WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Adam Wiatkowski |
Tytuł | Porynówka |
Opis | Autor pisze o sobie: Nazywam się Adam Wiatkowski, rocznik 1982. Zamieszkały w Czarnej Białostockiej. Ukończyłem studia historii, wkrótce polonistyki na Uniwersytecie w Białymstoku, obecnie jestem na podyplomowych studiach menedżerskich. Debiutowałem opowiadaniem „Ochrana” w zbiorze „Śmierć na dobry początek”. Wielbiciel historii i fantastyki, w swojej twórczości niemal zawsze wykorzystuję te dwa elementy. Obecnie piszę powieść nowelową „Anioł Śmierci”, która jest częścią stworzonego przeze mnie cyklu apokaliptycznej-fantastyki. Do napisania Porynówki zainspirował mnie serial „Lost”. |
Gatunek | fantasy, groza / horror |
PorynówkaAdam WiatkowskiPorynówka– Słyszy mnie pan, słyszy? – potrząsnął wściekle. – Inspektorze, niech się pan odezwie. Co panu jest?! Kostarin wydał kilka bełkotliwych jęków i wypluł kolejny wodospad śliny. Nie zareagował na szarpnięcia. – Mówcie natychmiast, co tu się stało? – wycedził ponurym głosem Olborski. – Nooo, to może ja powiem – zaczął pryszczaty. – Wracał ja sobie z obchodu, jak to mam w planie ustalone. Bo to dziś moja kolej była na obchód. No i słyszę, że za krzakami ktoś jęczy. Więc ja pognał tą ścieżką, przedarłem się przez krzaki i patrzę, że urzędnik, co na wyspę dziś przypłynął, leży pod drzewem i mamrocze. Więc mówię ja do niego, co jest? A ten nic. Znowu mówię, a ten nic. Szarpnął ja nim, a gdym zobaczył, jaki on blady i rozdrgawkowany, to po Bartosza poleciał. Potem jeszcze do Macieja zaszlim i do pana. Ot i historyja. – Matko… – chłopak padł na ściółkę igliwia. – I co ja mam z tym zrobić? Co? – No – Bartosz przerażonym wzrokiem łypnął na inspektora, który patrzył przed siebie, ciągle się trząsł i mamrotał. – To tak jak Kaziemierz powiedział. Po sołtysa iść trzeba i zawiadomić. On może wiedzieć, co stało się temu nieszczęśnikowi. Sołtys w prawie uczony, a i na medykowaniu się zna. On będzie wiedział. Chyba nie mam innego wyjścia, pomyślał Olborski. Poderwał się z ziemi i ze spodni strzepał igliwie. – Chodźmy więc – powiedział szybko, a jego dolna warga zaczęła drgać. – Chodźmy po tego sołtysa. A ty – utkwił wzrok na pryszczatym Kazimierzu. – Pilnuj go. My zaraz wrócimy. Minęła godzina, a do świtu było jeszcze daleko. Ciepły wiatr przerzedził wysokie trawy, zahuczał w dachach, wyłuskał z niewoli snu te czujniejsze zwierzęta i umknął. Noc jak noc – typowa, mroczna, niemal głucha. Tej nocy mieszkańcy Porynówki wylegli z domów, chcąc sprawdzić przyczynę krzyków Macieja. Jeszcze zaspani, przeciągając się sennie, z miejsca obrzucili chłopa przekleństwami. Przed domem sołtysa siedział oparty o płot Kostarin. Blady jak trup, obśliniony, coś pod nosem mamrotał, ale kto by go tam zrozumiał? Wzbierająca fala pochodu zaspanych chłopów wylegała z ciemności. Sunęli powoli w stronę nawoływań. Z wielu głosów dało się zrozumieć coś o linie, siekierze i głowie Macieja. Tłum żądał wyjaśnień zamieszania. Kostarin pod płotem nikogo nie zainteresował. – Ludzie! – zawył Maciej. – Tu człowiek umiera. Spójrzcie no. Ktoś się przesunął, inny umknął na koniec gromady. Po tych roszadach dostrzeżono inspektora, a przynajmniej zaczęto poświęcać mu więcej uwagi. – No i co? – prychnął któryś w gąszczu. – Napił się, wielkie mi rzeczy. Przytaknęli inni, a ci z przodu zaśmiali. – Pewnie wychlał za dużo gorzały i tyle – dorzucił z zazdrością drągalowaty kmieć. Te słowa utwierdziły większość w przekonaniu, że przyczyną tego zajścia jest wrodzony alkoholizm Rosjanina. W końcu leżał pod płotem jak napity dziad w wymiętej koszuli. Bezładnie rozrzucił nogi, osuwał się co chwilę na ziemię, wtedy milkł, ale natychmiast prostował tułów i nadal jęczał. Drzwi domu sołtysa cichutko skrzypnęły. Na ganek wyszedł zarządca z obszerną księgą pod pachą, za nim kroczył Olborski. Po nich wybiegli Kazimierz z Bartoszem, przyświecając kagankami. Podenerwowany zarządca pewnym krokiem podążał w stronę gawiedzi. Urzędnik i chłopi mknęli za jego plecami jak milczące cienie. – Co tu się dzieje, sołtysie? – odezwał się z powagą Janek. – Ten konus ludzi pobudził, a teraz pijanego pokazuje, jakby co oglądać było. Maciej przedarł się przez tłum. Odepchnął kogoś i zawołał. – Sołtysie! Na Boga! Z Kazimierzem przywlekłem urzędnika na taczce pod płot, tak jak sołtys mi kazał. Rozebrali my go do koszuli, a potem pobiegłem ludzi pobudzić. Co miałem zrobić? Zrozumiano natychmiast, że w zajściu brał udział sołtys. Gromada przed płotem zamilkła. Mielżewski wzniósł ręce, kierując na siebie uwagę zebranych, trochę zniesmaczony całym zajściem. – Nie wiem, co mu się przytrafiło, ale ten człowiek jest chory, nie pijany – skwitował podenerwowanym głosem. Po tych słowach gromada przed płotem jak jeden chłop cofnęła się do tyłu. Jęków i zdziwień nie było końca. – To pewnie ta jedna z cywilizowanych chorób – wyrzuciła niezgrabna baba z chustą na głowie. Przytaknęli inni. Sołtys znowu wzniósł ręce, kładąc kres wezbranej histerii. – Zdążyłem już sprawdzić w medycznych księgach, ale nie odnalazłem tam choroby, którą właśnie widzicie. Spoglądali na Kostarina z żalem, kręcąc głowami, zarzucając sobie błędy w ocenie. W przejmującej ciszy rozbrzmiało cykanie świerszczy i innych stworzeń. Nie znalazł się chętny do zabrania głosu. Skupisko zaczęło obumierać, odeszło kilka bab, Stach z Jankiem, potem inni pojedynczo wracali do domów. Jeden z drugim dyskutowali o wiedzy sołtysa, o tym, że sołtys wszystko wie, na medykowaniu się zna i pewnie szybko znajdzie przyczynę choroby. Została garstka gapiów, ale i oni wkrótce ulegli zmęczeniu i podążyli w swoją stronę. Młody urzędnik czuł bezgraniczną senność, najchętniej to padłby pod płotem i zasnął tuż obok Kostarina. Porynówka okazała się tajemniczą abstrakcją, nie potrafił jej kontrolować ani zrozumieć. Najchętniej uciekłby stąd jak najprędzej. Ale nie uciekł. Kazimierz z Bartoszem zawieźli Kostarina na taczce pod domek urzędników, niechętnie zawlekli go do izby i tam zostawili. Olborski stworzył z pościeli i jakiejś gąbczastej materii posłanie dla chorego. Być może Rosjanin drzemał, a może wciąż przytomnie mamrotał pod nosem niezrozumiałe słowa, obśliniony i blady. Nie sposób to było ocenić. Była jeszcze noc, kiedy Porynówka ponownie zasnęła, a chłopak legł na łożu i spał aż do świtu. ![]() Ilustracja: Artur Wawrzaszek Mimo późnej nocy, sołtys siedział nieruchomo za biurkiem, z powagą wertując opasłe tomisko. Powoli przewrócił kartkę, chwilę przytrzymując wzrok na wyblakłej ilustracji. Sądząc po minie i cichych pomrukiwaniach, wchłanianie wiedzy nie sprawiało mu przyjemności. Poruszył brwiami, kiedy ktoś cicho zapukał do drzwi. Po słowach: wejść, pisnęła klamka i skrzypnęły zawiasy. W progu na ciężkich nogach stał lekko przygarbiony Jędrek. Chłodno przyglądał się sołtysowi. – Co tak milczysz? – Mielżewski zamknął księgę i przetarł powieki. – Źle się dzieje – Jędrek przymknął cichutko drzwi, jak sprawny włamywacz. – Bardzo źle – oznajmił przerażony, przechodząc chwiejnie z gołych desek na miękki dywan. Zza pazuchy wyciągnął siekierkę, dobrze skrytą pod kubrakiem, żeby to nikt przypadkiem nie zobaczył, jak cichaczem wyniósł ją z domu i pobiegł dróżką prosto do sołtysa. – Naostrzyłem – położył ją prosto w gąszcz papierów na biurku. Sołtys myślał z palcem wskazującym przy ustach. Jędrek cierpliwie zniósł tę chwilę, z napięciem obserwował gospodarza, czekał na dowód sympatii dla własnych zamiarów. Tak starannie naostrzone narzędzie, widoczny strach karczmarza i ogólne stężenie niepewności w pomieszczeniu mogły mieć wiele przyczyn i jeszcze więcej zamiarów. Sołtys oderwał palec od ust. Ruszył delikatnie wargami, ale nic nie powiedział. Grymas na twarzy przekonywał, że nie potrafił znaleźć odpowiednich słów do zaistniałej sytuacji. – Jesteś tego pewien? Na pewno siekierą? – zapytał po chwili, nie spuszczając wzroku z Jędrka. Ten powoli położył rozwartą dłoń na trzonek. Spojrzał głęboko w niebieskie oczy gospodarza, jakby szukał w nich mądrego rozwiązania, jakiegoś konkretnego pomysłu. Zbliżył ku niemu twarz i szepnął. – A czy jest inne wyjście? Sołtys ułożył łokcie na blacie. Smukłe palce konwulsyjnie drgały. Chciał ukryć ten widok, mocno zaciskając pięści. – Oczywiście, że nie ma. Dzień, może dwa, to jak znam kmieci, zaraz zaczną węszyć. Co gorsza, komuś zaraz coś strzeli do łba i będzie dociekać, nie wspominając już o tym Olborskim. Pamiętaj, urzędnicy nie mogą dotrzeć do Pińska, tam w chorobę Ruskiego nikt nie uwierzy. Tu zdołam zwodzić chłopów, stłamszę ich chęć wiedzy, to zaraz o urzędnikach zapomną. Dlatego problem trzeba rozwiązać natychmiast i błyskawicznie. A z siekierą to już twój problem. Dłoń starego z całych sił zacisnęła trzonek. – A co będzie później, jak przypłyną inni i zaczną wypytywać, gdzie się podziali urzędnicy? – karczmarz mierzył w dłoni ciężar siekiery, przyglądając się w ostrzu. – To zostawiam na przyszłość. Co będzie, to będzie. – Więc postanowione – rzekł stanowczo karczmarz. – Załatwię młodego, gdy zacznie węszyć. Najlepiej w lesie, by nikt nie widział. Jak będzie siedział cicho, załatwię go w domu. Szybko i po ciuchu. Nikt się nie dowie. Otrząsnął się z tych słów i zawrócił na pięcie. – Nie zapominaj, Jędrek – rzucił ponuro sołtys, zatrzymując go w progu. – Robisz to dla mieszkańców. Dla dobra mieszkańców Porynówki. |
Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.
więcej »Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.
więcej »Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak