Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marek Wasielewski
‹Dzieje Tristana i Izoldy inaczej›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarek Wasielewski
TytułDzieje Tristana i Izoldy inaczej
OpisAutor pisze o sobie (2005):
Pani od polskiego w podstawówce kładła nam do głów, jak ważne dla analizy jest podanie czasu i miejsca akcji. Postaram się zatem scharakteryzować siebie poprzez te dwie kategorie.
Wiek – trzydzieści trzy i jedna trzecia, a więc liczba okrągła i znamienna. Zdecydowanie za późno na młodzieńczy genialny debiut, o wiele za wcześnie na przesycone mądrością dzieło życia. Urodzony i wychowany w Poznaniu, mieście, które nie wydało żadnego literackiego giganta, mieście do bólu nudnym i pozbawionym fantazji. Bez złudzeń, że można to zmienić, co udowadnia fatalistyczne podejście do świata. Tristan ma pokazać, że mimo wszystko poznańskie pyry nie do końca pozbawione są poczucia humoru. A jeśli niczego nie pokaże? Cóż, zawsze można iść w ślady Cegielskiego, pracować organicznie i u podstaw, prawda?
Gatunekhumor / satyra

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi IV-VI

« 1 12 13 14 15 16 19 »

Marek Wasielewski

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi IV-VI

Zgromadzeni nie podjęli okrzyku, ucichli nagle, wpatrując się w jakiś punkt za plecami monarchy. Król Aleksander odwrócił się.
Na ścianie, pisane niewidzialną ręką, pojawiały się złowieszcze słowa w języku druidów: Aede nestere mar dasse, fearme. Craalus Odorus, co wykłada się przez: Możecie mi naskoczyć, buce. Śnięty Graal. W całej sali zapadła grobowa cisza.

Następnego dnia na zamkowych błoniach Aleksander żegnał wyruszającą Drużynę. Mowa władcy nie była długa, co mu się chwali. Obiecał poprawę jako człowiek i jako król, przyrzekł wspierać potrzebujących biednych i odbierać bogatym, nieświadomie plagiatując zbójców z Sherwood. Powiedział, że będzie rozwijał gospodarkę, zbuduje sieć autostrad i dróg ekspresowych o jakości nie ustępującej traktom rzymskim, sprywatyzuje nierentowne zakłady rzemieślnicze i manufaktury, a także podpisze umowę licencyjną na montaż w Rolls-Royce’ach silników Poloneza jako jedynych stuprocentowo pewnych jednostek napędowych. Książę Ryszard z kolei obiecał, że nie spocznie, dopóki nie zwycięży, a poza tym wszędzie będzie rozgłaszał, że król Aleksander jest najlepszym królem na świecie. Gdy już przestali się kłamliwie licytować, czego to oni nie zrobią, zebrani odetchnęli z głęboką ulgą. Ciężko jest patrzeć, jak własny władca robi z siebie bezmózgiego idiotę.
Ryszard życząc Aleksandrowi długiego panowania i jeszcze dłuższej możności uściskał się z monarchą serdecznie i dał znak do wymarszu. Wśród dźwięków fanfar i bicia w bębny Drużyna wyruszyła.
Skierowali się na północ, w stronę wielkiej autostrady przecinającej kraj od morza do morza. Tylko tyle potrafiła im powiedzieć Uryna i jej czarodzieje; jakakolwiek dokładniejsza lokalizacja miejsca pobytu Graala była niemożliwa. Wróżka poza tym rzekła Ryszardowi, że ponad dziewięćdziesiąt pięć procent horoskopów telefonicznych pod numerami zaczynającymi się na 0-700 twierdziło, że cokolwiek zrobią, dokądkolwiek się udadzą, gdziekolwiek będą szukać przeciwnika, i tak nie ma to żadnego znaczenia, bo zbliża się chwila przesilenia, które przyniesie ogromne zmiany. Ryszard mocno zaniepokoił się tą przepowiednią i natychmiast skonsultował się z Radą. Dyżurni druidzi upierali się jednak, że wyprawa rozpoczyna się pod dobrą wróżbą.
Zbliżali się do wjazdu na autostradę. Zamek Aleksandra zniknął już z oczu, schował się za wzgórzami. W powietrzu czuło się coś niepokojącego, rycerze mieli wrażenie, że byłoby dużo lepiej, gdyby zawrócili w tej chwili i skierowali ku przyjaznym murom fortecy króla, a wtedy to, co nadchodziło, mogłoby nie nadejść. Ale nie było im tak sądzone.
Ryszard Lwie Serce, jadący na czele kolumny, wstrzymał konia i odwrócił się, by spojrzeć na swe wojsko przed wkroczeniem na drogę, z której nie będzie już odwrotu. A wtedy ucichł wiatr i nad nimi nie wiadomo skąd pojawiły się czarne, skłębione chmury, które przesłoniły słońce i błękit nieba, a cały świat pogrążył się w nieprzeniknionych ciemnościach.

Graal nerwowo chodził po małej komnatce na samym szczycie swej wysokiej wieży, obijając się o stojące wszędzie tajemnicze sprzęty i tłukąc szklane naczynia porozstawiane na stołach. Z naczyń wylewały się różnokolorowe płyny i z sykiem wypalały dziury w dywanie i posadzce pod nim. Graal nie zwracał jednak na to uwagi, wciąż zacierał ręce i obłąkańczo chichotał. Izolda siedziała skulona w ciemnym kącie pokoju, zupełnie oszołomiona alkoholem i narkotykami. Pieniądze pieniędzmi, ale naprawdę trudno było przebywać w pobliżu jej aktualnego protektora bez dobrej szprycy i kilku głębszych. W tym momencie zwisało jej wszystko, co działo się dookoła, bo odlatywała właśnie poprzez jedenasty wymiar w odległe rejony kosmosu nie odwiedzane dotąd przez umysł człowieka.
Słysząc wzmagający się wiatr i krakanie wron na dachu wieży, Graal wykrzywił się w paskudnym uśmiechu. Wyraźnie pociemniało, mimo że zbliżało się południe. Jeszcze chwila, mój drogi, wkrótce już nieodżałowany Ryszardzie – zaburczał niewyraźnie pod nosem – a pożałujesz, że udałeś się w podróż poprzez czas. Spojrzał na magiczne przedmioty ustawione na małym, trójnogim stoliczku pokrytym tajemniczymi i niepokojącymi znakami magicznymi. Nad blatem unosił się nonarynowy blask8).
Zabrzęczała komórka ukryta w fałdach szaty. Nie teraz, Bill, nie tutaj – westchnęła Izolda w narkotycznej wizji, podróży przez bezmiar czasu i przestrzeni – To profanacja. Graal szturchnął butem bezwładną Izoldę, by się zamknęła i odebrał telefon. Przez kilka chwil słuchał monotonnego, groźnego głosu, po czym rzekł: Tak, mój panie. Wszystko gotowe. Rozłączył się i chciał odłożyć telefon, kiedy nagły błysk ostrego światła znad stołu oślepił go na dłuższy moment. Kiedy wzrok powrócił, Graal stwierdził, że nie miało to dla niego wielkiego znaczenia.
Było bardzo, ale to bardzo ciemno.

Po kwadransie mrok zaczął ustępować, chmury rozpraszały się na niebie, znikając w tak samo tajemniczy sposób, w jaki się pojawiły. Książę Ryszard mógł już dostrzec miotających się wszędzie swych rycerzy, próbujących uspokoić ogarnięte paniką, wierzgające wierzchowce. Niektórzy leżeli plackiem na ziemi, szlochając, głośno obiecując wszelkim bogom poprawę i natychmiastowy powrót do domu, do mamy.
No właśnie. Leżeli na ziemi. Na zwyczajnej, brązowożółtej, piaszczystej ziemi.
– Coś się stało! – krzyknął Roland, podjeżdżając do księcia Ryszarda – Asfalt zniknął!
Henryk wrzeszczał, że jego telefon nie może znaleźć żadnego operatora, ani analogowego, ani cyfrowego, nawet satelitarnego Iridium. Ryszard włączył system GPS wbudowany w rumaka. Ani śladu jakichkolwiek satelitów – zakomunikował nieco przestraszonym głosem komputer – Przepraszam, panowie. Zgubiliśmy się. Ach, i jeszcze jedno. Właściwie nie mam już prawa działać. Do usłyszenia w lepszych czasach – Kontrolki na panelu sterującym zamrugały kilkakrotnie i po chwili zgasły.
Władca rozejrzał się dookoła. Nie było asfaltu. Nie było autostrady ani wiaduktu, z którego przed chwilą zjechali. Żadnych przelatujących odrzutowców. Żadnych stalowych słupów linii wysokiego napięcia. Żadnych samochodów, poza własnymi Polonezami. I zniknął wszechobecny dotąd smród spalin. Krystalicznie czyste powietrze pachniało bujnością przyrody i magią. Starą, wręcz odwieczną, dobrą i złą magią.
Usłyszeli ryk gryfa. Potwór z przetrąconym skrzydłem nie mogąc wzbić się w powietrze przebiegł kulejąc tuż przed nimi, za nim podążało kilkunastu srogich, uzbrojonych po zęby krasnoludów, krzycząc coś w swoim języku. Nawet nie spojrzeli na Ryszarda i Drużynę.
– O kurwa – wyszeptał blady ze strachu Tristan, bezskutecznie próbując powstrzymać potworne drżenie rąk – Jesteśmy w średniowieczu. Prawdziwym, legendarnym średniowieczu.

Księga szósta
Schabkowski z kością, czyli bestiariusz wcielony, upolowany, upieczony i zjedzony
– Wszystko zniknęło – jęczał król Marek, trzymając się za głowę – Sram na takie średniowiecze. I po co ja uciekałem od mamy?
Pokazał wszystkim dziwny, okrągły przedmiot na nadgarstku.
– To był urodzinowy prezent od Eleonory – powiedział gorzko – Prawdziwa złota Omega zasilana światłem słonecznym i polem grawitacyjnym Ziemi, synchronizowana satelitarnie z pulsarem. A co teraz mam? Naręczny zegarek słoneczny. Co mi po nim, jak nie wiem, gdzie jest wschód?
Rada książęca siedziała w namiocie już od kilku godzin. Jak dotąd nikt nie potrafił wymyślić niczego optymistycznego. Dym z kopcących pochodni gryzł ich w oczy, było duszno i smrodliwie.
– Zreasumujmy – odezwał się Henryk – Nie wiemy, gdzie jesteśmy. Nie wiemy dokąd iść. Zamiast wczesnej wiosny mamy jesień. Nie mamy co jeść, bo zbiorniki nullentropiczne szlag trafił, a puszkowanego żarcia zabraliśmy tyle, co kot napłakał. Jest nas prawie pięciuset chłopa z konwencjonalnym, to znaczy bardzo mizernym uzbrojeniem. Magicznie jesteśmy równie bezsilni. Jak się uprzejmie wyraziła Uryna, ona i jej czarodzieje zbyt długo przebywali w świecie nowoczesnych wynalazków i bez wsparcia technologicznego ich talenty można, póki co, o dupę potłuc. Mówi też, że kiedyś to minie, ale nieprędko. Jedyne, co nadal działa, to cztery Polonezy, zupełnie przypadkowo zabrane przez króla Marka. Dobre i to na początek. Poza tym wszyscy są zdezorientowani, chodzą w kółko bez celu, narzekają na nas, że to nasza wina, że dopuściliśmy do tego. Najgorszy jest Fulko. Czuję w powietrzu bunt, musimy szybko coś zrobić.
– Dobrze więc – rzekł milczący długo Ryszard – Będą musieli poznać prawdę. Całą prawdę o Graalu i Merlinie, którą poza mną znali dotychczas tylko Henryk i Uryna, a domyślały się jeszcze dwie, góra trzy osoby. Nie patrzcie tak na mnie. Wolałem trzymać to w tajemnicy. Obawiam się, że bez tego Drużyna nie pójdzie dalej. Każcie wszystkim zgromadzić się na placu. Ach, i dajcie tu Fulka. Z nim załatwię się osobno.
Książęcy adiutant wybiegł z namiotu. Po paru minutach wrócił, prowadząc ze sobą wysokiego rycerza z nieszczęśliwą miną. Ryszard poznał go: Fulko skądś tam. Dobry, wierny żołnierz.
« 1 12 13 14 15 16 19 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.