Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Justyna Kułak
‹Wojna na pierze›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJustyna Kułak
TytułWojna na pierze
OpisAutorka o sobie: prawniczka nałogowo uzależniona od książek, historii sztuki, rysowania, i herbaty. Posiada milion czerwonych szpilek, dwa koty i najbardziej skrzywione poczucie humoru w Galaktyce. Marzy o tym, że pewnego dnia wyda własną książkę. A wtedy położy ją na biurku tuż obok odcisku własnej szczęki i dwudziestoletniej, zmumifikowanej pomarańczy i będzie się nią napawać. (Nie pytajcie.)
Gatunekhumor / satyra, realizm magiczny

Wojna na pierze

Justyna Kułak
« 1 2 3 4 5 7 »

Justyna Kułak

Wojna na pierze

― No to możemy zabierać się do podpisywania umowy ― oświadczył z werwą, podskoczył i usiadł na myszce od komputera. A potem kichnął.
― Nie chcesz najpierw jej przeczytać?
― A po co dokładać sobie roboty? ― skwitował propozycję Poena. ― Nie wierzę w niedozwolone postanowienia w umowie napisanej przez anielską kancelarię. Jakbym ja ją sporządzał, to co innego…
Iusariel wzruszył ramionami, sięgnął do aktówki i wyciągnął z niej ozdobny kałamarz. Następnie krzywiąc się lekko, wyrwał sobie ze skrzydła jedno z piór, zanurzył je w atramencie i złożył staranny podpis na umowie.
Poena kichnął ponownie. Oczy zachodziły mu łzami, więc otarł je rękawem.
― Te, wracając do tych łapówek ― zwrócił się do Cacusia. Jego głos wydawał się być dziwnie zachrypnięty. ― Gdybyś chciał coś kiedyś w Piekle załatwić, uderzaj do mnie jak w dym. Bo wiesz, mamy niby u siebie cenniki, ale te pierońskie urzędasy nawet na cyrografie potrafią człowieka orżnąć.
― Poena!
― Tak?
― Podpisuj. ― Iusariel przysunął w stronę Poeny umowę dzierżawy, podając mu równocześnie pióro. Poena sięgnął po nie z niejaką nieśmiałością. Było od niego jakieś kilka razy większe, ale był w stanie bez problemów je utrzymać. Otarł oczy, które po raz kolejny zaszły mu łzami i kichnął. Oparł się o kałamarz i kichnął po raz czwarty. Jego twarz zdawała się puchnąć w niesamowitym tempie, a kiedy nachylił się nad umową, żeby złożyć na niej swój zamaszysty podpis, z jego ust wydobył się cichy charkot i diabeł zwalił się bezwładnie wprost na papiery, robiąc przy tym eleganckiego kleksa na samym środku kartki.
Iusariel szturchnął Poenę palcem wskazującym, ale ten nie zareagował.
Wydawał się być… Tak jakby… No…
Martwy.
III
Mieszko Nadlizajski był człowiekiem praktycznym. Zwykle co prawda określa się w ten sposób osobę, która potrafi bez problemu ugotować obiad z złożony czterech dań, trzyma w mieszkaniu pełen zestaw śrubokrętów i zna domowe sposoby czyszczenia srebra. Zwykle nie oznacza jednak zawsze.
Mieszko doprowadził swój pragmatyzm do doskonałości.
Z pozoru był tylko kolejnym grzecznym, dobrze wychowanym i wiecznie uśmiechniętym chłopcem, którego można prosić niemal o wszystko, bo prawie nigdy nie odmawia. Ten brak asertywności nie wynikał jednak z dobrego serca, miłego usposobienia czy wrodzonej bezinteresowności. Mieszko uważał, że altruiści muszą odznaczać się pewną dozą masochizmu. Czym bowiem jest przedkładanie dobra innych ludzi nad własne, jeśli nie kopaniem samego siebie w tyłek?
Zamiast cierpiętniczo poświęcać się dla innych i narzekać na ich niewdzięczność, Mieszko plótł wokół siebie siatkę przysług. Tych malutkich i tych całkiem dużych. Jednemu pomógł w trudnej sprawie urzędowej, drugiemu doradził, jak poderwać dziewczynę, trzeciemu zrobił zakupy, kiedy ten był chory. Prędzej czy później wszyscy dookoła byli mu coś winni. I zanim się obejrzeli, nie mogli już powiedzieć „nie”.
Jeśli ktoś jest uprzejmy wobec ludzi, oni odpłacają mu tym samym. Jeśli zaś pewien niewielki odsetek okaże się niewdzięczny…
Cóż, mówi się trudno. Procentowo i tak się opłaca.
Mieszko za nic nie potrafił zrozumieć, czemu ta prosta filozofia nie odnosi oczekiwanego skutku w stosunku do Cacusia. Nie chodziło o to, że Dziękosławski nie doceniał tego, co Mieszko dla niego robił. Wprost przeciwnie. Zawsze był tak zobowiązany i pełen wdzięczności, że słuchając jego pochlebstw, Nadlizajski odczuwał gwałtowną ochotę, żeby założyć kalosze, bo od tego całego lizania po butach przemakały mu skarpetki. Ale kiedy przychodził czas, żeby odpłacić przysługą za przysługę, Cacek zdawał się nie wiedzieć, o co chodzi. Patrzył tylko na Mieszka tym swoim niewinnym, nierozumiejącym spojrzeniem i uśmiechał się bezradnie.
A potem postępował tak, jak sam uważał za słuszne.
Nie ma nic bardziej wkurzającego od człowieka, który zawsze robi to, co powinien, zamiast tego, czego się po nim oczekuje.
Cacuś kompletnie nie potrafił stosować się do podstawowych wzorców społecznych. W zasadzie można byłoby go nazwać socjopatą, gdyby nie fakt, że był…
No…
Miły.
Nie ma nic bardziej wkurzającego od miłego socjopaty.
― Jak to cierpiał na alergię na pierze? ― wykrzyknął Iusariel, przeczesując bezsilnie włosy dłonią. ― Chcecie mi powiedzieć, że to ja go zabiłem?!
Mieszko bez przekonania poklepał Iusariela pocieszająco po ramieniu. Od pierwszego momentu usilnie starał się zjednać sobie anioła, bo sojusznik w niebiańskich zastępach mógł pewnego dnia okazać się naprawdę przydatny. Żeby jednak się tym sojusznikiem stać, Iusariel musiał najpierw spostrzec starania Mieszka, a Nadlizajski miał niejakie wątpliwości, czy anioł w ogóle zauważa, co się wokół niego dzieje.
Zresztą nie on jeden.
Mieszko rzucił okiem na Dziękosławskiego. Cacuś siedział na krześle i z melancholijną miną wpatrywał się w okno. Wyglądało na to, że – jak to zwykle w kryzysowej sytuacji – będzie równie pomocny co kupa liści.
Nadlizajski westchnął ciężko.
― Skąd mam wiedzieć, czy faktycznie nie żyje? Czy ja ci wyglądam na lekarza? ― irytował się Iusariel. Medalion, dzięki któremu komunikował się z Piekłem, trzymał tuż przy twarzy tak, że nie dało się spostrzec, z kim rozmawia. ― Diabła w ogóle da się zabić?
Anioł przed rozpoczęciem rozmowy pogrzebał trochę przy obudowie medalionu i ściszył w nim głos. Najwyraźniej pewne rozmowy nie były przeznaczone dla uszu śmiertelników.
Albo zwyczajnie było mu głupio.
Cacuś zmienił pozycję. Nogi wyciągnął przed siebie, ręce złożył na brzuchu. Wyglądał na zamyślonego. Przybrał dobrze znaną Mieszkowi obojętną minę z serii „niech się dzieje wola Boża i tak niewiele mogę na to wszystko poradzić”.
Mieszko zagryzł wargi.
― Oczywiście, że nigdy wcześniej nie próbowałem nikogo zamordować! Jestem aniołem, a nie jakimś masowym mordercą. Nie poluję na diabły w ciemnych zaułkach z piórami w ręku! Zresztą co miałbym z nimi zrobić, smyrać je nimi pod nosem? ― Iusariel przechadzał się po pokoju z kąta w kąt. Parkiet skrzypiał cicho pod jego stopami. ― I nie wyciągajcie mi tu teraz tematu inkwizycji! Kto normalny w ogóle wysyła na podpisywanie umowy z aniołem faceta uczulonego na pierze?
Iusariel zatrzymał się na moment i z irytacją uderzył otwartą dłonią w ścianę.
― Wcale nie próbuję zwalić odpowiedzialności na nikogo innego!
Walnięcie w ścianę zwróciło w końcu uwagę Cacusia. Dziękosławski oderwał wzrok od okna i skierował spojrzenie na Iusariela.
― Żarło, żarło i zdechło ― skomentował melancholijnie, po czym sięgnął po aktówkę. ― Założę się, że więcej już go nie zobaczymy. A już miałem nadzieję na nawiązanie stałej współpracy. Cacymir Dziękosławski – adwokat Boga. Wiesz, jak by to wyglądało na wizytówce?
― Jak by ci już całkiem odbiło ― trzeźwo skomentował Mieszko.
Cacuś spochmurniał.
― No ― potwierdził smętnie, a potem rozpromienił się. ― Ale my dwaj i tak wiedzielibyśmy, że to prawda, więc w zasadzie co za różnica, co myśleliby sobie inni ludzie?
― Taka, że to właśnie ci inni ludzie ci płacą.
Dziękosławski zignorował jego słowa. Zamiast odpowiedzieć, wstał, a potem przeszedł kilka kroków, zatrzymał się przed lustrem i zabrał do poprawiania swojego zielonego, jedwabnego krawata.
― Muszę iść ― zakomunikował, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem. ― Masz jakieś dokumenty do złożenia w sądzie?
Mieszko patrzył na niego bez słowa. Odruchowo rzucił okiem na blat biurka, gdzie spoczywały zwłoki maleńkiego diabła. Potoczył wzrokiem po pokoju i jego spojrzenie padło na Iusariela, wykłócającego się z kimś pod drugiej stronie lusterka.
― Chcesz wyjść? ― zapytał z bezrozumną nadzieją, że źle słyszy. ― Teraz?
― Biuro podawcze w sądzie zamykają o trzynastej ― wyjaśnił Cacuś tak, jakby rozumiało się to samo przez się. ― Muszę dzisiaj złożyć kilka odpowiedzi na pozwy, bo mi się terminy kończą.
I to właśnie był cały Dziękosławski. Terminy biegły, więc on musiał iść do sądu. Jeśli zaś chodzi o resztę, to cóż, na pewno znajdzie się ktoś, kto się tym wszystkim zajmie. Zawsze się znajdował – Cacuś już dawno nauczył się liczyć na odpowiedzialność innych ludzi.
« 1 2 3 4 5 7 »

Komentarze

23 IV 2023   09:53:58

Sprzeciw! Wobec wyżej wymienionego aktu powinny być stosowane przepisy "Kodeksu Hammurabiego", albo nawet presumeryjskie, jako że Eden znajdował się na terenach zajmowanych pierwotnie przez Akadyjczyków.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.