Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marek Wasielewski
‹Dzieje Tristana i Izoldy inaczej›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarek Wasielewski
TytułDzieje Tristana i Izoldy inaczej
OpisAutor pisze o sobie (2005):
Pani od polskiego w podstawówce kładła nam do głów, jak ważne dla analizy jest podanie czasu i miejsca akcji. Postaram się zatem scharakteryzować siebie poprzez te dwie kategorie.
Wiek – trzydzieści trzy i jedna trzecia, a więc liczba okrągła i znamienna. Zdecydowanie za późno na młodzieńczy genialny debiut, o wiele za wcześnie na przesycone mądrością dzieło życia. Urodzony i wychowany w Poznaniu, mieście, które nie wydało żadnego literackiego giganta, mieście do bólu nudnym i pozbawionym fantazji. Bez złudzeń, że można to zmienić, co udowadnia fatalistyczne podejście do świata. Tristan ma pokazać, że mimo wszystko poznańskie pyry nie do końca pozbawione są poczucia humoru. A jeśli niczego nie pokaże? Cóż, zawsze można iść w ślady Cegielskiego, pracować organicznie i u podstaw, prawda?
Gatunekhumor / satyra

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi X-XII

« 1 10 11 12 13 14 17 »

Marek Wasielewski

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi X-XII

Po szybkim posiłku w karczmie położonej tuż przy szlaku, ruszyła prawie niewidoczną ścieżką ku szczytom. Prosto w oczy wiał potężny wicher od gór, zasypywał świeżym śniegiem, wywiewał każdą odrobinkę ciepła. Wkrótce zaspy sięgały metra, grzęzła w nich, ale nie poddawała się, prąc do przodu. Jednak kiedy ścieżka stała się bardziej stroma i zauważyła, że pokonanie może trzydziestu jardów zajęło jej dwa kwadranse, zrezygnowana padła na śnieg. Nie pokona tej cholernej góry.
Krótki, późnojesienny dzień kończył się szybko, nadciągał mrok, robiło się coraz zimniej. A naokoło najmniejszego drzewka, suchej przestrzeni, na której można by rozpalić ogień. Nie przetrzyma nocy w górach bez ogniska, to pewne. Wszędzie tu roi się od hord wilków, a ja mam do obrony tylko głupi miecz. Wcześniej zresztą zamarznę.
Rozpoczęła powolne schodzenie, obiecując sobie, że spróbuje następnego ranka. Będzie więcej czasu do zapadnięcia mroku.
Do miasteczka dotarła ledwo żywa.

Trzy następne dni spędziła w łóżku w gospodzie, rozpalona gorączką, bredząc coś bez składu o mieczach, czarownikach, i zagubionym kochanku, wstrząsana dreszczami, nieprzytomna. Wezwany przez właścicielkę stary znachor dał jej wywar ze sproszkowanej leczniczej kory, mający powstrzymać dalszy wzrost temperatury, ale kręcił głową, mówił, że nie ma większych szans.
Przeżyła. Czwartego dnia gorączka zniknęła. Próbowała wstać, ale nie miała sił podnieść się z łóżka. Przez prawie nieprzezroczyste świńskie pęcherze rozpięte na ramach małego okienka ujrzała zasypane śniegiem szczyty. Padało przez całe cztery dni, dopiero tego ranka wyjrzało słońce – powiedziała opiekująca się nią służąca – na szlaku są trzy jardy śniegu.

Stary medyk nie mógł wyjść ze zdumienia, że pokonała chorobę. Zostawił jej do zaparzania tajemnicze, ostro pachnące zioła na wzmocnienie, nakazał nie wstawać przez najbliższy tydzień. Nie posłuchała go, już po dwóch dniach zwlokła się z wyrka, ubrała i zeszła na dół.
– Będę musiała spędzić tu całą zimę – powiedziała do właścicielki gospody – A moje złoto już się kończy. Dajcie mi jakąś pracę, obojętnie co, spłacę nią nocleg i wyżywienie.
Właścicielka, starsza już kobieta, zgodziła się bez namysłu; nieoczekiwanie szybkie nadejście zimy zaskoczyło wielu kupców i podróżnych, gospoda była pełna. Izolda sprzątała, usługiwała gościom, wieczorami darła pierze i gręplowała wełnę. Imała się wszelkich zajęć, nigdy żadnym gestem, jednym słowem nie okazała, że nie odpowiada jej powierzona praca. Liczni goście sali biesiadnej, głównie kupcy, którzy wydawali tu całoroczne zyski, czekając na wiosenne ocieplenie, zaczepiali ją, próbowali zaciągnąć do łóżka; stanowczo, ale grzecznie usadzała pijanych mężczyzn, ani razu nie wywołała burdy. Ktoś, kto znał ją ze szlaku, nie mógłby uwierzyć przemianie, jaka się w niej dokonała. Dawniej niedoszły amant po choćby próbie, niewłaściwym słowie, z rozkwaszonym nosem i butem w tyłku wrzeszcząc i przeklinając zwijałby się z bólu na podłodze. Teraz nawet nie słyszała wulgarnych zaczepek. Rozkleiłaś się na dobre – wciąż powtarzała w duchu.

Pewnego dnia wezwano ją do porodu, do pomocy położnej, której wiek ujął już sił i sprawności. Izolda znała się trochę na tym, co powiedziała wcześniej swej pracodawczyni. Jeszcze w zamku swego ojca wielokrotnie dworzanie szydzili po cichu z jej zainteresowań, gdy wymykała się ze swej komnatki, by pomagać akuszerce. Jakaś głupia ta Izolda – mówili – Nie udała się królowi najmłodsza córka. Może to nie jego? Potem, w klasztorze, jeszcze parę razy zdarzyło jej się pomóc odebrać dziecko jakiejś ubogiej kobiety z pobliskiej wsi.
Ten poród był długi i bardzo ciężki. Kiedy już trzymała w rękach upaprane, wrzeszczące wniebogłosy niemowlę, nagłe ukłucie bólu przeszyło jej serce. Pomyślała o małym Tristanie, własnym synu, zostawionym w odległym klasztorze, i o jego ojcu, który nawet o tym nie wiedział. Zobaczyć was dwoje jeszcze raz. Nie musieć już nigdzie chodzić, nikogo zabijać. Ostrożnie podała dziecko wycieńczonej matce. Na jej zmęczonej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

Rankiem Ryszard Lwie Serce, wsparty na ramieniu Henryka, powoli wyszedł z chaty. Spojrzał w niebo, na błyszczące słońce, rozświetlające rajski niemal zakątek. Żegnam cię, obca kraino, dziwne, pokręcone średniowiecze, które stało się, przynajmniej na jakiś czas, moim drugim domem.
Ciężko usiadł na szerokiej ławie przed chatą, kazał zwołać resztę Rady.
– Rzeczy, których dowiedziałem się dzisiejszej nocy – powiedział zmęczonym głosem, kiedy towarzysze zebrali się dookoła niego – zmroziły moje serce, lecz i przepełniły je radością. Szczególnie tobie, Tristanie, pogromco armii złego maga Merlina i zdradzieckiej Uryny, należą się moje największe podziękowania. Bez ciebie cała nasza wyprawa byłaby na nic. Jesteś człowiekiem, który budzi uśpione dobro w innych, wydobywa je na światło dzienne. Izolda, dawna twoja towarzyszka, o której wszyscy sądziliśmy, że jest niewiastą zgubioną na zawsze, stała się pogromczynią naszego największego wroga, Merlina. Tak! Radujmy się! Czarownik Merlin nie żyje już od dwóch tygodni, zabity strzałem z kuszy przez Izoldę, w uczciwym pojedynku! Wieczna chwała i sława Izoldzie i Tristanowi, bohaterom godnym opiewania przez poetów!
– Inne wiadomości, które zostały mi przekazane w snach, nie są niestety dobre – kontynuował książę – Śnięty Graal, drugi nasz znienawidzony wróg, a po śmierci Merlina najważniejszy, opuścił te czasy, poznawszy sekrety swego mistrza. W tej właśnie chwili, jeśli można tak powiedzieć, oddzielony od nas dwoma stuleciami, próbuje na zawsze odmienić historię, rozsiewając truciznę swych knowań w cesarskim Rzymie. Chce ocalić przed upadkiem i wskrzesić na nowo Imperium, z sobą samym na cesarskim tronie, lecz ja, który obiecałem mu swą zemstę, nie mogę do tego dopuścić. Wiem już teraz, że nie uda mu się tego dokonać w czwartym stuleciu, ale niezrażony klęską cofnie się jeszcze o kolejne pięćset lat i spróbuje zbudować cesarstwo od nowa, w innym kształcie. Będę go ścigał bez wytchnienia, nie spocznę, póki nie uduszę go własnymi rękami. Kiedyś złożyłem tę obietnicę sobie, teraz przed wami składam uroczystą przysięgę. Władca tego ludu obiecał mi swoją pomoc – magiczny napój przeniesie mnie śladem Graala w odległą przeszłość. Dzielna Drużyno, wspólna walka dobiegła końca!
Zaczęli głośno protestować, ale uciszył ich ruchem ręki.
– Wasza kraina jest wolna – powiedział – Teraz wy musicie zająć się jej odbudową, bo należycie przecież do tego czasu. Dalej pójdę sam, ale nie martwcie się, w każdym miejscu i w każdej chwili na świecie znajdę innych bohaterów, chętnych do stworzenia nowej Drużyny. Dajcie szansę tym innym! Choć już bez was, ta historia będzie toczyć się dalej, wasze dzieje są tu i teraz.
Fajna mowa – pomyślał Ryszard – Po prostu nie da się czasami nie uderzyć w patos. Jestem przecież królem.
– No dobrze, dość już tych wzruszeń – odezwał się po chwili – Nie cierpię łzawych pożegnań. Wypijemy strzemiennego i spadam.

Wszyscy mieli bardzo markotne miny, czuli jakiś niedosyt, że wyprawa kończy się tak jakoś nijako. Trzeba będzie zacząć myśleć o własnej przyszłości, znaleźć sobie inne zajęcie. Ale paru z nich już kombinowało, jak przenieść się za Ryszardem, by nie stracić kolejnej dobrej zabawy.
Wznieśli wysoko kielichy wypełnione po brzegi mocnym alkoholowym napojem Indian, żegnając swego przywódcę. Tristan uważnie przyglądał się Ryszardowi opróżniającemu naczynie. Z profilu – teraz dopiero to widzę – cholernie przypomina Juliusza Cezara ze starych monet, ale to na pewno przypadek. A może nie?
– Żegnajcie! – powiedział Ryszard, ostatni raz wzniósł zaciśniętą pięść w geście tryumfu, oddając hołd swej Drużynie. Odwrócił się i poszedł w stronę chaty wodza.
To nie może być on – pomyślał Tristan – Kurwa, a może jednak.
– Uważaj na siebie, Ryszardzie! – krzyknął za odchodzącym – I pamiętaj, załóż windę w gmachu senatu!
Książę odwrócił głowę na moment i prawie niedostrzegalnie mrugnął okiem. Chyba tylko Tristan to zobaczył.
Bogowie, to jednak on.

Parę minut później jasne rozbłyski dobiegające z chaty rozświetliły okolicę. Zabrzęczało, zahuczało, po paru chwilach zapadła cisza. Wódz Indian wyszedł do zgromadzonych rycerzy.
– Wasz książę odszedł – powiedział.

Księga dwunasta
Śmierć Tristana
– No to zostaliśmy sami – powiedział Lancelot.
– I co teraz? – zapytał Konrad.
– Gdzie się, niebożęta, podziejemy? – zawtórowała Wanda.
Był już późny wieczór. Siedzieli przy ognisku w wiosce Indian; wódz zaproponował im dalszą gościnę tak długo, jak tylko będą chcieli. Przez kilkanaście godzin od odejścia księcia Ryszarda nikt jeszcze nie zdecydował się wyruszyć w dalszą drogę, wszyscy czekali na decyzje towarzyszy, żaden nie chciał być tym pierwszym.
« 1 10 11 12 13 14 17 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.