Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Adrianna Filimonowicz
‹Bezsilność olbrzyma›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAdrianna Filimonowicz
TytułBezsilność olbrzyma
OpisUrodzona w 1990 r. Ścisły umysł zakochany w tworzeniu opowieści. Autorka opowiadań i powieści „Taniec gór żywych”, wydanej nakładem wydawnictwa Genius Creations w 2022 r. Lubi błądzić między fantastyką, realizmem magicznym a obyczajem. Żyje w Warszawie, ale serce zostawiła gdzieś na Orlej Perci. Kocha taniec w jego najróżniejszych odsłonach – od flamenco po rock’n’rolla – prowadzi sesje RPG i próbuje swoich sił we wspinaczce.
Gatunekfantasy

Bezsilność olbrzyma

1 2 3 5 »
Chmury przycichły, ale co i raz rozjarzały się blaskiem. Wyglądało to, jakby duchy przemykały wśród nich, ciągnąc za sobą wstęgi ognia. Szaleńcza determinacja kobiety natchnęła intruzów do walki. I choć jej wynik mógł być tylko jeden, czułem, że moi pobratymcy potrzebują Olbrzyma z Sahanu.

Adrianna Filimonowicz

Bezsilność olbrzyma

Chmury przycichły, ale co i raz rozjarzały się blaskiem. Wyglądało to, jakby duchy przemykały wśród nich, ciągnąc za sobą wstęgi ognia. Szaleńcza determinacja kobiety natchnęła intruzów do walki. I choć jej wynik mógł być tylko jeden, czułem, że moi pobratymcy potrzebują Olbrzyma z Sahanu.

Adrianna Filimonowicz
‹Bezsilność olbrzyma›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAdrianna Filimonowicz
TytułBezsilność olbrzyma
OpisUrodzona w 1990 r. Ścisły umysł zakochany w tworzeniu opowieści. Autorka opowiadań i powieści „Taniec gór żywych”, wydanej nakładem wydawnictwa Genius Creations w 2022 r. Lubi błądzić między fantastyką, realizmem magicznym a obyczajem. Żyje w Warszawie, ale serce zostawiła gdzieś na Orlej Perci. Kocha taniec w jego najróżniejszych odsłonach – od flamenco po rock’n’rolla – prowadzi sesje RPG i próbuje swoich sił we wspinaczce.
Gatunekfantasy
Tam, gdzie poszarpane piarżysko tuliło się do stromych zboczy Sahanu, odrzuciłem kij. Upadł z głuchym stuknięciem obok kilku mu podobnych, podgryzionych przez wilgoć i pleśń. Idący przede mną Falir, obrócił się na ten dźwięk. Odwiązał od pasa skórzany bukłak i, pociągając łyk za łykiem, czekał, podczas gdy ja, dusząc w trzewiach jęki bólu, pokonywałem oblepiony resztkami śniegu żleb. Zrównałem się z nim wreszcie, ale, choć całe moje ciało wołało o odpoczynek, nie zatrzymywałem się. Nie przed przyjacielem kryłem słabość. To górom Tyyine nie należało jej pokazywać.
Wspinaliśmy się powoli, w milczeniu. Falir z nonszalancją znużonego capa pokonywał śliskie półki i topniejące łachy śniegu, ja z trudem dźwigałem swoje wielkie ciało. Przy każdym kroku miałem wrażenie, że góra odpowiada mi głębokim westchnieniem.
– Czekaj, pomogę ci. – Mężczyzna wychylił się zza skalnego progu i zablokowawszy rękę w szczelinie, drugą wyciągnął ku mnie.
Pokonałbym tę przeszkodę sam, ale od dawna już czułem, że im częściej będę odmawiał pomocy, tym szybciej nadejdzie moment, gdy nie będę mógł się bez niej obejść.
– Duchy, odwróćcie wzrok – wymamrotałem pod nosem.
Na zarośniętej twarzy łowcy błysnął uśmiech.
– Mówiłem ci już. Tyyine gardzą lenistwem i tchórzostwem, nie rozsądkiem.
Często odgadywał moje myśli. Chwyciłem jego nadgarstek i wydźwignąłem się ponad uskok. Z tego miejsca widać już było pierwsze jurty i przesłonięte skórami wejścia do jaskiń na Krętej Ścieżce, wiodącej na szczyt Sahanu.
• • •
Falir nie był wojem, ale często towarzyszył mi, gdy wracałem do gniazda. Zbrojni gnali przodem, spragnieni odpoczynku, dotyku bliskich i ciepłej strawy, a on jak gdyby nigdy nic nadchodził od strony łagodnych stoków Haske, dźwigając na plecach ubitą zwierzynę. Przyjaźniliśmy się od lat. Był rówieśnikiem mojego starszego brata. W tym samym momencie przyzwolono im obu dołączyć do gniazda. Ja wówczas, mimo młodego wieku, byłem już podporą plemienia. Miałem siedem lat, gdy przerosłem najstarszego z braci. Niedługo potem pierwszy raz obaliłem w walce swego ojca i wtedy uznano, że jestem gotów. Wędrówka z rodziną, pokorne przyjmowanie nauk i kar, przemieniły mnie w skałę. Na tym jednak się nie skończyło. Wciąż rosłem, wciąż potężniałem. Gdy miałem dwanaście lat, nadano mi imię: Olbrzym z Sahanu.
Zwykle podobne miana przybierały jedynie widzące, którym duchy udzielały łaski ujrzenia tego, co dla innych było niedostępne. Mnie jednak uznano za dar, wcielenie jednego z tych, którzy pierwsi porzucili gnuśne życie w dolinach na rzecz smaganych wiatrem turni. Falir jako jedyny drwił z tego wywyższenia. Docinał mi na każdym kroku, może dlatego, że jemu docinano. Łowcy chętniej posyłali go z kobietami w regle, by zbierał korzenie i owoce, niż zabierali ze sobą na kozice. W jakiś niezrozumiały sposób to nas zbliżyło. Później Falira zaczęto poważać, ja zaś skrycie zacząłem tracić do siebie szacunek. Niczego to jednak nie zmieniło. Ani w naszej przyjaźni, ani w stosunku plemienia do Olbrzyma z Sahanu.
• • •
Wejście do jaskini, w której żyłem, ustrojono gałęziami wiecznej kosówki. W nim, na przyrzuconym niedźwiedzią skórą głazie, siedziała moja matka. Jej suchą twarz o wyrazistych rysach rozjaśniał uśmiech. Gdy przechodziłem obok, przyłożyła rozwartą dłoń do skały. Kolejni, których mijałem, powtarzali ten gest, dziękując duchom Tyyine za moją obecność. Wielu z nich nosiło ślady niedawnej walki. Najchętniej usiadłbym z nimi przy ogniu, napił się palinki i obrócił zmęczenie i strach w śmiech. Ale nie mogłem. Czekano mnie na samym szczycie. Wódz, widząca i starsi chcieli radzić z Olbrzymem z Sahanu. Szedłem więc, drążąc gęste od podziwu i nadziei powietrze, z trudem hamując dyszenie i bolesny grymas. Miałem wrażenie, że ciężar obaw zgniata mi kręgosłup i miażdży kolana. Tym razem starczył sam mój przerażający wygląd, by intruzi się cofnęli. Cofnęli… ale nie odeszli z gór na dobre. Czekały nas kolejne walki i bałem się, że, gdy będę musiał sięgnąć po broń, zawiodę. Spojrzałem przez ramię na Falira, który zatrzymał się przy swojej kobiecie. Wciąż był gotów rzucić się do pomocy, gdybym potrzebował. I potrzebowałem. Tylko nie tego, co mógłby mi dać. Potrzebowałem być na jego miejscu. Wracać do komory, która nie byłaby za ciasna, rozmawiać z bliskimi, którzy nie pochylaliby głów z szacunkiem i czekać na rozkazy starszych, nie na ich pytania.
• • •
Za każdym razem jurta wodza wydawała mi się mniejsza. Wszedłem do zadymionego pomieszczenia zgięty w pół i, nie czekając na znak Mahgara, opadłem na siedzisko ze skór i pledów. Winny mu byłem szacunek, ale nie za cenę ośmieszenia się.
– Wzywałeś, wodzu. Wzywaliście, starsi. – Przycisnąłem pięść do ziemi i potoczyłem wzrokiem po twarzach zebranych.
Oprócz zamyślonego Mahgara ujrzałem czwórkę najznamienitszych pobratymców. Jeden z nich nosił ślady potyczki, bowiem mimo wieku nie porzucił jeszcze włóczni i miecza. Jego kobieta właśnie poprawiała dyskretnie szarpie, którymi przewiązane miał przedramię. Popatrzyła na mnie i jej twarz rozjaśnił wyraz wdzięczności.
– Pozwoliłeś nam odnieść zwycięstwo, Edhenie – podjął ochryple Mahgar.
Był mężczyzną w sile wieku, jeszcze niedawno krzepkim, niecofającym się przed walką, polowaniem czy ciężkimi pracami w gnieździe. W połowie zimy jednak zachorował i mimo wielu dni przeleżanych pod opieką widzącej i ludzi doświadczonych w sztuce uzdrawiania, nie wrócił do pełni sił. Gęste, rdzawe włosy przerzedziły się, ręce i nogi zmieniły w suche, cienkie pałąki, a skóra na policzkach i szyi obwisła. Czasem zastanawiałem się, czy Mahgar czuje to samo, co czułem ja, gdy przed laty, wraz z topnieniem śniegów na halach, topniała i siła mojego chwytu. Umysł w końcu wciąż miał bystry, wejrzenie przenikliwe, a wolę żelazną.
– Cofnęli się – przyznałem. – Uciekli pod ziemię, lecz na pewno nie pozostaną tam długo.
– A my tym razem nie będziemy czekać.
– Znają dobrze jaskinie, choć nie są z ludów Tyyine – podjął ranny Ird. – Więcej jeszcze, część z nich umknęła do porzuconych kopalń w Słowiczej. Nie możemy ich tam ścigać.
– Nie mamy wyjścia. Wzrok Śniącej wśród Chmur ledwo ich sięga. Wymykają się władzy duchów Tyyine. Jeśli pozwolimy im rozplenić się pod ziemią, wyjdą na powierzchnię hordą i wówczas już nie powstrzymamy ich przed sięgnięciem po szczyty.
Pokiwałem głową. Spodziewałem się takich słów. Gdyby to była zima, moglibyśmy postąpić inaczej. Wobec bezwzględności gór Tyyine litość była manifestacją siły, a plemię z Sahanu tę siłę miało. Jednak wiosną, gdy wszystkie ludy i bestie gór rzucały się na ich bogactwa, a z równin przychodzili zachłanni pasterze, miejsca dla obcych nie było. Zwłaszcza takich, którzy nie prosili o pomoc, szukając schronienia w dolinach, lecz śmiało wędrowali przez wysoko położone przełęcze i szukali sobie miejsca na niedostępnych graniach.
Na chwilę zapadła cisza. Wszyscy wiedzieli, że Mahgar ma rację i nie potrzebowali się dzielić oczywistymi niepokojami. Potrzebowano rozwiązań, ale nikt nie kwapił się ich proponować. Wódz milczał długo, wreszcie zawiesił spojrzenie na mojej twarzy.
– Poznali już w świetle dnia, jak przerażający może być Olbrzym z Sahanu. Teraz chcę, by poznali jego twarz nocą.
– Ludzie z gniazda na Burzowym Wale mówili, że obcy wypełzli z jaskiń u jego stóp. Mogli nawet przybyć gdzieś z Mgły. W ciemnościach poruszają się zapewne sprawniej od nas – stwierdził spokojnie Ird.
W jego głosie pobrzmiewało zaufanie. Dzielił się wątpliwościami, by inni mogli usłyszeć jak wódz je rozwiewa, nie, by kwestionować jego słowa.
– Dlatego nie pójdziemy na nich sami. Śniąca wśród Chmur mówi, że duchy Tyyine się gniewają. Jesteśmy jak szczenięta, niepotrafiące wygnać padalca ze swojego leża. Nadchodzi gniew. Lament gór nad naszą nieudolnością. Burza, która zmieni doliny w rzeki. Obcy będą mieli do wyboru przepaść w żywiole lub uciekać. I wówczas my będziemy stali z tym żywiołem ramię w ramię. Oddamy ich w jego gardziel.
Mimowolnie się wzdrygnąłem. Człowiek wychowany wśród gór Tyyine wiedział, których jaskiń unikać, gdy nadchodzi ulewa. Obcych jednak łatwo zapędzić w pułapkę. Długo przed moim urodzeniem woda pochłonęła ludzi równin, którzy ważyli się drążyć skały w poszukiwaniu bogactw Tyyine. Potem kolejnych przywieziono na ich miejsce, ale i oni zginęli. Od tego czasu kopalnie nawiedzali tylko zbiedzy, awanturnicy i szukający szczęścia pasterze. Nierzadko ratowaliśmy ich, gdy przeceniali swoje siły. Wódz mówił dalej, kościstą dłonią rysował w powietrzu nasze przyszłe ścieżki, a ja czułem na powrót ciężar ludzi, dźwiganych na przekór rwącym prądom. Mięśnie napięły się, gotowe jeszcze ten jeden raz stawić czoła żywiołom.
1 2 3 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

W oczach gwiazd
— Adrianna Filimonowicz

Demony Witkacego
— Adrianna Filimonowicz

Opar absurdu
— Adrianna Filimonowicz

Strach przed deszczem
— Adrianna Filimonowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.