Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Lech Zaciura
‹Pluszaki na Venonie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorLech Zaciura
TytułPluszaki na Venonie
OpisNa obcych planetach bez wątpienia można znaleźć rzeczy i stworzenia zadzwiające. Ale śmiercionośnego Kubusia Puchatka na szczęście tylko na Venonie…
GatunekSF

Pluszaki na Venonie

1 2 3 7 »
– Hej, co to za wygłupy!? – nie ustępował Stelens.
– Guido, nie uwierzyłbyś za skarby.
– Colin, do cholery ciężkiej, powiesz mi wreszcie, co się dzieje?
– To Puchatek, najprawdziwszy Kubuś Puchatek. Tak wygląda.

Lech Zaciura

Pluszaki na Venonie

– Hej, co to za wygłupy!? – nie ustępował Stelens.
– Guido, nie uwierzyłbyś za skarby.
– Colin, do cholery ciężkiej, powiesz mi wreszcie, co się dzieje?
– To Puchatek, najprawdziwszy Kubuś Puchatek. Tak wygląda.

Lech Zaciura
‹Pluszaki na Venonie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorLech Zaciura
TytułPluszaki na Venonie
OpisNa obcych planetach bez wątpienia można znaleźć rzeczy i stworzenia zadzwiające. Ale śmiercionośnego Kubusia Puchatka na szczęście tylko na Venonie…
GatunekSF
Na Venonie wstawał świt pogodnego dnia. Pierwsze promienie słońca wystrzeliły znad horyzontu rozświetlając piaszczystą równinę i nadając w jednej chwili krajobrazowi plastyczności, uwidaczniając rozległe, łagodne fałdy terenu. Colin Wagner wyczuwał je wszystkie doskonale. Płynąc poduszkowcem zawieszonym ćwierć metra nad ziemią bawił się jak chłopak, przyśpieszając i zwalniając pojazd, wprowadzając go w kontrolowane poślizgi na pełnej szybkości, wzniecające kominy piachu. W poznanym dotąd kosmosie niewiele było miejsc, gdzie Colin – dwumetrowe chłopisko z duszą urwisa – mógłby sobie pozwolić na podobne zabawy za darmochę. A tu – proszę! Jeszcze jeden ostry zakręt i Colin z pewnymi oporami włączył autopilota, który natychmiast skierował poduszkowiec w stronę odległych o dwadzieścia kilometrów pierwszych kęp trawy, zarośli, a dalej lasów – gęstych pierwotnych puszcz Venony.
• • •
Personel stacji „Rudzik” liczył ledwie pięciu ludzi. Wkrótce po odkryciu kolejnej planety przez próbniki nazwano ją Venoną i stwierdzono, że panują na niej przyjazne dla człowieka warunki. Zrobiono dalsze, dokładniejsze, choć wciąż pośrednie badania biosfery, mające upewnić odkrywców, że na Venonie nie ma dla człowieka zagrożeń, przed którymi nie byłby w stanie się obronić. Ponieważ istotnie takich zagrożeń nie wykryto, w dalszej kolejności wybudowano tam stację badawczą „Rudzik”. Stacja stanęła na piaszczystym brzegu wielkiego morza (które zdążono nazwać Majerlie), a głównym zadaniem mieszkańców stacji było przygotować grunt pod przylot pierwszego dużego statku z kilkoma setkami kolonizatorów. W tym pierwszym rzucie przylatywali naukowcy, technicy, inżynierowie z całym zapleczem, aby, badając w dalszym ciągu planetę, jednocześnie budować na Venonie zręby ludzkiej cywilizacji.
Drugie zadanie mieszkańców „Rudzika”, o którym plan kolonizacji planet nie wspominał, a które było znacznie trudniejsze do wykonania dla pięciu ludzi, polegało na wytrzymaniu ze sobą przez sześć tygodni.
Guido Stelens z ponurą miną wsłuchiwał się w odgłosy, które od rana towarzyszyły działaniom mieszkańców „Rudzika”. Janine z Alanem dogryzali sobie bez miłosierdzia. Jakkolwiek było to absurdalne, kłócili się o kota. Peterson z kolei oznajmił na dzień dobry, że w nocy opracował projekt przekształcenia wielokilometrowego pasa wydm w pola ryżowe. Tylko Colin Wagner – szczęściarz – miał dziś kolejkę przy kamerach. Stelens teoretycznie był ich szefem. Westchnął. Do przylotu Kolumba VII pozostawały jeszcze dwa tygodnie.
• • •
Po kilku kilometrach piasków w otoczeniu pojawiły się kępki traw i drobne krzewinki, których bardzo szybko zaczęło przybywać, aż zdominowały otoczenie. Wczepiały się kurczowo w coraz mniej piaszczyste podłoże. Colin śmigał między nimi na pełnej szybkości przy włączonych amortyzatorach i chłonął to wszystko jakby pierwszy raz. Pojawiły się pierwsze drzewa, za chwilę było ich więcej – otoczenie szybko zmieniało się. Znajdował się teraz o trzydzieści kilometrów od bazy, u wrót pierwotnego lasu, który porastał ponad osiemdziesiąt procent powierzchni Venony w części, gdzie panował na niej klimat umiarkowany.
Jeszcze kilka minut i był w samym lesie. Zmierzał ku polance, którą z zapałem przygotowali na początku pobytu, wycinając kilkadziesiąt potężnych drzew, które mogły być odpowiednikami ziemskich dębów. „W końcu wyrąbiemy tu wszystko i zasramy ten świat jak każdy inny” – powiedział wtedy do pozostałych. „Prawda, malutka?” – zwrócił się do Janine. Objął ją potężnymi ramionami i pocałował prosto w usta, puszczając przy tym perskie oko do Alana Zendena. „Hej, ty zbóju, to moja dziewczyna!” – krzyknął Alan, śmiejąc się. Jeśli coś dobrego przetrwało między nimi przez kolejne tygodnie, tym czymś na pewno była sympatia do Colina Wagnera.
• • •
Kot, o którego szedł spór, nie był zwykłym kotem. Nie został przywieziony na Venonę przez kolonizatorów. Wprowadzanie w ekosystem nowo odkrytych planet ziemskich roślin i zwierząt było surowo zakazane, ale nie o to chodziło. Kot był miejscowy i do złudzenia przypominał ocelota. Więcej – on był ocelotem, bardzo pięknym okazem. Przyplątał się kilka dni temu; stał rano pod progiem stacji jak podrzucony kociak i z miejsca przywiązał się do ludzi, a zwłaszcza do Janine, równie zaskoczonej, co uradowanej tym faktem. Janine miała kiedyś ocelota, ale z ogromnym żalem musiała oddać ukochane zwierzę po przyjęciu kontraktu na loty kolonizacyjne. Omal z nich nie zrezygnowała z tego powodu. Znaleziony na Venonie kot to nie mógł być co prawda Ches, ale…
Skąd na nieznanej ludzkości planecie akurat oceloty? W dodatku fauna Venony była zdumiewająco uboga. Do tej pory odkryto na lądzie ledwie kilkanaście gatunków zwierząt.
• • •
Kiedy dotarł do polanki, słońce stało już na tyle wysoko, że jego promienie rozświetlały ją, przebijając się przez korony drzew. Wyglądała jak wielka słoneczna zebra.
Wyłączył kamery rozstawione półkolem na skraju polany (śledziły Colina od chwili, gdy znalazł się w ich zasięgu), w każdej wymienił moduł pamięci z nagraniem z ostatniej doby. Obraz z kamer można było przesyłać wprost do bazy, ale Guido Stelens zrezygnował z instalowania przekaźnika, twierdząc, że im więcej okazji do spędzenia czasu poza stacją, tym lepiej dla zdrowia psychicznego. Nagrania nie były rewelacyjne: żadnej doby nie udało się sfilmować więcej niż trzy okazy miejscowej fauny. Zwierzęta były niesłychanie płochliwe i, choć wydawało się to nieprawdopodobne, najwyraźniej potrafiły z kilku metrów wyczuć ruch powietrza wywołany obrotem kamer. Uciekały wtedy w mgnieniu oka.
Przed ponownym włączeniem kamer Colin Wagner podszedł do kępy niewielkich porostów, za którymi, ukryte przed rejestrującym okiem, wyrastały dwie roślinki. Nawet ktoś słabo obeznany z ziemską roślinnością rozpoznałby bez trudu liście młodego kasztanowca. Zakaz wprowadzania obcych organizmów do środowiska innych planet był fikcją; wkrótce równowaga biologiczna Venony zostanie zrujnowana setkami nowych gatunków sprowadzonych przez kolonistów. Nic tego nie mogło zatrzymać; tak działo się zawsze. Colin nie walczył z wiatrakami – przeciwnie, przyjął rolę cichego pioniera w tej dziedzinie: dwóm z trzech zasadzonych kasztanów venońska wiosna zdawała się dobrze służyć.
Ciche piknięcie wyrwało go z zadumy. Detektor na przegubie sygnalizował ruchomy obiekt w pobliżu. Średniej wielkości, przemieszczający się w stronę polany – w tych okolicznościach mogło być nim tylko zwierzę. Zbliżało się od południowej strony. Colin zaklął, zły na swoje gapiostwo. Nie mógł teraz włączyć kamer, gdyż spłoszyłby zwierzę. Znieruchomiał więc, wpatrzony w ścianę lasu po przeciwnej stronie polany. Niebieskie światełko na przegubie pulsowało coraz intensywniej.
W następnym momencie zwierzę wyszło na skąpaną w słońcu łysinkę. Nie było to żadne z poznanych dotąd przez ludzi stworzeń. Jego widok sprawił, że Colinowi zaparło dech.
• • •
Wstępne oględziny ocelota przyniosły zaskakujące wyniki – pomijając już sam fakt, że był ocelotem. Zewnętrznie stanowił wręcz wzorzec ocelota. Miał idealną, gładką sierść i piękny pyszczek kota, który jest dumny z tego, że jest kotem, wie czego chce, kogo lubi, a kogo nie. Ofuknął Alana Zendena i Colina, a Danny’ego Petersona, który próbował umieścić go we wnętrzu skanera, boleśnie podrapał. Tylko Janine pozwolił się brać na ręce; ją jedną akceptował – był jej kotem, choć zachowywał się, jakby to wszyscy do niego należeli. Po prostu kot. Aż zaczęli wierzyć, że ludzie już kiedyś na Venonę dotarli.
Jednak obrazy ze skanera rozwiały tę możliwość. Zwierzę nie było „ziemskim” ocelotem ani w ogóle ziemskim stworzeniem: kościec i wewnętrzne organy nie miały właściwej struktury, choć nadawały stworzeniu zewnętrzność ziemskiego zwierzęcia, wyglądały raczej na specyficzne zagęszczenia jednorodnej materii, która wytwarzała w ten sposób obraz „wnętrza kota”. Ocelot oddychał, pulsowała w nim zwartość przypominająca serce, krążyły płyny, prężyły się mięśnie widoczne pod skórą, nałożoną na coś, co wyglądało jak szkielet drapieżnego ssaka. Kompletną zagadką była fizjologia i metabolizm zwierzęcia. Ocelot jadł (drugiego dnia zaczęli go karmić), choć najwyraźniej nie wydalał.
„Rudzik” nie był wyposażony w zaawansowany sprzęt badawczy. Alan Zenden wymyślał co jakiś czas eksperymenty, które Janine uważała za zbyt niebezpieczne i stresujące dla jej ulubieńca. Coraz ostrzej spierali się o to. Peterson demonstracyjnie nie zabierał głosu, obnosząc się z plastrami na dłoniach, a Colin Wagner uciekał w teren przy każdej nadarzającej się okazji. Trwało to od kilku dni, podczas których Guido Stelens coraz silniej odczuwał, że musi podjąć jakąś decyzję i rozstrzygnąć spór, choćby tymczasowo. W końcu był dowódcą.
Przerwał na chwilę kontemplację nędzy swego autorytetu. Połączył się z Colinem, który powinien już uporać się z kamerami.
• • •
1 2 3 7 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Mała Esensja: Wciąż istnieją stare domy…
— Wojciech Gołąbowski

Spięcie
— Lech Zaciura

Chandra
— Lech Zaciura

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.