Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Bartnicki
‹Morbus Sacer›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKrzysztof Bartnicki
TytułMorbus Sacer
OpisKrzysztof Bartnicki, rocznik ’71. Humanoid, anglista. Aerobiont, czekoladożerca, whiskyfil. Pracuje w Katowicach, ale sterem (marzeń) orientuje się na Wrocław. Rodzinnie zdyscyplinowany: jednokroć żonaty, dwakroć dzieciaty, po trzykroć szczęśliwy. Z utęsknieniem czeka krzyżówki Joyce’a z Dukajem. Póki co, sam goni własny ogon w zwodliwych kazamatach Logorei.
GatunekSF

Morbus Sacer, cz. 3

1 2 3 10 »
Parę godzin później osadzałem Sommie nowe palce. Zdało mi się, że dotknęła mnie nimi lekko. Może pianistka z taniego horroru, ubezpieczająca narzędzie pracy przez zakusami japońskiej mafii wymuszającej haracz (do tego doszło) od świata sztuki. Może Lady Makbet zlizująca z siebie wyimaginowaną krew. Może tylko popijackie przeczulenie.

Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 3

Parę godzin później osadzałem Sommie nowe palce. Zdało mi się, że dotknęła mnie nimi lekko. Może pianistka z taniego horroru, ubezpieczająca narzędzie pracy przez zakusami japońskiej mafii wymuszającej haracz (do tego doszło) od świata sztuki. Może Lady Makbet zlizująca z siebie wyimaginowaną krew. Może tylko popijackie przeczulenie.

Krzysztof Bartnicki
‹Morbus Sacer›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKrzysztof Bartnicki
TytułMorbus Sacer
OpisKrzysztof Bartnicki, rocznik ’71. Humanoid, anglista. Aerobiont, czekoladożerca, whiskyfil. Pracuje w Katowicach, ale sterem (marzeń) orientuje się na Wrocław. Rodzinnie zdyscyplinowany: jednokroć żonaty, dwakroć dzieciaty, po trzykroć szczęśliwy. Z utęsknieniem czeka krzyżówki Joyce’a z Dukajem. Póki co, sam goni własny ogon w zwodliwych kazamatach Logorei.
GatunekSF
- Nazywam się Jasnorzewicz, doktor Jasnorzewicz.
Powiedział to jak przygnębiony detektyw z taniego amerykańskiego kryminału o miejscami nieczytelnym druku i okładce z papieru najgorszej klasy, który kupuje się na dworcu, aby odpędzić precz przysiadający ołowianym zadem na oczach sen atakujący pomiędzy miastem A (z którego wyjeżdżamy) a miastem B (z którego nadciąga inny pociąg, będący gwiżdżącą i parą buchającą połową systemu straszącego elewów fizycznych niedorzeczności). Dlaczego ludzie w ogóle jeżdżą z miasta A do miasta B, czy nie lepiej, by każdy pozostał na swoim miejscu i pracował tam, gdzie zamieszkuje? Jakąż oszczędność zdrowia i czasu by to dało! No tak, ale wszystkie utracone miejsca pracy: maszyniści, zawiadowcy, taksówkarze, bileterzy, nauczyciele fizyki, lekarze, kioskarze i autorzy kryminałów? Niechaj więc ostanie po staremu. Co wszak budzi sprzeciwy: gołębie! Osoby, które je hołubią, to zazwyczaj owdowiali staruszkowie, którym brak towarzystwa, nie brak za to chlebka, tak hojnie kruszonego przy kolejowych platformach. A wszakże gołąb ani pięknie nie zatryluje, ni wzniośle nie poszybuje; dosyć jest ociężały i chrapliwy, a najgorzej, że paskudzi. Nie dziwmy się później, iż detektyw, który przyszedł na dworzec w deszczu, z kapelusza mu kapie za kołnierz, i nie jest to artysta mistyk intrygi spod igły Chandlera, któremu na wicach i zleceniach nie zbywa, a prosty, niewyspany, alkoholizowany, niekosztowny prywatny szpic, zmalowany drugorzędną ręką trzeciorzędnym piórem w generalnie nieudanym czwartorzędzie, jest przygnębiony, kiedy biała rozbryzgowa fajda gołębia paskudzi mu makintosza, ucelowawszy w in między makiem a toszem. Tosz, zapytacie? To jego imię. W ich profesji imię musi być zwięzłe, nazwisko nieco dłuższe, ale również bez przesady: dwie, góra trzy sylaby. Klienta nie wolno narażać na dyskomfort przypominania sobie czy człowiek, któremu płaci piątaka od godziny plus zwrot uzasadnionych wydatków, to Tessa d’Ubervilles czy jakoś podobnie. Klient nasz pan a człowiek winien znać swoje miejsce. - Ale Tosz jest w porządku, Tosz jest w sam raz. Doktor, niemniej, brzmi niejednoznacznie i konfundująco.
– A cóż pan leczy, doktorze? - Od razu zabieram się do niego po imieniu, ham.
– Świat medycyny odszedł już od leczenia czegoś - odpowiada bezczelnie - na rzecz leczenia kogoś.
– Kogo pan leczy? - Jasnorzewicz nie podoba mi się, ale skąd mógłbym przypuszczać, że kiedyś go zabiję, ham.
– Odszedłem od leczenia kogoś na rzecz leczenia siebie samego. Choroba nie jest problemem pacjenta lecz moim, bo to ja jestem odpowiedzialny za wyścig ze śmiercią lub cierpieniem. Opuchlizna na szyi pańskiej matki zeszła, jesteśmy zdrowi, chorowałem na niegroźną awitaminozę.
– Doktorze, jest pan chory… - Celuję w niego małym palcem, paf (odgłos jak przy wygniataniu wykwitu opuszkiem), pif (jak przy rozcinaniu karalucha paznokciem), puf (jak przy wyciskaniu sumienia), ustrzelony. - …umysłowo.
(Sukinsyn mruczy coś pod nochalem, może to kadisz za umierające insekty a może właśnie: Vitupéria stultorum laus est?)
(„Skoro jest taki wyszczekany”, podrzuca myśl Szary Fraktal, „niech zdradzi drugi wzór Crowleya!”)
– A=m/F - spowiada Jasnorzewicz szczelnie i przejrzyście. - Przyspieszenie myśli pojmującej jest wprost proporcjonalne do wspólnoty bólu a odwrotnie proporcjonalne do siły bólu.
(„Chyba nie rozumiem”, myślę Szaremu Fraktalowi. Niezrozumienie bardzo boli. Cóż za szalony, ham, wyraz: „nie”. Trzy płoche literki zmieniające yang w yin. Niemieckie nigdy. Mieckie gdy. Początek nieba. Zaczyn niewiasty. Wstęp niewoli. Wszczęcie nienawiści.)
(„To jakiś lepszy cwaniak”, orzeka Szary Fraktal, „ten twój doktorek. Pozbądź się go natychmiast!”)
(„Czy wiesz już jaki błąd popełniałeś?”, dorzeka kompanion Szarego, „Zgodnie ze wzorem - jeśli boli cię bardziej, mniej rozumiesz. Nie ma sensu silniej dręczyć się i zamęczać, chyba że…powiększysz sobie wspólnotę bólu.”)
(„Wspólnota bólu?”, podnoszę brwi, a im wyżej ja podnoszę, tym bardziej ja brwi, zmarszczką windą na szafot czoła.)
(„Tamten na krzyżu bardzo potrzebował łotra, który dzieliłby z nim przestrach i rozpacz, prawda? Kobieta, która stała pod nim bardzo potrzebowała syna, syn łaknął matki, prawda? Diabeł ma do nich dostęp w pustynnym opustoszeniu, czyż nie? A pomnisz może, co stało się Kefasowi, kiedy stał przed złością tłumu, że się zaparł, ów wybrany najpierwszym uczniem, gdyż zdano go tylko na siebie? A wszak słabsi naśladowcy, kiedy ich gnano na areny pełne wygłodniałych lwów, wzgardy cezara i uciechy plebsu, zbici w masę potrafili wznieść dzielny hymn na przekór hańbiącym wygwizdom losu by odłączeni od siebie ryczeć w rozdygotaniu? Wreszcie, czemu kat nie torturował zbioru, woląc swoje ofiary gubić bólem samotności? Dlaczego każdej czarownicy składano odrębny stos?”)
(„Gautama w samotności przesiadywał z bólem niezgody, to prawda, lecz tyle z tego miał, że nie pojął świata aż do końca życia i raj odnalazł w tym, że świat mu znika i on sam roztapia się w nicość, nie zaś w tym, że świat mu się oczywistnia.”)
– Czy dlatego potrafię odczytywać niektóre mózgi? - Łapczywie poszukuję powietrza, bo nagle wyraz, mina doktora staje mi się znajoma. - Dlatego, że ból dla Sommy jem wespół z matką a strach matki współżyję przy Sommie?
(„Dziel się bólem, dziel hojnie”, doradza mi wypróbowany Szary Fraktal, „Tego towaru nigdy ci nie zbraknie.”)
(„Pamiętaj tylko, że nie wszyscy są równi w bólu”, podkreśla kumoter Szarego.)
– Hurbósz! - rozpierzcham Jasnorzewiczowi prosto w twarz. Nagle wiem już dlaczego jest lekarzem i czego tak naprawdę szuka u pacjentów. Zaśmiał się tylko plugawo. Przepatruje moje myśli chyżej niż ja mógłbym jego. - Wampir! Wampir!
Coś było na szyi matki? To mi się śni, próbuję unieść powieki ale we śnie są już uniesione, nie bardzo wiem jak poradzić sobie z psylogizmem. Wyrywa mnie z niego sygnalizator połączeń zewnętrznych. Odcinam powieki od świata. I Metelski, pełno go na ekranie a z głośników.
– Namyślił się pan nad naszą propozycją? Będzie pan pracował dla NCM?
– Chcecie mnie szantażować nagraniami? - Ostrożnie odmykam wzrok, przed którym nie ma już Jasnorzewicza, ham.
– W razie konieczności, owszem. Ale nie z pańskimi wyczynami na giełdzie. Mógłby się pan wybronić, co jest wprawdzie mało prawdopodobne ale możliwe.
– A więc co na mnie macie?
Metelski wyłącza wizję, potem fonię ale słyszę go i tak, choć już nie widzę jego ust układających się w półuśmieszek:
– To dość oczywiste. Morderstwo, panie Samski.
• • •
Akurat rozgniatałem Sommie wykwity z ksiąg Jábesa 1) 2) 3) - kiedy objawił się mój domniemany ojciec.
– Poznajesz mnie? - zapytał nie wiadomo kogo a ja odpowiedziałem za siebie i za siostrę: - Tak.
Spojrzał w lustro; postawiliśmy je z mamą przy łóżynie Sommy, aby mogła, leżąc, gdyby zechciała otworzyć oczy i zsunąć wzrok skosem, obserwować manewry pająków w zaprzyjaźnionym z nimi narożniku pokoju; a może one nam ją strzegły?
– Ładne - powiedział. - Jasne w swej esencji.
– Dlaczego tu przyszedłeś? Chcesz porozmawiać z mamą? - spytałem. Skrzywił się nieznacznie.
– Raczej nie. Jestem tu, żeby opowiedzieć ci o Pradze. Piękne miasto, nie sposób się w nim nie zakochać!
Wydało mi się to dziwne, ale ostatnie słowo w jego ustach nie zabrzmiało jak bluźnierstwo. Miał przyjazną twarz Rudolfa Hrusińskiego rozłożonego nad kuflem przedniego piwa. Nazywałem go ojcem, bo zapomniałem jak miał na imię.
– Jesteś w niebezpieczeństwie. Miasto mi tak powiedziało.
(„Idź precz!”, warknął Szary Fraktal a jego gość zbiegł, by jakoś zaalarmować matkę pochyloną przy kuchennym stole.)
(„Jestem Szperaczem, nic mi nie zrobią”, pomyślał ojciec, „Potrafię pozostać niesprawdzonym przywidzeniem.”)
Na dźwięk słowa „Praga” Somma wybudziła się i skierowała wzrok ku temu, który ją spłodził.
– Mów, co kazano ci rzec i wynoś się - dodałem w bezruchu.
1 2 3 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Morbus Sacer, cz. 5
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 4
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 2
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 1
— Krzysztof Bartnicki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.