Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Adrianna Filimonowicz
‹Bezsilność olbrzyma›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAdrianna Filimonowicz
TytułBezsilność olbrzyma
OpisUrodzona w 1990 r. Ścisły umysł zakochany w tworzeniu opowieści. Autorka opowiadań i powieści „Taniec gór żywych”, wydanej nakładem wydawnictwa Genius Creations w 2022 r. Lubi błądzić między fantastyką, realizmem magicznym a obyczajem. Żyje w Warszawie, ale serce zostawiła gdzieś na Orlej Perci. Kocha taniec w jego najróżniejszych odsłonach – od flamenco po rock’n’rolla – prowadzi sesje RPG i próbuje swoich sił we wspinaczce.
Gatunekfantasy

Bezsilność olbrzyma

« 1 2 3 4 5 »

Adrianna Filimonowicz

Bezsilność olbrzyma

„Naiwne…” – pomyślałem.
Zacisnąłem dłoń i rozluźniłem ją. Chciałem chociaż uwierzyć, że nadal jestem w stanie pewnie chwycić stylisko nadziaka.
• • •
Wyszedłem z wodzowskiej jurty tuż przed zachodem słońca. Jaskrawe promienie przeglądały się w łachach śniegu, przygniatane przez staczającą się z nieba ciemność. Starsi ruszyli w dół Krętą Drogą, ja zaś zamarudziłem na szczycie. Sahan napełniał każdego, kto na nim stanął, poczuciem dojmującej samotności. Przestrzeń, do której przecież każde dziecko Tyyine było przyzwyczajone, tu przytłaczała swoim ogromem. Szczyt z jednej strony ograniczał niedostępną grań Grotów, z drugiej górował nad doliną Imeh i choć nie był najwyższy w Tyyine, to w pobliżu nie miał sobie równego. Skalna iglica śmiało dźgała chmury i wygrażała słońcu. Inne plemiona zamieszkiwały najeżone wierzchołkami, rozległe granie, my zmuszeni byliśmy opleść ślimaczo zbocza. Na szczycie miejsce było tylko dla wodzowskiej jurty i szałasu wojów, strzegących wejścia do jaskini widzącej. Tu wszystko traciło skalę i wagę. Niepoznane ściany Burzowego Wału zdawały się odsłaniać swoje tajemnice. Trujące opary Rdzawego Stawu mieszały się z niegroźnymi obłokami, wątłe, szarpane wiatrem. Wyrazistości nabierały regle, które znaliśmy zwykle z perspektywy błyskawicznych pogoni za zwierzyną lub długich godzin przeszukiwania runa. Ich ciężka zieleń oszałamiała, uświadamiała, że Tyyine to nie tylko królestwo skały i deszczu.
– Duchy znów są ci życzliwe. Jeszcze przed chwilą ledwo szło zobaczyć własną dłoń – odezwał się za moimi plecami Falir.
„Czasem mam wrażenie, że tylko ze mnie drwią” – pomyślałem, ale nic nie powiedziałem. Pod nogami łowcy plątały się strzępy obłoków – znak, że Śniąca wśród Chmur pozostawała czujna. Wzruszyłem ramionami i ostrożnie zbliżyłem się do krawędzi skały. Falir zrównał się ze mną, sprawdził, czy nie stawiam nogi na zmrożonym nawisie.
– Wyglądasz na zgnębionego – rzucił po chwili.
– Jestem zmęczony – odparłem.
Wieczorny wiatr uderzył mnie w twarz. Próbowałem wyczuć w nim oddech nadchodzącej burzy, ale niósł tylko słodkawą woń rozkwitających dolin. Falir też zaciągnął się nią głęboko. Kochał wiosnę. Czas ciężkiej pracy łowców, ale i wytchnienia po zmaganiach z zawiejami, mrozem i lawinami.
– Chodź na dół. Twoja matka już zapewne czeka z palinką, jadłem i ugrzaną wodą.
Wpiłem wzrok w dzielącą mnie od gór pustkę. Miałem wrażenie, że rozpycha się i między nami. Gdzieś z tyłu poruszyli się wojowie, załopotała płachta u wejścia do wodzowskiej jurty, ale to zdawało się tak daleko. Zaraz zresztą zapadła cisza.
– Niedługo pójdę. Ale jeszcze nie teraz. Tutaj czuję się wreszcie na miejscu. Raz jeden gdzieś pasuję. Idź do Gahane, ja sobie poradzę.
Zostałem na szczycie aż do nocy i dopiero gdy gwiazdy skryły się w skotłowanych chmurach, ruszyłem w dół. Falira spotkałem drzemiącego tuż pod szczytem.
• • •
W jaskini czekało na mnie upieczone mięso i kubek palinki. Nim jednak zasiadłem do posiłku, matka chwyciła za doskonale naostrzony nóż i starannie ogoliła mi policzki. Na tych kilka chwil jej ręce zapomniały o drżeniu, a oczy o białej mgle, która przed kilkoma laty się w nich zalęgła.
– Nie powinieneś tkwić tam zbyt długo. Ludzie chcą cię widzieć, nim pójdą w bój.
– By z tego widzenia wynikło coś dobrego, muszę być na nie gotów. A po naradzie nie byłem.
Spojrzała na mnie karcąco.
– Pamiętaj, to nie ty o sobie decydujesz. Tyyine obdarzyły cię siłą tych, którzy zaprowadzili nas na szczyty. Potęgą, jakiej nie mają inni ludzie. Nie tobie w nią wątpić.
Zmilczałem. Wiedziałem, że wiara w moją wyjątkowość daje jej żyć. Była najstarsza w gnieździe. Najstarsza, najukochańsza i najbardziej mi obca. Gotów byłem zrobić wszystko, by pozostało tak jak najdłużej. Gdy skończyła mnie golić, nasyciłem głód, po czym z nadziakiem i tarczą w ręku ruszyłem na szeroką płytę, wywieszającą się nad przepaścią. Zacząłem wymierzać nieistniejącemu przeciwnikowi ciosy. Ciężka broń, którą specjalnie dla mnie wykuli kowale z równin, wyrywała się z dłoni. Kiedyś idealnie ze mną zgrana, teraz nie dawała się okiełznać. Nie przestawałem jednak. Moi pobratymcy chcieli zobaczyć Olbrzyma z Sahanu gotowego do walki i musiałem im go dać. A następnej nocy musiałem się nim na powrót stać.
• • •
Chmury usiadły na okolicznych graniach i plunęły ulewą, zmieniając żleby w huczące kaskady. My szliśmy doliną, nad którą wciąż świeciły gwiazdy, oszołomieni wdzięcznością, pijani łaską duchów. Za nami leniwie ciągnęła burza. Potężny wał skotłowanego mroku, rozrywanego raz po raz błyskami, zagarniał kolejne szczyty niespiesznie, ale i niepowstrzymanie. Obcy musieliby być ślepi albo szaleni, by nie poznać, jaka siła za nami stała.
Spodziewaliśmy się spotkać ich uchodzących dnem doliny, a ujrzeliśmy ciemne sylwetki pnące się śliskimi zboczami ku chmurom. Ird, który szedł przede mną, zwolnił z wrażenia kroku, pokręcił głową.
– Teraz już nie mamy wyjścia – orzekł z przekąsem.
Westchnąłem. Wzbudzili mój podziw swoim uporem i odwagą. Tym samym wydali na siebie wyrok czy też raczej pozbawili nas wyboru. Gdyby śmiejąc się w twarz duchom, zdobyli szczyty, zyskaliby też ich przychylność, a nas ośmieszyli doszczętnie. Ird gestem przywołał dwóch najsprawniejszych wojów.
– Ruszamy. Pora przygotować intruzów na nadejście Olbrzyma z Sahanu.
Nawet nie odpowiedzieli, wznieśli tylko dłonie. Powietrze przeszyły gwizdy i dzikie okrzyki. Wzburzona fala wojów i łowców porwała Irda i pognała ku śliskim stokom. Burza również zaryczała w uniesieniu i runęła nam na karki, w jednej chwili pożerając gwiazdy. W ciemnościach migotały jeszcze przez chwilę pochodnie i lampy, dzierżone przez ludzi z obu stron, szybko jednak jedynym źródłem światła pozostały błyskawice. Jedna za drugą rozjarzały niebo, wyławiając na jedno mrugnięcie ciemne sylwetki. Z każdym kolejnym piorunem widziałem moich pobratymców wyżej i wyżej. Jakby w chwilach ciemności przeskakiwali na skrzydłach orłów z półki na półkę i zastygali tam w komicznych pozach.
Ja szedłem powoli. Niezdolny do takiej gonitwy i szczęśliwie w niej zbędny. Miałem być jak śmierć, która przychodzi, kiedy przychodzi. Bezwzględna i nieodwołalna. Choć tak naprawdę, wyprzedzała mnie. Kanonadzie grzmotów zawtórowały wrzaski i lamenty. Obcy byli liczniejsi od nas. Niewielu z nich dzierżyło broń, nie odbierało im to jednak odwagi. W świetle błyskawic widziałem, jak wczepiają się pazurami w twarze moich pobratymców, jak niemalże miłośnie oplatają ich ramionami i nogami, by pociągnąć w dół zbocza. Bronili się zaciekle. Przyspieszyłem, choć, kiedy wszedłem na śliskie, spękane płyty, poczułem, że nogi mam jak splecione z wierzbowych witek. Gięły się pode mną i plątały. Gdzieś głęboko, wzdłuż kości, przebiegały iskry bólu. Rodziły się w lędźwiach i spływały aż do stóp.
• • •
Wczepiłem palce w mokrą skałę. Przytuliłem się do niej całym ciałem i pełzłem jak dżdżownica. Oszołomiony bólem wydźwignąłem się wreszcie do rozległego kotła, w którym niegdyś stały szałasy górników. W jego głębi, tuż przy rozwartych paszczach szybów, toczyła się zacięta walka. Odczepiłem od pasa nadziak, chwyciłem tarczę i zaryczałem, a burza wraz ze mną. Potem plunęła światłem, bym mógł zobaczyć jak ci, którzy jeszcze przed chwilą rzucali się do gardeł wojom z Sahanu, drżą w przestrachu. Moi pobratymcy odpowiedzieli gromkimi okrzykami, w których jednak pobrzmiewało wyczerpanie. Kilku postąpiło chwiejnie w moją stronę. Wśród nich – jako ostatni – cofał się Ird.
– Dołączcie do Olbrzyma. – Jego dźwięczny głos przedzierał się przez szum deszczu i łoskot burzy. – Zmiażdżyć ich! Zmiaż…!
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

W oczach gwiazd
— Adrianna Filimonowicz

Demony Witkacego
— Adrianna Filimonowicz

Opar absurdu
— Adrianna Filimonowicz

Strach przed deszczem
— Adrianna Filimonowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.