Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 grudnia 2023
w Esensji w Esensjopedii

Michał Walczewski
‹Myślogodzina›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMichał Walczewski
TytułMyślogodzina
OpisMichał Walczewski – absolwent Wydziału Prawa i Administracji UMK w Toruniu. Zawodowo związany z prawną ochroną zabytków i zamówieniami publicznymi. W swojej twórczości interesuje się w szczególności nurtem fantastyki socjologicznej oraz science-fiction opartego na twardych podstawach naukowych.
GatunekSF

Myślogodzina

Michał Walczewski
« 1 2 3 4 5 »

Michał Walczewski

Myślogodzina

Przymknął oczy – krzykliwe obrazy zaczęły się już pojawiać w jego umyśle. „Wymień sobie endoszkielet!”, „Biosamochody oparte na twoim własnym DNA!”, „Promocja: komórki rakowe za pół ceny! Zrób psikusa swojemu sąsiadowi!”.
Maj nawet nie zauważył, kiedy zaczął robić się senny. Powieki zaczynały mu coraz bardziej ciążyć. Po chwili spał, nieświadomy istnienia otaczającego go świata.
• • •
Zielona trawa poruszała się delikatnie w rytm podmuchów wiatru. Powietrze było ciepłe, przyjemne, przesycone zapachem łąki i lasu. Maj zrobił kilka kroków do przodu. Pochylił się i zerwał mały, niebieski kwiatek chabru. Uśmiechnął się do swoich myśli; odetchnął pełną piersią i wsunął sobie roślinkę w klapę marynarki. Podniósł wzrok. Przed nim stała młoda, olśniewająco piękna dziewczyna. Długie jasne włosy opadały jej na plecy; co chwilę odgarniała jakiś niesforny kosmyk z twarzy. Miała na sobie delikatną, letnią sukienkę. Niebieską – w kolorze nieba. Cały czas uśmiechała się do Maja.
– Chodź ze mną – szepnęła, wyciągając do niego smukłą dłoń. Maj chciał ją już chwycić, kiedy otaczający go świat zaczął się gwałtownie rozpadać na fragmenty. Najpierw rozpierzchła się trawa; potem drzewa i kwiaty. Zniknęło niebieskie niebo wraz z oświetlającym je słońcem. W absolutnej próżni pozostali tylko Maj i dziewczyna, która ciągle się uśmiechając, zaczęła robić się coraz bardziej przezroczysta, aż w końcu przestała istnieć.
Maj przez chwilę kontemplował absolutną nicość, w jakiej się znalazł, ciesząc się z wyjątkowości niemal mistycznie pięknego doznania, którego był świadkiem, kiedy nagle przed jego oczami wykwitł czerwony, gryzący w oczy napis:
„TEN SEN BYŁ SPONSOROWANY PRZEZ BIOMORF – NAJWIĘKSZEGO W EURAZJI PRODUCENTA LEKÓW NASENNYCH”.
Po nim nastąpiła feeria kolorowych rozbłysków – to była seria przekazów podprogowych wtłaczających reklamy w głąb świadomości człowieka.
Maj otworzył oczy. Był w swoim łóżku. Zegar pokazywał za piętnaście ósmą.
– Szlag! Znowu się nie wyrobię przez te cholerne sny! – Już wiedział, że jego czerwone soczewki odbijające nic nie dały. Jeden z widów musiał go dopaść wczoraj w ciągu dnia i zapisać program snu w jego mózgu – na tyle długi, że Maj wstał zmęczony, zły i w dodatku spóźniony do pracy.
• • •
W zatłoczonym wagonie metra magnetycznego zastanawiał się, kim była dziewczyna ze snu. Kiedyś przeczytał w branżowym biuletynie, że mózg ludzki nie kreuje nowych twarzy, a jedynie korzysta z tych, które widziało się na jawie. A jeśli tak, to kiedyś ją spotkał. Może warto byłoby poszukać w Sieci?
Nagle go olśniło – przecież to była dziewczyna „z lodówki”, tylko w naturalnym rozmiarze i większej rozdzielczości – dlatego nie rozpoznał jej na pierwszy rzut oka. Rozczarowanie Maja sięgnęło zenitu. To pewnie był jeden z tych nowych, „uczących się” widów, które najpierw skanują pamięć nosiciela, a potem dostosowują program do jego upodobań.
Zaklął siarczyście pod nosem i wysiadł na przystanku przed dużym biurowcem. Wiedział, że czeka go konfrontacja z dyrektorem, która nie napawała go szczególnym optymizmem.
• • •
Stanąwszy na progu Instytutu Socjologii Praktycznej, Maj spojrzał do góry. Wielopiętrowy budynek zdawał się nie mieć końca – jego czubek niknął w smogu otaczającym miasto. W istocie, poznański Instytut był jedną z najważniejszych komercyjnych instytucji w Neuropie. Jego pracownicy zajmowali się badaniami preferencji i zachowania ludzi oraz technikami manipulacji. W społeczeństwie zdominowanym obsesją zbierania i katalogowania informacji o innych, takie dane były na wagę złota, dlatego Instytut z czasem rozrósł się od gargantuicznych rozmiarów.
Maj przekroczył próg i wylegitymowawszy się patrolbotowi siedzącemu w portierni, udał się w kierunku swojego biura usytuowanego pośród setki innych podobnych pomieszczeń zajmujących wnętrze wielkiej hali.
Socjologia nie przypominała już tego, czym była przed pięćdziesięcioma laty. Od tego czasu nacisk położono przede wszystkim na procesy biologiczne, a nie społeczne. Nie była więc już tylko nauką o społeczeństwie, ale raczej nauką o przekształcaniu społeczeństwa – przy czym w ostatnich latach interesowano się przekształcaniem stricte fizjologicznym. Tym właśnie zajmował się Jerzy – był inżynierem socjologii reklamowej.
– Maj! – huknął mu prosto w twarz dyrektor, wypełzając zza drzwi swojego gabinetu – Pół godziny spóźnienia!
Strużka zimnego potu potoczyła się Jerzemu po plecach. Jego zamroczony strachem i zmęczeniem umysł zastanawiał się, jak długo dyrektor czaił się za drzwiami, czekając na jego przybycie.
Ilustracja: Michał Walczewski
Ilustracja: Michał Walczewski
– Trafiłem na wyjątkowo wrednego wida, szefie… – skłamał Maj, gdyż w istocie akurat ten konkretny wid, wydał mu się całkiem przyjemny.
– Nie obchodzi mnie to! – ryknął jego przełożony. – Po to dostałeś od Instytutu soczewki odbijające, żebym nie musiał słuchać takich idiotycznych tłumaczeń! Potrącę ci to spóźnienie z pensji.
– Tak, proszę pana. – Maj pokornie opuścił głowę.
– A dzisiaj zajmiesz się Bazyliszkiem. Doktor Bocheński zachorował, więc od teraz przejmujesz zespół.
– Ale… Bazyliszek jeszcze nie jest gotów, szefie.
– Nie?
– W ostatnich testach mieliśmy kilka zgonów. Zamiast paraliżu zewnętrznego, gaz sparaliżował układ oddechowy niektórych obiektów.
– Dzisiaj przysłali nową wersję. A co do obiektów, to zawsze możemy ich nałapać z ulicy, jeśli zajdzie taka potrzeba. Gdyby ci ich zabrakło, to zgłoś się do logistyki i wypełnij zlecenie, żeby zrobili łapankę w nocy.
– Tak jest, szefie.
– No! – sapnął starszy mężczyzna, udobruchany poddańczą postawą podwładnego. – To teraz do roboty. Pamiętaj, gdyby nie my, świat nie byłby taki sam!
Po drodze do laboratorium Maj zastanawiał się, czy w ostatnich słowach przełożonego nie usłyszał dobrze skrywanej ironii.
• • •
Mieszkanie przywitało Maja nieodebraną wiadomością na sieciowym adresie Domu.
– Dzień dobry, szanowny panie Maju – odezwał się głos, kiedy Maj nacisnął przycisk komunikatora. – Metropolitalny Zarząd Komunalny przypomina, że ma pan do zapłacenia osiem tysięcy juanów za ostatni rok użytkowania pańskiego mieszkania. Jeżeli nie ureguluje pan należności, będziemy zmuszeni do eksmitowania pana z siedziby i zlicytowania pana własności na rzecz pokrycia długu.
– Osiem tysięcy?! – krzyknął Maj, ale hologram urzędnika zdążył już zniknąć i wyświetlała się teraz reklama firmy sponsorującej połączenie.
Pełen najgorszych przeczuć, pobiegł do sąsiedniego pokoju. Na szczęście Marek jak zwykle siedział na swoim tapczanie – więc jeszcze go nie eksmitowali.
– Marek, słyszałeś ile mamy do zapłaty?!
– Ile ty masz do zapłaty, Jurek – odezwał się Marek, patrząc nieobecnym wzrokiem w sufit. – Rachunek był na szesnaście tysięcy, swoją część już wpłaciłem.
Majowi opadła szczęka. Marek, ten nierób, nędzny technik urządzeń reklamowych, którego miesięczna pensja w porywach osiągała tysiąc juanów, nagle wytrzasnął skądś kolosalną wręcz sumę. Skąd?!
– Nowa decyzja magistratu – kontynuował Marek. – Chcą zamienić komunalną część Poznania w elitarną enklawę, osiedlając biedniejszych na obrzeżach miasta. A że z akcją policyjną byłoby za dużo problemów, robią to w bardziej… cywilizowany sposób.
– Ale… – słowa uwięzły Jerzemu w gardle – …ale, skąd ty masz takie pieniądze? Przecież ja w instytucie nie zarabiam nawet połowy tej sumy, a ty…
– A ja, robol, chciałeś powiedzieć – uśmiechnął się Marek, wyjmując złącze bezpośredniego połączenia z gniazda w podstawie czaszki. Jego oczy odzyskały normalny wyraz. – To proste. Dałem sobie zainstalować Neurolink.
– Ten nowy implant reklamowy?
– Dokładnie. Konsorcjum płaci testerom pięćset juanów za każdą myślogodzinę używania Neurolinku.
Maj opadł ciężko na fotel. Potarł z roztargnieniem czoło.
– Co jest takiego w implancie reklamowym, że płacą za jego wszczepienie? I to w dodatku takie szalone pieniądze?
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

18 VI 2023   10:32:36

Stephensonowsko-morganowski mroczny (post)cyberpunk (z echami Dicka) wymieszany z zajdloidalnym komentarzo-ostrzeżeniem, ale zauważyć się da i spore pokrewieństwo z "Kongresem futurologicznym" wymieszanym z "Ostatnią podróżą Ijona Tichego". A na koniec jakby coś znanego ze "Star Treka". Niezły, aktualny, kawałek, choć trudno być dziś stuprocentowo oryginalnym, jak widać (to niekoniecznie jest zarzut, kto czytał moje ledwo wznowione opowiadania, wie, że nie mam prawa rzucić kamieniem ;) ).

W każdym razie - jako kontynuatorka tradycji mówienia o rzeczach ważnych, i efektowny tekst - wygląda mi "Myślogodzina" na murowanego kandydata do przyszłorocznego Zajdla (do Żuławskiego też bym ją nominował, 1. gdyby wciąż nagradzano i krótkie formy, 2. nie podchodziłbym znów, chwilowo, pod definicję czynnego pisarza).

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Moja anima
Marcel Baron

11 XI 2023

Poszliśmy do muzeum. Annie ubrała się w sukienkę, którą uznała za najpiękniejszą. Nie zamierzałem jej mówić, co ma założyć, choć ona pragnęła wybrać właśnie to, w czym ja chciałbym ją zobaczyć. Mój stanowczy nakaz, by zdała się na własny gust, przyjęła z nieszczęśliwą miną.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Fałszywie ujemny
Aleksandra Żyłkowska

14 X 2023

Nie prowokuje się zaszczutego zwierzęcia. Zwłaszcza, gdy to zwierzę jest niestabilnym telepatą. Poprosiłem ojca, żeby się odsunął. Odparł, że nie będę mu rozkazywał w jego własnym domu. Nie pamiętam, czy wziął wdech, żeby powiedzieć coś jeszcze czy się na mnie zamachnął; to był jakiś gwałtowny ruch. Gwałtowny na tyle, że wystraszyłem się i skorzystałem z lewego skrzydła. Chyba.

więcej »

Ryby na niebie
Agnieszka Makowska

16 IX 2023

Założyły kalosze i wyszły. Na mokrej ziemi leżały olchowe liście i patyki, ale nie było nawet dużych odłamanych gałęzi. Nad jeziorem snuła się mgła. Przez kałuże poczłapały na Cypel, skąd miały szerszy widok. Wtedy dopiero zobaczyły pasmo powalonego lasu.

więcej »

Polecamy

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.