Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Justyna Kułak
‹Wojna na pierze›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJustyna Kułak
TytułWojna na pierze
OpisAutorka o sobie: prawniczka nałogowo uzależniona od książek, historii sztuki, rysowania, i herbaty. Posiada milion czerwonych szpilek, dwa koty i najbardziej skrzywione poczucie humoru w Galaktyce. Marzy o tym, że pewnego dnia wyda własną książkę. A wtedy położy ją na biurku tuż obok odcisku własnej szczęki i dwudziestoletniej, zmumifikowanej pomarańczy i będzie się nią napawać. (Nie pytajcie.)
Gatunekhumor / satyra, realizm magiczny

Wojna na pierze

Justyna Kułak
« 1 3 4 5 6 7 »

Justyna Kułak

Wojna na pierze

― Pani Sabinko, co pani jest? ― Cacuś niemal skomlał.
― A co ma być? Wszystko jest w najlepszym porządku. ― Urzędniczka przyglądała się z potępieniem aplikantowi, który najwyraźniej w świecie sam sobie tworzył sztuczne problemy.
Adwokaci to jednak dziwna nacja.
Ten właśnie moment wybrał diabełek mieszkający pod stertą papierów, żeby wysunąć główkę na zewnątrz. Na pierwszy rzut oka przypominał Poenę. Był tej samej wielkości, a jego maleńkie ciałko porośnięte było podobną burzą czarnych loków. Od Poeny odróżniały go dwa zasadnicze elementy – ogromne niebieskie oczy i czapka z naparstka.
Diabełek rozejrzał się wokoło, a następnie powoli wyszedł zza papierów, kręcąc przy tym zabawnie bioderkami. Potem spokojnie ruszył w kierunku kubka z kawą stojącego na biurku. Cacek złapał go w mocno w garść i podniósł do oczu.
― Mów mi tu zaraz ― warknął groźnie i potrząsnął nim mocno. ― Co zrobiłeś pani Sabince?
― Nic ― pisnął maluch w odpowiedzi.
― Jak to nic? Przecież widzę, co się tutaj dzieje. Nie zmyślaj, bo będzie z tobą źle.
― Do kogo pan mówi? Dobrze się pan czuje? ― zaniepokoiła się Sabinka.
― Wyśmienicie ― mruknął z roztargnieniem Cacek ― No? Gadaj!
Dziękosławski bardzo starał się wyglądać groźnie, ale fizjonomia była przeciwko niemu. Jedyne, co udało mu się osiągnąć, to wygląd nieco nastroszonej, gniewnej, burzowej chmurki.
― No przecież mówię, że nic ― odpowiedział diabełek butnie. ― Nic a nic. W tym właśnie rzecz. Strajkuję.
― Strajkujesz? Jak to?
― Panie Dziękosławski, do kogo pan mówi? ― pytała nadal Sabinka, a jej twarz promieniowała zaniepokojeniem. ― Ma pan jakiś atak? Mam wezwać lekarza?
― Normalnie ― wyjaśniał diabełek. Od ściskania nieco poczerwieniał na twarzy. ― Poszło zarządzenie od związków zawodowych, że mamy strajkować, to strajkuję. Podobno przez jakiegoś dupka nie przedłużyliśmy dzierżawy Piekła i teraz mają nas eksmitować. Wyobrażasz to sobie? Eksmitować! Jak byle śmieci.
― Więc to, co się tutaj dzieje, to nie twoja robota?
― Jasne, że moja. Przecież mówię, że nic nie robię. Nie kuszę. Nie zwodzę. Nie przeciągam na ciemną stronę mocy ― diabełek zawahał się nieco. ― Jak to się w ogóle dzieje, że ty mnie widzisz? Ha? ― zapytał w końcu podejrzliwie.
Cacek nie odpowiedział. Odwrócił się na pięcie i z diabłem w garści wymaszerował z pokoju.
Pani Sabinka odprowadziła go zatroskanym spojrzeniem. Przyszło jej do głowy, że może powinna zadzwonić do kancelarii Dziękosławskiego – numer miała w papierach – i powiadomić kogoś, że nerwy pana Cacymira chyba nie wytrzymały napięcia, ale ostatecznie westchnęła ciężko i zdecydowała, że lepiej nie. Ostatecznie każdy miał prawo do przyjaciela.
Nawet niewidzialnego.
VI
I piórem można wygrać wojnę. Nawet tę odwieczną pomiędzy Dobrem a Złem.
Szczególnie, jeśli zagrożone eksmisją z Piekła Zło decyduje się podjąć działania ekstremalne i rozpoczyna globalny strajk.
Wystarczyło kilka godzin piekielnego protestu, żeby ludzkie społeczeństwo zaczęło chwiać się w posadach. Wszyscy nagle stali się dla siebie mili. Wszyscy pałali do siebie nawzajem serdecznymi uczuciami. Małżonkowie przerywali ciche dni, żeby wyznać sobie miłość, dzieci ze łzami w oczach przepraszały rodziców za to, że biorą narkotyki i obiecywały, że więcej nie będą. Sprawcy wypadków drogowych odwiedzali swoje ofiary w szpitalach, a szpiedzy oddawali się w ręce wrogich rządów.
Nawet pracownicy ogrodów zoologicznych wypuszczali zwierzęta na wolność, a te próbowały paść się razem, choć trzeba przyznać, że lwy miały niejaki problem, żeby zacząć odżywiać się trawą.
Ale ewoluowały ku temu.
Nastąpił ogólnoświatowy, totalny kataklizm, a tysiące lat kulturalnego zakłamania poszło się miziać.
Wybuchła Apokalipsa.
Prawdziwa Apokalipsa miłości.
― Bo to nie jest tak, że my chcemy czynić zło ― tłumaczył diabełek, który przedstawił się jako Facinus, podczas gdy Cacek niósł go w garści w kierunku kancelarii adwokackiej Wojtyczko i Partnerzy. ― Nawet największym entuzjastom prędzej czy później się to nudzi – ostatecznie lenistwo to jeden z siedmiu grzechów głównych.
― Więc czemu to robicie?
― Ktoś przecież musi ― westchnął ciężko diabeł i poprawił naparstek, który zaczął zsuwać mu się z głowy. ― Większość z nas jest dość obowiązkowa, więc stara się mimo wszystko. Nie żeby ktoś nas za to doceniał, chwalił albo dokładał dodatek za pracę w trudnych warunkach ― mówił diabełek z wyrzutem. ― Nie, skąd. Ciągle tylko: diabeł to, diabeł tamto, to na pewno wina diabła.
Cacuś dotarł właśnie do kościoła stojącego naprzeciwko kancelarii i z trudem przedzierał się przez tłumy ludzi, którzy doznali nagle oświecenia na samym środku chodnika.
― A teraz mają was do tego wszystkiego eksmitować?
― Dokładnie. Więc powiedzieliśmy sobie z kolegami: dość tego! Nie licz na władzę, licz na siebie. Dopóki nie oddadzą nam praw do naszego domu, nie będziemy pracować.
― I ta władza nie ma nic przeciwko? ― zainteresował się Cacuś.
Diabełek zawahał się nagle.
― A wiesz, że nie… ― powiedział wolno.
Dziękosławskiemu udało się w końcu przedostać przez tłumy zalegające przed kościołem i przejść na drugą stronę ulicy. Zwykle miał z tym niemały problem, bo nigdzie w pobliżu nie było sygnalizacji świetlnej, a kierowcy kompletnie ignorowali pieszych i jeździli w tych rejonach jak wariaci.
Jednak nie dzisiaj.
Cacuś już z daleka zauważył długą kolejkę aut tarasujących drogę i po prostu przemknął pomiędzy nimi. Wyglądało to trochę tak, jakby jakiś czas temu kierowcy stanęli na czerwonym świetle, a teraz, kompletnie ignorując sygnalizację, przepuszczali się wszyscy nawzajem z uprzejmości.
Dziękosławski stanął pod drzwiami kancelarii i zadzwonił.
― A teraz cicho ― powiedział i zacisnął mocniej dłoń, w której trzymał Facinusa. ― Pamiętaj, że masz być grzeczny. Przyniosłem cię tutaj tylko po to, żeby ożywić Poenę. Jak już się ocknie, podpisze umowę i wszystko wróci do normy ― Cacek zawahał się niespodziewanie i spytał z nagłą podejrzliwością: ― Ale jesteś stuprocentowo pewien, że można go zmartwychwstać?
― Jeden mały rytuał ofiarny, pentagram i trochę kadzidełek, a Poena będzie jak nowy ― uspokoił go diabeł. ― Spoko. To nic wielkiego.
Cacuś poczuł się zaniepokojony.
― Ofiary? Jakiej ofiary? ― zainteresował się chmurnie. ― O tym nie było mowy. Jeśli sądzisz, że jestem frajerem, który da się narwać na jakieś krwawe rytuały z udziałem dziewic w nocnych koszulach, fałszywych stygmatów i odwróconych krzyży, to grubo się mylisz. Nie będzie żadnego zarzynania baranków. Innych stworzeń też nie. To nawet mowy nie ma. Nie zamierzam składać ofierze żadnych zwierząt.
― Jakich dziewic w nocnych koszulach? Facet, ty chyba musisz częściej wychodzić z domu…
Drzwi od kancelarii otworzyły się bezszelestnie. Stojący w drzwiach Mieszko wyglądał na nieco wymiętego.
― Chcesz wiedzieć, ile diabłów mieści się na czubku szpilki? ― zapytał od progu.
― Niespecjalnie.
― Ja też nie chciałem. A teraz wiem. Czterech, ale starczy im jeszcze miejsca na to, żeby tańczyć kankana. Gdzie cię poniosło, na litość boską?
― Przecież mówiłem, że idę do sądu ― zdziwił się Cacuś. ― Co tutaj się dzieje?
Dziękosławski wszedł do środka i rozejrzał się wokoło. Kataklizm na zewnątrz był niczym w porównaniu z kataklizmem w środku.
Cały przedpokój był pełen diabłów. Małych, dużych i średnich. Do wyboru, do koloru. Niektóre huśtały się na żyrandolu, inne bawiły się w berka na podłodze. Jeden rozwalił się na leżaku plażowym na środku pomieszczenia i głośno siorbał margaritę.
Kilka ustawiło sobie nawet miniaturową drabinkę na biurku, wlazło na nią i chichocząc cicho, próbowało zajrzeć recepcjonistce do nosa. Pani Zosia wydawała się tego nie dostrzegać i to najwyraźniej bawiło je najbardziej.
― Co jest grane? ― zapytał Cacuś i rozejrzał się wokoło oszołomionym wzrokiem. ― Najechali nas?
Mieszko bez słowa pociągnął go za rękach i wywlókł z przedpokoju. Zamknął za sobą drzwi od gabinetu i oparł się o nie całym ciałem.
« 1 3 4 5 6 7 »

Komentarze

23 IV 2023   09:53:58

Sprzeciw! Wobec wyżej wymienionego aktu powinny być stosowane przepisy "Kodeksu Hammurabiego", albo nawet presumeryjskie, jako że Eden znajdował się na terenach zajmowanych pierwotnie przez Akadyjczyków.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.