Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Adam Wiatkowski
‹Porynówka›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAdam Wiatkowski
TytułPorynówka
OpisAutor pisze o sobie:
Nazywam się Adam Wiatkowski, rocznik 1982. Zamieszkały w Czarnej Białostockiej. Ukończyłem studia historii, wkrótce polonistyki na Uniwersytecie w Białymstoku, obecnie jestem na podyplomowych studiach menedżerskich. Debiutowałem opowiadaniem „Ochrana” w zbiorze „Śmierć na dobry początek”. Wielbiciel historii i fantastyki, w swojej twórczości niemal zawsze wykorzystuję te dwa elementy. Obecnie piszę powieść nowelową „Anioł Śmierci”, która jest częścią stworzonego przeze mnie cyklu apokaliptycznej-fantastyki.
Do napisania Porynówki zainspirował mnie serial „Lost”.
Gatunekfantasy, groza / horror

Porynówka

« 1 4 5 6 7 8 10 »

Adam Wiatkowski

Porynówka

– Tak, tak – pokiwał głową, schował siekierkę za pazuchę i zamknął drzwi.
Sołtys powrócił do czytania księgi.

Następnego dnia któryś z chłopów co chwilę przychodził z wodą, jedzeniem, ale zostawiał prowiant w sieni. Nie miał odwagi zajrzeć do izby chorego. Żegnał się przed wyjściem, powierzając duszę Rosjanina Bogu. Po słowach modlitwy odczuwał ulgę, swego rodzaju rozgrzeszenie, bo wody i jedzenia doniósł, a nie można przecież porzucać chorego człowieka, nawet jeśli za bagnami mieszka, prawosławny i nielubiany, bo urzędnik. Z martwym co innego, ale żywemu pomóc trzeba.
Olborski kręcił się po wsi, ludzie mu się w pas kłaniali i pytali o zdrowie Kostarina. Chłopak wzruszał ramionami, twierdził, że nie ma poprawy, chory wciąż leży, coś ględzi, czasem przełknie mięso, nasączy usta wodą, a i tak tylko wtedy, gdy ktoś mu krawędź dzbana do ust przyłoży. Ciągle blady, nie rusza się, na nic nie reaguje, choć już mu tak ślina nie leci jak wcześniej, zawsze to jakieś pocieszenie. I cały dzień chłopak poświęcił na przemyślenia, odwiedził sołtysa, lecz ten, z księgą pod pachą, stwierdził tylko, że nie zna tej choroby. Chłopak odszedł w smutku. Mógłby wprawdzie opuścić to miejsce jak najszybciej, wskoczyć na łódź i odpłynąć, zostawiając wyspę za plecami. Sołtys jednak profilaktycznie zakazał szarpać chorym, podnosić niepotrzebnie, tym bardziej przeprawiać go łodzią przez bagna, bo to niebezpieczne dla zdrowia. Zalecił spokój przez kilka dni, a gdy nie nastąpi poprawa, dopiero wtedy odprawić Rosjanina do Pińska.

Słońce zaszło i zrobiło się chłodniej. Noc wtargnęła na wyspę, poczeka tu aż do brzasku, wścibsko wyczekując następnych sensacji. Ludzie zasnęli w domach, we wsi przycupnęła ciężka cisza i tylko gdzieś w sadach za wsią, czy na nieskoszonych łąkach, grała orkiestra świerszczy.
Olborski nerwowo długimi krokami pokonywał przestrzeń izby, zerkał co chwilę na pajęczynę przyklejoną do szyby, za którą przyświecał rogalikowaty księżyc, potem na w pół żywego Kostarina. Chodził i myślał. Wreszcie postanowił w duchu, że tej nocy wyjdzie z domku i pójdzie w las, zgodnie z wytycznymi mapy, tam, gdzie mieszka Antek. Nic innego do głowy mu nie przyszło, gdzie iść, gdzie się ruszyć, czy kogoś prosić o pomoc. Inspektor zamierzał najść Antka w nocy i zapadł na dziwną chorobę, którą ciężko opisać. On też pójdzie tą samą drogą, wytyczoną przez mapę zagospodarowania przestrzennego, być może jedyną ścieżką, o którą można jeszcze zahaczyć.
Ogród przed domkiem dawno już sczerniał, porozrzucane na trawie narzędzia straciły dzienny połysk, ginęły w ciemnościach i w takiej samotni pozostaną do rana. Olborski postał na ganku, widział, jak odcienie mroku przenikają się nawzajem. Strach i niepewność natychmiast dały o sobie znać. Chwilę oswajał wzrok, aż w oddali zamajaczyła linia drzew, zmyta z obsianym gwiazdami horyzontem. Ciemność rozjaśniał jedynie wątły płomyk w kaganku.
Za płotem wytargał spod liści długiego badyla, poręcznego i w miarę lekkiego. Zawsze się przyda. Chłopak długo obserwował las. Wnętrze wyglądało na pierwotnie dzikie, tchnięte szeptem wpadającym w nawoływania, choć w rzeczywistości było to tylko złudzenie zawodzącego wiatru. Tam mogło coś mieszkać, coś tajemniczego, z czym przy innych okolicznościach wolał uniknąć spotkania.
Jakaś zwalista sylwetka przemknęła w mroku, była już bardzo blisko. Bełkotała coś pod nosem. Chłopak poświecił kagankiem i rozedrganym głosem zapytał, kto idzie.
– To tylko ja – odpowiedziała mu pryszczaty Kaziemierz, wchodząc krąg mdłego światła. Taszczył wygasły kaganek, spod pachy wystawała kulaska. – Ja obchód dziś mam, ale światło mi zgasło, to do domu chciałem wracać, a patrzę, że ktoś przed lasem stoi i wierzyć mi się nie chce, że to pan.
Chłopak oddychał głęboko, wypuszczał z płuc świszczące wiaterki. Z trudem zaciskał gruby pniak badyla.
– A już myślałem… – wysapał i nie dokończył. Przetarł czoło, zezując w stronę wyciszonego lasu.
– Pan urzędnik to chyba zwariował! – w słowach chłopa zadrgała nuta gwałtowności, a także stłumionej obawy. – Już jeden zwariował, gdy w nocy wylazł, a teraz pan chce tam iść?
Las hipnotyzował rojem potężnych pni. Choć urzędnik obserwował wyłącznie szereg tych najbliższych, nabierał przekonania o słuszności swej akcji. Zwłaszcza że Kaziemierz był przerażony na samą myśl o tej części wyspy, a inni mieszkańcy czmychnęli przed nim szybko, gdy tylko napomknął w południe o lesie nad bagnami. Lesie, w którym mieszka Antek.
– Tam nie można – chłop podszedł bliżej, próbując wyperswadować chłopakowi odważne zamiary. – Sołtys zabrania. To lasek Antka, takiego starego dziwaka, rzadko się pokazuje. Mówi, że nie ma po co. Nikt tam nie chodzi, no czasem Maciej zanosi Antkowi gazety, ale i to w dzień, bo twierdzi, że strasznie tam jakoś i dziwny zapach stamtąd idzie.
Chłopak odszukał w sobie odwagę, ignorując ostrzeżenia. Być może to jakaś miejscowa tajemnica z tym Antkiem, pomyślał, tajemnica, której sens poznał inspektor?
– Wybacz, Kazimierzu, ale jestem urzędnikiem państwowym – oznajmił z niebywałą pewnością siebie. – Moim obowiązkiem jest dociekliwość i stwierdzenie faktów. Tak mnie szkolono. Przysięgałem zresztą, że innych urzędników nie opuszczę w potrzebie. To moja powinność, chłopie.
Kazimierz podrapał się w głowę, w mig załapał urzędniczy wywód.
– No, jak przysiągł pan, to słowa dotrzymać trzeba – pokiwał głową z podziwem dla chłopaka, tak skrupulatnie wykonującego swoją powinność.
Olborski jak postanowił, tak zrobił. Wtargnął w odmęty bukowego lasu. Pnie pięły się w nieskończoność, a pióropuszem niewidocznej gęstwiny przysłaniały wypunktowane gwiazdami niebo. Stąpał po mchu, o dziwo, nie rozdeptał żadnych patyków. Złoty płomyk w kaganku nie mógł sprostać takiemu nasyceniu ciemności; jasność z trudem sięgała leśnego poszycia. Rozłożył mapę, przejechał po niej palcem wzdłuż i wszerz, stwierdzając, że nic się nie zgadza. Na mapie przez las mknie ścieżka, a wokół miał tylko klaustrofobiczną przestrzeń z cienistymi gdzieniegdzie prześwitami, patyki i mech.
– Panie urzędnik – usłyszał za plecami stłumione wołanie Kazimierza. – Poczeka pan.
W las zagłębiali się we dwóch, bo chłopa naszła odwaga. Kazimierz nie chciał, by potem urzędnik nazywał go tchórzem.
Chłop z kulachą w ręku, urzędnik z badylem. Wystraszona szajka uzbrojona w poręczną broń, na ślepo szła przed siebie, nie wiedząc tak naprawdę, w którą stronę skręcić, gdzie się obrócić.
– Czuje pan? – szepnął znużony kmieć.
Chłopak znieruchomiał. Woń lasu pierzchła przed potwornym smrodem, jakby ktoś w głębi osmalał świniaka.
– To właśnie ten zapach wieś nachodzi. Teraz to jeszcze nic…
– Cicho – przerwał zdezorientowany urzędnik, mocniej ściskając kij.
Chłop wlazł za jedno z drzew.
– Jakby co, będę pana osłaniał – szepnął, przytknął nos do drzewa, i tak już pozostał.
Olborski zaryzykował. Kto wie, co tam mogło się czaić? Przekazał chłopu kaganek i po omacku wkroczył w niezwykłą ciemność. Wzrok jeszcze dobry, słuch wyśmienity, więc prędko dostrzeże niebezpieczeństwo. Urzędnicza skrupulatność zwyciężyła strach i obawy.
W oddali migotał niespokojny płomyk pochodni, zaczepionej do jednej ze ścian niskiej chatki. Był jak światełko w ciemnym tunelu, rozwidniał zarysy konstrukcji drewnianej chaty. Odstawał od niej, śpiący na czarnej tafli bagna wąziutki pomost, zapewne sklecony z żerdzi i desek. Przed otwartymi na oścież drzwiami siedział zgarbiony człowiek, z daleka malutki i niewyraźny.
Młody urzędnik przypomniał sobie wyuczone definicje odwagi, braterstwa, a także słowa Kostarina, którymi zachęcał chłopaka do wzmożonego wysiłku przy wyjaśnianiu spornych dla ludzi dylematów. Zaczynał pojmować zaciekłość inspektora. Bez tej dociekliwości świat popadłby w ruinę, a ignorowanie przepisów prawa zniszczyłoby dobrobyt, na który pracowano tyle lat. Tylko oddanie i poświęcenie zachowa ten ład, tylko oddanie i poświęcenie… Z takim przekonaniem przekopał się przez gąszcz zarośli i, jak wąż, niezauważalnie pełzł na brzuchu przed siebie.
Nie odpuści, pomyślał schowany za drzewem Kazimierz, gdy urzędnik znikł w gęstwinie. Nie odpuści.
Na pieńku siedział starzec w brązowym kubraku, a przed nim stał kocioł pełen kipieli. Stary nucił smętną pieśń, czasem wyrzucił słowa ochrypłym głosem, co chwilę wsypując do gara jakieś drobiny. Zabulgotało, aż podśpiewujący mężczyzna odchylił się lekko do tyłu. Podniósł z ziemi drewnianą łyżkę i zamieszał kipiel. Ta sięgnęła krawędzi naczynia.
Najwidoczniej staremu zachciało się przyśpiewek nocnych, przed domkiem, przy kotle. Tylko ten smród. Stary znosił fetor, choć często zaglądał prosto w kipiel, skąd smrodliwe opary legły prosto na niego.
Urzędnik poruszył się, aż zaszeleściły listki zarośli.
Stary przestał podśpiewywać, podniósł głowę i uważnie przesunął zmrużone oczy po ciemnym szpalerze wysokich krzewów. Cisza, niezmącona cisza. Gdzieś daleko zadrżały cienie konarów. Chłopak zagryzł wargi. Po chwili znów usłyszał śpiew.
« 1 4 5 6 7 8 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.