Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 1

« 1 3 4 5 6 7 24 »

Alan Akab

Więzień układu – część 1

Gdy był bardzo mały pozostawali na miejscu cały rok, czasem dwa. Dziś ledwie to pamiętał. Teraz, niemal odkąd zaczął chodzić do szkoły, pobyt w nowym miejscu stawał się coraz krótszy. Ledwo zdołał się dopasować, a już musiał porzucać nowych znajomych, o których akceptację czasami musiał walczyć. Nie miał wielu przyjaciół, właściwie nie miał ich wcale i zdążył do tego przywyknąć.
Dziś mijał równy tydzień, od kiedy wprowadzili się na orbitę, a Iwen wciąż był przytłoczony zmianami w swoim otoczeniu. Aż dotąd gdzie by się nie przenosili, zawsze zostawali na Ziemi, a tam, na dole, poza ludźmi i ich zachowaniem, niewiele się zmieniało. Tutaj wszystko zdawało mu się jeszcze bardziej inne, wręcz obce, gorsze. Nie tylko ludzie.
Na Ziemi mieszkali w ogromnych budynkach, olbrzymach wysokich na kilka kilometrów, w których było niemal wszystko, czego potrzebowali. Prawie nigdy nie wychodzili na zewnątrz, chyba że przy jakichś ważniejszych okazjach: gdy szli na wycieczkę lub gdy się przeprowadzali. Z ich ostatniego mieszkania, gdy zadzierał głowę tak bardzo jak tylko mógł, potrafił nawet dojrzeć przez okno niewielki skrawek nieba, a czasem i słońce. Tamto podobało mu się najbardziej ze wszystkich, jakie pamiętał.
Teraz byli na górze. Rodzice nie mówili dlaczego, lecz on wiedział, że to przez pracę. Ojciec często ją tracił; stacja mogła się okazać ostatnim miejscem, w którym mógł ją dostać. Była ogromna; jej grubość w okolicy osi liczyła kilka dziesiątków kilometrów, średnica mierzyła ponad sto. Większą część jej przestrzeni zajmowały fabryki, zwłaszcza stocznie, a wszędzie tam, gdzie coś się budowało, potrzebowano kogoś, kto znał się na komputerach i elektronice. Kogoś takiego jak jego ojciec. Bo elektronika była wszędzie, od zwykłych kartek po projektory.
Stacja orbitalna była dla niego czymś zupełnie nowym. Zwykłe rzeczy były tu inne, niezrozumiałe. Wszystko było zamknięte w wielkim pancerzu, za którym była tylko zabójcza próżnia. Nie było nieba, nie było słońca, tylko sztuczne światło; lecz tak naprawdę nie różniło się to wiele od wieżowców. Nie było dnia, tylko rozjaśnienie, ani nocy, zamiast której było
zaciemnienie, lecz były to tylko nowe nazwy na znane mu rzeczy.
Za to łazienka… Łazienka już zupełnie różniła się od tych, które znał. Inna była nawet tak pozornie zwykła rzecz jak toaleta – jej używania musiał się uczyć na nowo. Już pierwszego dnia odkrył, że proste dawniej umycie rąk stało się teraz problemem niemal nie do przezwyciężenia. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego zwykła woda zamieniała się w latające kule, kpiące sobie ze wszystkiego, czego dotąd doświadczył. Trzymali ją w szczelnych pojemnikach, a i tak, niczym obdarzona własną wolą i rozumem, zawsze znajdowała sposób by z niego uciec – wystarczyło, że go nie domknęli.
Matka wyjaśniła mu, że to dlatego, iż woda nie podlega magnetycznemu przyciąganiu jak wszystkie inne przedmioty na stacji. Przez to musiał uważać, gdy brał prysznic, by woda nie zakleiła mu twarzy. Dopiero zmieszana z mydłem zaczynała spływać, bez niego unosiła się bezładnie w powietrzu, pędzona w dół lekkim podmuchem wentylatora. Potrafił pływać, nawet bardzo dobrze, lecz tutaj, w kontakcie z tą dziwną wodą, nie miało to znaczenia.
To była pierwsza rzecz, której się musiał nauczyć. Przyciąganie na stacji nie było prawdziwe; bardziej przypominało tkwiący wewnątrz stacji wielki magnes, przyciągający do siebie całą resztę. Działało to tylko na przedmioty zawierające w sobie choć odrobinę metalu. Wszystko inne unosiło się bezwładnie w powietrzu. Szybko oduczył się pluć – czego rodzice nie zdołali osiągnąć przez lata, stacja zrobiła ledwie w parę dni.
Nie inaczej działo się z ich ciałami. Czuł się z tego powodu dziwnie. Z początku był zdezorientowany i czasem wymiotował. Doktor, który badał ich przed wydaniem zgody na przesiedlenie z Ziemi na stację, wyjaśnił, że minie wiele czasu – miesiąc, może nawet dwa – nim zaczną odczuwać sztuczne ciążenie. Wszyscy, którzy tu żyli musieli żywić się specjalnym pożywieniem, takim samym, jakie jedli astronauci. Uprzedził go, że w tym czasie niektóre osoby mają wrażenie jakby utyły, lecz to przemija, w miarę jak jego ciało będzie dostosowywało się do nowych warunków; zacznie nasycać się cząsteczkami z pożywienia, aż ustali się równowaga między tym co zje i wydali. Pole magnetyczne stacji zacznie stopniowo przyciskać jego ciało do podłogi, by na koniec nadać mu prawdziwy ciężar, dokładnie taki jak na Ziemi.
Lecz miało się to dziać stopniowo. Do czasu gdy adaptacja dobiegnie końca, mieli nosić długie spodnie i specjalne kamizelki z długimi rękawami. Nowe ubrania zawierały ciężarki, które przyciągał wielki magnes stacji i które usuwali w miarę jak ich ciała stawały się cięższe. Dorośli nazwali to ubiorem kompensacyjnym. Musiał przyznać, że, jeśli chodziło o wagę, spisywało się znakomicie. Gorzej z resztą. Wciąż robiło mu się niedobrze, gdy szybko obracał głową; jego oczy ciągle nie poruszały się same z siebie zgodnie z ruchem głowy i sam musiał nimi wodzić za obserwowanymi przedmiotami. Wiedział, że do tego będzie się musiał przyzwyczaić, bo wszystko, co sztuczne nie było doskonałe, lecz przynajmniej mógł poruszać się tak jak dawniej. Nowy ubiór trochę krępował ruchy, choć nie wydawał się ani zbyt ciężki, ani zbyt lekki. Jego skóra czuła na sobie coś ciężkiego, jednak dla ciała to coś ważyło dokładnie tyle ile sam ważył, gdy był na powierzchni Ziemi. Oszustwo było całkowite. Pomimo tego – lub właśnie dlatego – z początku bardzo niechętnie go zakładał. Przez pierwsze dni rodziców prawie nie było w domu. Załatwiali sprawy związane z pracą i zamieszkaniem na stacji, starając się jak najkrócej gnieść się w tymczasowym lokalu dla przychodzących – tak ich nazywali urzędnicy. Wtedy Iwen lubił poczuć się naprawdę jak na stacji. Rozbierał się i latał goły po niewielkim mieszkanku, napawając się siłą i możliwościami, jakie dawała mu nieważkość. Musiał uważać, by nie poobijać się o ściany, lecz ze wszystkich innych, tę jedną zmianę polubił naprawdę. Prawie żałował, że było to tymczasowe.
A potem nadeszło zwyczajowe upomnienie z Urzędu Opieki, nakazujące mu i jego siostrze iść do szkoły. Jak zwykle powoływano się na prawny obowiązek edukacji i grożono, że w razie zaniedbania ustawowej opieki zostaną wyciągnięte należne konsekwencje. Nie rozumiał tych „należnych konsekwencji”, lecz czuł, że nie oznacza to nic dobrego. Zajmujący się nowo przybyłymi urzędnik pomógł rodzicom wybrać szkołę i załatwił potrzebne formalności. W taki to sposób Iwen pojawił się przedwczoraj na pierwszych zajęciach.
W swoim życiu trafił już do kilku szkół. Różnie mu się w nich układało. Za pierwszym razem było nawet nieźle. Inni też byli tam pierwszy raz. Szybko zaprzyjaźnił się z niektórymi dziećmi. Kolejne szkoły były już gorsze. Jako nowy zawsze wzbudzał zainteresowanie, tym większe, im klasy stawały się starsze. Wszyscy już się znali, mieli przyjaciół, tylko nie on. Bywało, że miewał przez to kłopoty, więc nauczył się jak powinien się zachowywać, by wejść do nowej grupy. Co robić, by zdobyć szacunek uczniów, sprawić, żeby zostawili go w spokoju lub się go bali – w zależności od tego co chciał i jaka była nowa klasa.
Lecz czuł, że tutaj jest inaczej.
Oni wszyscy… byli jacyś dziwni. Podpowiadało mu to jego własne doświadczenie i lekki, choć dobrze odczuwalny ucisk w dolnej części brzucha. Nie byli tacy jak chłopcy w innych szkołach. Cała szkoła była dziwna. Nie było mieszanych klas jak na Ziemi; co więcej, klas dziewczęcych było prawie o połowę mniej niż chłopięcych. Ta, do której trafiła jego siostra była podobna do jego własnej, ale Ros była starsza i sprytniejsza. Po jej zachowaniu widział, że radziła sobie dobrze i czuła się tu lepiej niż on sam.
Ja też sobie poradzę, pomyślał. To nie jest pierwszy raz. Mam doświadczenie.
Nikt się nie wygłupiał. Nikt nie robił kawałów, nie żartował z kolegami, nie przeszkadzał na lekcji. Niby uważali, mógłby to przysiąc. Wykonywali polecenia nauczyciela, odpowiadali poprawnie na pytania, ale Iwenowi wydawało się, że całą swoją uwagę skupiali na nim, nawet jeśli na niego nie patrzyli. Niemal czuł ich oddechy na karku, ile razy pochylał się nad konsolą. Sam nie próbował się odwracać. Nie patrzył ani do tyłu, ani na boki, nawet ukradkiem. Chciał, by pomyśleli, że się ich wcale nie boi, choć było to nieprawdą.
Czuł, że to jest miejsce, którego szybko powinien nauczyć się bać.
Pewne rzeczy zdawały się być podobne do tych, które znał. Tu także dzieci miały, wszczepiony w lewe ramię, miniaturowy nadajnik. Pluskwę, jak tu na niego mówili. Widział małe, ledwie widoczne wypukłości poniżej krótkich rękawów koszulek ich właścicieli, świadczące o tym, że tkwi on w ich ciele, włożony tam przez dorosłych zaraz po urodzeniu. Lecz to był tylko pozór podobieństwa.
Już pierwszego dnia wiedział, że coś jest nie tak. Przede wszystkim, było tu zbyt cicho jak na takie miejsce. Panował gwar, lecz nie taki, jaki robią zwyczajne dzieci. Przypominało to bardziej zebranie dorosłych. Szkoła okazała się istnym korowodem dziwacznych ozdób i fryzur, lecz wygląd dzieci nie szedł w parze z ich zachowaniem. A takich dziwnych rzeczy dostrzegał tu więcej.
« 1 3 4 5 6 7 24 »

Komentarze

30 III 2012   15:34:26

Ciekawi mnie dlaczego, skoro tyle osób czyta esensję, nikt nie komentuje. Czy to strach czy lenistwo? Czy matematyczne zadania są za trudne? Ta książka została wydana więc zapewne moja opinia nic nie znaczy, ale chętnie się wypowiem skoro już przeczytałam pierwszą część (rozdział?).
Świat przypomina swoją specyfiką większość książek Zajdla i to jest na pewno miłe skojarzenie. Psychologia dzieci przyciąga takie skojarzenia jak książka "Władca much", tylko, że tutaj dzieci nie stają się szalone. Są dojrzałe, normalne, podobne do dorosłych tylko z tymi wszystkimi zasadami wilczego stada. Podoba mi się to ujęcie psychologii w tej historii. Bardziej niż część technologiczna. Zarówno postać Arto jak i Nowego jest wyrazista, reszta odrobinę pozbawiona indywidualności. Sami dwaj główni bohaterowie robią wrażenie podobnych do siebie, nie ma między nimi wyraźnej różnicy, czegoś co by ich wyróżniało. Od środka oczywiście, nie z punktu widzenia innych. I dialogi służą fabule, a nie pociągają jej. Wynikają z fabuły, odpowiadają akurat na te pytania, które muszą być odpowiedziane, przez to tracą nieco na naturalności. Poza tym brak mi w tej książce estetyki. Wszystko jest bezbarwne. Postacie niemal pozbawione są wyglądu w oczach czytelnika. Opisy są lakoniczne, nie ma w nich artyzmu. No ale zapewne nie temu miał służyć "Więzień układu".

06 IV 2012   08:10:35

"Ciekawi mnie dlaczego, skoro tyle osób czyta esensję, nikt nie komentuje."
Może dlatego, że to tekst z 2005 roku?

06 IV 2012   10:54:26

Z 2005, ale ostatnio w związku z ukazaniem się "Więźnia" na papierze (podobno po lekkich zmianach) jego esensyjna wersja online przeżywa burzliwą drugą młodość ;)

W imieniu działu literackiego bardzo zachęcam do komentowania publikowanych tekstów! Będzie to na pewno bardzo ważne dla autorów, ale i nam pozwoli dowiedzieć się, czego oczekują czytelnicy.

07 IV 2012   09:22:17

1. tom "Więźnia..." ukazał się na papierze po solidnej redakcji w stosunku do wersji elektronicznej, odrobinę skrócony i w pięknej szacie graficznej. Szczerze polecam :) Tom 2. powinien wyjść w drugiej połowie 2012.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.