Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Justyna Kułak
‹Wojna na pierze›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJustyna Kułak
TytułWojna na pierze
OpisAutorka o sobie: prawniczka nałogowo uzależniona od książek, historii sztuki, rysowania, i herbaty. Posiada milion czerwonych szpilek, dwa koty i najbardziej skrzywione poczucie humoru w Galaktyce. Marzy o tym, że pewnego dnia wyda własną książkę. A wtedy położy ją na biurku tuż obok odcisku własnej szczęki i dwudziestoletniej, zmumifikowanej pomarańczy i będzie się nią napawać. (Nie pytajcie.)
Gatunekhumor / satyra, realizm magiczny

Wojna na pierze

Justyna Kułak
« 1 2 3 4 5 6 7 »

Justyna Kułak

Wojna na pierze

Mieszko zaobserwował, że większość osób, jeśli przypadkowo znajdzie się w ośrodku jakiegoś problemu, odruchowo stara się pomóc. Najczęściej to, co robią, jest kompletnie bezsensowne i nie przynosi żadnych rezultatów – a jeśli przynosi to odwrotne od oczekiwanych – ale chodzi o to, że chociaż próbują. Starają się. Najprawdopodobniej gna ich do tego działania ta sama tajemnicza siła, która nakazała pierwszemu homo sapiens bronić żony sąsiada przed tygrysem szablozębnym, podczas gdy jej mąż siedział na najbliższym wysokim drzewie i kibicował.
Dziękosławski był na działanie tej siły całkowicie odporny. Jeśli nie mógł nic zrobić, to zwyczajnie niczego nie robił. Nie chodziło o to, że był egoistyczny i nie chciał pomagać ludziom. Pomógłby, gdyby przyszło mu do głowy, że powinien.
Problem w tym, że nigdy nie przychodziło.
― Chcesz wyjść w samym środku afery? ― upewnił się Mieszko. ― Poena prawdopodobnie nie żyje, Iusariel wisi na lusterku z kimś z jego biura. Nie wiadomo jeszcze, jak zareaguje Piekło i czy ktoś stamtąd nie oskarży nas o zamordowanie diabła, a ty chcesz zostawić to wszystko w cholerę i iść do sądu?
Cacuś wzruszył ramionami.
― Nikt nie przywróci mi terminu na złożenie pism procesowych tylko dlatego, że w naszej kancelarii leżą zwłoki diabła ― powiedział irytująco rozsądnie. ― A diabeł nie zmartwychwstanie, tylko dlatego, że nie pójdę do sądu. Nie przejmuj się, na pewno świetnie sobie tutaj ze wszystkim poradzisz.
― Poradzę sobie mówisz…
― I to doskonale ― przytaknął Cacuś, nie zauważając sarkazmu, a następnie skierował się w stronę drzwi. ― Zresztą bądźmy szczerzy. Co może nam grozić, jak pójdę? Apokalipsa?
IV
Kolejka była długa, smętna, nieruchawa i rozczłonkowana.
Poszczególne osoby, zamiast stać w równym rządku prowadzącym do drzwi, porozsiadały się na krzesłach ustawionych wzdłuż wąskiego korytarzyka. Na pierwszy rzut oka nie dało się stwierdzić, kto stoi za kim, a kto przed kim, a ludzie kojarzyli twarz tylko jednej osoby – tej, która akurat była przed nimi. Co jakiś czas, gdy do grupki dołączał ktoś nowy, dało się słyszeć sakramentalne: „Kto ostatni do…?”.
Nikt nie odzywał się do nikogo. Niepisana zasada mówiła, że wszyscy są tutaj wrogami wszystkich. Panowało prawo dżungli – oko za oko, ząb za ząb, podarty pozew za podeptany wniosek, jeśli nie będziesz uważny, ktoś na pewno wepchnie się przed ciebie. Wyjście na chwilę do toalety było jak kolejkowe samobójstwo.
Atmosfera w korytarzyku była tak gęsta, że przypominała solidnie nasłoneczniony kisiel, dlatego Cacuś zauważył, że coś jest nie w porządku dopiero, kiedy za ostatnim interesantem bezszelestnie zamknęły się drzwi do biura podawczego i nikt nie poderwał się świńskim truchtem z krzesełka, żeby zająć jego miejsce.
Przez kolejkę przeszedł za to cichy szmer.
― W zasadzie teraz moja kolei ― oznajmiła gruba pani siedząca przy drzwiach, odpowiadając na niezdane pytanie. ― Ale jeśli ktoś ma coś ważnego do załatwienia, to proszę bardzo, może wejść. Mnie się nie śpieszy. Posiedzę sobie tutaj, odpocznę, ponarzekam na system i wymyślę kilka głupich dowcipów o kaczkach. Będzie miło.
― Ależ droga pani, jestem pewien, że nikt nie śmiałby wepchnąć się przed panią ― oznajmił mężczyzna w niebieskiej koszulce polo, ledwie zakrywającej jego przypominający piłkę lekarską brzuch. ― To byłoby nieuprzejmie, niesympatyczne, niemiłe i egoistyczne. A tu sami porządni ludzie.
Pani sięgnęła do torby i wyciągnęła z niej kilkanaście jagodówek, które ktoś wcześniej starannie zapakował w foliówkę. Wyłowiła z niej jedną z nich i zaczęła zajadać.
― A niech się wpychają ― oznajmiła niewyraźnie, machając ubrudzoną na fioletowo ręką. ― Nie mam nic przeciwko.
― Nie, nie. Naprawdę, nie śmielibyśmy. ― Pan w koszulce polo wahał się przez chwilę, przemyślał wszystko i pokiwał głową z nagłym zdecydowaniem. ― Tak, nie śmielibyśmy. Niech pani wejdzie pierwsza. Tak długo już pani tutaj czeka, że aż wstyd.
Cacuś przyglądał się tej scenie szeroko otwartymi oczami.
― Czekam, owszem. Ale za to w jakim towarzystwie! ― Pani nadal ze smakiem zajadała jagodówkę. ― A, właśnie. Gdzie moja uprzejmość? Może się państwo poczęstują?
― Ależ z przyjemnością…
Cacek ze zdumieniem przyglądał się miłemu towarzystwu, które jeszcze kilka minut wcześniej wyzywało się wzajemnie od podstępnych, rudych jełop, które nie potrafiłyby uszanować kolejki nawet, gdyby prowadziła do ich grobu i tłustych padalców, których nawet odstrzeliwać nie warto, choć niewątpliwie byłoby to z pożytkiem dla społeczeństwa.
Dyskusja wrzała.
― Bo wszyscy zawsze się gdzieś śpieszą ― mówiła z emfazą pani, podczas gdy jagody spływały jej na gors. ― I po co? I na co? Życie nie na tym polega, żeby po trupach dążyć do celu.
― Albo do okienka.
― Właśnie. Na słoneczko wyjść, posłuchać, jak ptaszki śpiewają, uśmiechnąć się do ludzi i od razu robi się przyjemniej.
― Święte słowa, droga pani, święte słowa!
Jeden z interesantów, którzy przed chwilą opuścili biuro podawcze, usiadł na krześle i szlochał cicho z rozpaczy, że złożył pozew przeciwko swojemu sąsiadowi. Cacuś podniósł się jednak ze swojego miejsca i zniknął za drzwiami biura podawczego dopiero wtedy, gdy jedna z pań wyciągnęła z torby prezent, który kupiła na Dzień Dziecka dla swojego siostrzeńca i cała kolejka zaczęła zgodnie grać w Twistera.
V
Sabinka Młynarska kochała cały świat. Za cholerę nie mogła tylko zrozumieć – dlaczego.
Była trzeźwo myślącą kobietą. Po trzydziestu latach pracy w biurze podawczym sądu zwyczajnie nie mogła być inna. Znała na pamięć wszystkie ludzkie grzeszki. Nie dziwiły jej żony wytaczające powództwa przeciwko mężom, mężowie wytaczający powództwa przeciwko żonom i ludzie procesujący się o zużytą szminkę.
Psychopaci wywoływali u niej jedynie obojętne wzruszenie ramion.
Sabinka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że większość ludzi nie jest przesadnie sympatyczna, że jej ukochany kot postrzega ją jako skrzyżowanie matki-karmicielki z maszynką do drapania, a jej mąż romansuje z sąsiadką, ale przechodziła nad tym wszystkim do porządku dziennego, ograniczając się jedynie do lekkiego tyranizowania otoczenia.
Największą przyjemność sprawiało jej, gdy któryś z interesantów uciekał sprzed jej okienka z krzykiem.
Jednym słowem, Sabinka Młynarska nie była osobą przesadnie wrażliwą i ulegającą tkliwym emocjom, teraz zaś czuła, jak wzbiera w niej miłość do otoczenia i wzbudzało to w niej dziką furię.
Przybrała zwykły, antypatyczny wyraz twarzy.
― Czego sobie życzy? ― zapytała cierpko, choć niechciana forma „pan” sama pchała jej się na usta.
Cacuś Dziękosławski rozciągnął usta w uśmiechu. Po szaleństwie w korytarzu nieuprzejmość była dla niego jak powiew świeżego powietrza.
Coś cicho zachrobotało w papierach na biurku.
― Pani pewnie mnie nie pamięta, ale jestem aplikantem adwokackim w kancelarii Wojtyczko i Partnerzy. Chciałbym w imieniu firmy złożyć kilka odpowiedzi na pozwy.
― Pełnomocnictwa dołączył? ― zainteresowała się Sabinka, sięgając po dokumenty. Zwykle nie pytała o takie sprawy, zakładając, że jeśli ktoś zaniedbuje swoje obowiązki, to jest to jego prywatny problem, ale czułość przepełniająca jej serce robiła swoje. Nawet te paskudne, brudno-brązowe ściany zaczynały jej się podobać. Ostatecznie to nie ich wina, biednych, że kolor farby wybierał daltonista.
Pod papierami nadal coś chrobotało.
― Tak, tak, oczywiście ― potwierdził Dziękosławski, a potem sięgnął po raz kolejny do aktówki i wyciągnął z niej kolejne dokumenty. ― A tutaj jeszcze wniosek o wpis do księgi wieczystej.
― Formularze wypełnił? Bo jeśli nie, to może wypełnić tutaj.
Cacuś zamarł. Znał już panią Sabinkę ze swoich poprzednich bytności w biurze podawczym sądu i fakt, że z własnej, nieprzymuszonej woli zaproponowała coś, co było korzystne dla interesanta, wydało mu się tak nieprawdopodobnym, niespotykanym cudem, że zawiesił się na moment.
― Znaczy, mogę usiąść tutaj? ― upewnił się.
― Tak.
― I wypełnić formularze? ― Dziękosławski był nieco podejrzliwy.
― Tak.
― Żeby mi kolejka nie uciekła? ― pytał dalej Cacek.
― No.
― A potem sprawdzi pani, czy dobrze wypełniłem? ― Głos Cacusia zaczął przybierać piskliwe tony.
― Oczywiście, że sprawdzę. Czego się o wszystko pyta, jak jaki głupi burak? ― Zirytowała się w końcu Sabinka. Nawet miłość bliźniego miała swojego granice.
« 1 2 3 4 5 6 7 »

Komentarze

23 IV 2023   09:53:58

Sprzeciw! Wobec wyżej wymienionego aktu powinny być stosowane przepisy "Kodeksu Hammurabiego", albo nawet presumeryjskie, jako że Eden znajdował się na terenach zajmowanych pierwotnie przez Akadyjczyków.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.