystko jedno.
Jednak drugi napastnik, który zdołał już dotrzeć do broniącego się myśliwego, miał o wiele więcej woli walki. Rzucił się na Zgardę od tyłu ze znanym nam skowytem, lecz tym razem w tonacji bojowej. Wdawanie się w kolejną walkę z groźniejszym przeciwnikiem zdawało się myśliwemu dalece nierozsądne. Dlatego też ruszył na oślep przez krzaki, nie oglądając się za siebie. Teraz on wydał z siebie głośny, nieartykułowany dźwięk, coś między „Ratunku” a „Gdzie wy, kurwa, jesteście”.
W końcu dobiegł do skraju krzaków. I wtedy rozległ się huk.
Naprzeciw niego, w odległości dziesięciu metrów, stali Fałszyński i Wielkopański, z wycelowanymi w krzaki lufami. Obaj byli przerażeni i bez wątpienia zagubieni w całej zaistniałej sytuacji. Szczególnie burmistrz, który stał w osłupieniu, trzęsąc się ze strachu, z dymiącą lufą skierowaną w stronę Zgardy.
– Co ty, do cholery, wyrabiasz?! – krzyknął rozwścieczony myśliwy, który ledwo uniknął śmierci z ręki kolegi. – Nie strzelaj do mnie, idioto! – „Względy dobrych stosunków z władzą tracą na znaczeniu w chwili, gdy władza ze strachu do ciebie strzela”, pomyślał z cynizmem Wielkopański, doskonale orientujący się w nieokreślonych nigdy jasno antagonizmach między myśliwym a burmistrzem.
« 1 5 6 7 8 9 36 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Wstyd
— Dominik Fórmanowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.