Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 3

« 1 17 18 19 20 21 30 »

Alan Akab

Więzień układu – część 3

– Mogłeś się chociaż zastanowić, po co taka powłoka przy tak słabym rdzeniu. – Wilan zwrócił się ku reszcie zgromadzonych inżynierów. – Musimy pracować całym zespołem, a nie tak, że każdy odwala co musi i idzie do domu. Przestaliście przewidywać! Niech ci z góry mówią sobie, co chcą. Mogą wam kazać zająć się wystrojem wnętrza, ale wy w pierwszym rzędzie macie robić to, co jest niezbędne by inni mogli zająć się swoją pracą. Jak ktoś wam powie, że robicie źle, wtedy przyślijcie go do mnie, nawet jeśli będzie to centrala. Mam gdzieś to, co oni chcą. To my robimy ten wyssany kadłub i to nasze dupska polecą, jak nie odcumuje na czas. Wyślijcie ich w gwiazdy i słuchajcie tylko mnie. Przewidujcie wszystko na dwa, trzy dni naprzód. Od dziś, zaczynacie pracę od spotkania ze mną. Ustalimy, co kto ma robić i dlaczego. Jakby co, czujcie się zobowiązani do zwalania winy na mnie.
– Się zrobi, przywódco – zawołał wesoło Rubio i uniósł w górę swój worek.
Wilan rozchmurzył się. Znał tych ludzi i potrafił ich rozruszać. A oni znali jego. Wiedzieli, że niepowodzenie weźmie na siebie. Wiedzieli, że w razie kłopotów szef mu pomoże, jeśli tylko zdoła. Osłaniali się wzajemnie.
– To tyle ze spraw oficjalnych – oświadczył. – Nie jest tak źle, byśmy nie dali rady. Póki co, ja stawiam – uśmiechnął się. – Jeszcze mnie na to stać.

Przez dłuższą chwilę rozmawiali ze sobą o różnych drobiazgach. W końcu rozstawili stoły i rozeszli się do domu. Został sam. Powoli kończył sączyć lekkiego drinka. Załoga często odpoczywała tu po pracy. Pomyślał, że przez swoje nadgodziny być może długo, bardzo długo nie będzie miał czasu, by im towarzyszyć. Wymówka była doskonała. Opóźnienie – magiczne słowo dające mu czas na wszystko, lecz w razie kłopotów gwarantujące zwolnienie.
– Kłopoty w pracy, jak słyszę? – do stolika przysiadł się niewysoki kolonista. Był lekko przy tuszy, choć nie wyglądał na grubasa.
Koloniści często rozmawiali z miejscowymi. Wilan nie miał nic przeciwko, zwłaszcza dzisiaj. Zawsze był to jakiś powiew wolności, nowinki z zewnątrz, nie „sponsorowane” przez oficjalną demagogię rządowych mediów. A to, co mówiły media niezależne, z czego nie wszyscy zdawali sobie sprawę, też nie było do końca wolne od cenzury. Owszem, istniały kanały wolnych wiadomości, gdzie każdy pisał co chciał i którędy wiele informacji przedostawało się do wiadomości publicznej, lecz Wilan, jak wielu zwykłych ludzi, rzadko kiedy podłączał się do tego rodzaju informacji. Trzeba było poświęcić sporo czasu, by wyłapać z tego chaosu śmieci jakieś użyteczne informacje. Co więcej, nie istniała gwarancja, iż te najbardziej niepożądane informacje nie zostają usunięte z sieci wraz z autorami, lub czy inne nie są podłożone. W domyśle – jeśli jakaś sensacyjna wiadomość wciąż jest osiągalna, jest nieprawdziwa. W praktyce nikt nie wiedział czemu ufać ani kiedy jest oszukiwany. Wolał pozostać przy łatwo podanych i lekkostrawnych ogólnodostępnych wiadomościach.
O ile to naprawdę był kolonista, ostrzegł się w myślach. Kosa i Protektorzy czasami robiły paskudne sztuczki. Ta nie byłaby najpaskudniejsza, nawet nie byłaby paskudna, tylko wręcz prostacka. Zaczął sobie przypominać, czy ostatnio nie powiedział czegoś, co zwróciłoby na niego uwagę Korpusu czy Agencji. Zresztą, byle dziecko potrafiło odróżnić Kosiarza czy Protektora od prawdziwego kolonisty. Tam, na zewnątrz, żyło się zupełnie inaczej.
– Praca to kłopoty – zauważył. – Jedno jest synonimem drugiego.
– A, ale u was awaria nie naraża życia całej załogi. Zawsze można wszystko wyłączyć, rozebrać, złożyć jeszcze raz i spróbować ponownie. Macie na to czas.
– Prawda.
– Dawt – kolonista podał rękę przez stół. – Dawt Segert.
– Wilan Waspers.
Wymienili uścisk dłoni. Uścisk Dawta bynajmniej nie był słabym, zwyczajowym dotknięciem; był mocny, szczery i serdeczny. Takie rzeczy też można udawać, pomyślał. Oczywiście, jeśli zapytam czy jest agentem, roześmieje się i zaprzeczy. Zyskam tyle, że będzie ostrzeżony, iż mu nie ufam…
Przyjrzał się uważniej swojemu rozmówcy, szukając mogących coś zdradzić detali. Był w przepisowym kombinezonie kolonisty, które ułatwiały komputerowi i Korpusowi odróżnić ich od zwykłych mieszkańców. Dawt nosił go w wyraźnie lekceważący sposób, wręcz z pogardą, jakby mówił, że skoro już obsługa stacji chce by w nim chodził, to niech zapomni o tym, że będzie go nosił jak należy. Jak większość astronautów, nie zawracał sobie głowy przepisami, zwłaszcza wewnątrzukładowymi.
Od razu zauważył naszywki technika gwiazdolotu pierwszej kategorii. Nieźle. Ciekawe, czy agent miałby czas i na studia, i na szkolenie w służbach wywiadu. Tylko jakie studia mógłby odebrać kolonista? Chociaż… Z twarzy Dawt mógł mieć jakieś sześćdziesiąt lat. Zakładając, że jest tym, za kogo się podaje i pracuje jako astronauta od dwudziestego, dwudziestego piątego roku życia, urodził się jakieś dwieście ziemskich lat temu. Przodkowie Wilana, których imion nie znał już nawet jego dziadek, chodzili wtedy dopiero do szkoły. Uroki relatywistyki… Czy raczej klątwa? Sprawa była dość względna.
– Musisz być chodzącą historią – zagadnął. – Musiałeś wiele podróżować. Ile razy byłeś w Układzie? Ciekaw jestem jak to wyglądało dawniej.
– W Układzie? – Dawt zachichotał. – Chyba cię rozczaruję. Jestem tu po raz pierwszy. Jak dotąd błądziłem po Peryferiach, a raczej tym co było nimi wiek czy dwa temu. Coraz mniej tam roboty, więc przestawiłem się na usługi transportowe. Statek to statek, nieważne czy transportowiec, okręt wojenny czy jedno z tych małych, ruchomych laboratoriów zwiadowczych. Części są zawsze te same.
– Służyłeś na okręcie wojennym? – Wilan szczerze się zdziwił.
– Skądże znowu! – Dawt zaprzeczył ze zdumieniem. Wyglądało to bardzo przekonywująco. –Przecież jestem cywilem i do tego kolonistą. Tak tylko powiedziałem. Prędzej kapitan wysadziłby swój drogocenny okręt, niż wpuściłby mnie na jego pokład – pochylił się do przodu. – Flota wciąż ma na tym punkcie fioła – szepnął cicho. – To się nie zmieniło, od kiedy opuściłem dom.
Wilan uśmiechnął się. Wiedział jak bardzo pomylona potrafi być Flota. I jak bardzo zdecydowana w osiąganiu celu, dodał, przypominając sobie akademie. Uśmiech zniknął.
Ilustracja: <a href=mailto:changer@interia.pl>Rafał Kulik</a>
Ilustracja: Rafał Kulik
– Skoro to twój pierwszy raz, to jako gospodarz muszę postawić ci napój.
Dawt znowu się zaśmiał, bez cienia złośliwości.
– Ty, mi? Przepraszam, bardzo przepraszam, ale… Bez obrazy, Wilan, ile ty zarabiasz? Zrozum, chłopie. Jestem astronautą. Zarabiam więcej, niż możesz sobie wyobrazić. Przewożę złom i ziemię, za to sprzedałem swoje życie, rodzinę, dom i całą resztę. Płacą mi za to w przeliczeniu na czas rzeczywisty, zgodnie z przepisami jedynego związku zawodowego, jaki jeszcze ma coś do powiedzenia na tych światach.
Wilan nie poczuł się urażony. Dawt miał rację. Astronauci zarabiali krocie; chyba tylko Rząd zarabiał więcej. I miał rację co do związku. Co nieco o tym słyszał. Zwykły, szeregowy astronauta niewiele o tym wiedział, lecz znaczna większość kapitanów cywilnych jednostek pamiętała, iż strajk generalny oznaczałby upadek Rządu, za cenę chaosu, nędzy i śmierci miliardów kolonistów na większości planet. Stanąłby cały transport, opóźnienia dostaw na Peryferia szłyby w dziesiątki lat! Mieli władzę, jednak mieli także płynącą z Dekady Strachu świadomość, iż gdy raz tej władzy nadużyją, wtedy Flota zacznie stopniowo przygotowywać się do przejęcia ich roli. Jeśli nie spróbowała tego dotychczas, to tylko z obawy, że astronauci poznają, do czego zmierza i natychmiast zareagują. Tylko silna pozycja gwarantowała nietykalność cywilnym gwiazdolotom, mimo to by ją utrzymać, kapitanowie musieli grać według reguł. Mieli na nie ogromny wpływ, lecz, ostatecznie, nie oni je ustanawiali.
Nie umknęło jego uwagi to jak Dawt nazwał towary i rudę. To był żargon kolonistów. Tej wymowy, żartobliwej, pogardliwej, a jednak z odcieniem dumy, nie dałoby się wpoić komuś, kto całe lata żył w Układzie. Dawt wypowiedział to płynnie, bez tej krótkiej pauzy, potrzebnej na świadome dobranie intonacji głosu i właściwych słów.
– W porządku, Dawt, Nie jestem obrażony, jednak mówię o napoju, nie o domu na tropikalnej wenusjańskiej plaży. To tradycja, powitanie na Ziemi, domu całego naszego pokręconego gatunku.
– A, jeśli tak… Niech ci będzie. Dzięki. Najwyżej będę ci jeden dłużny, choć bardzo tego nie lubię. Rozumiesz… w moim zawodzie… trudno na czas spłacać długi.
– Rozumiem – potwierdził. Kilka miesięcy podróży Dawta i mało kto cokolwiek pamiętał. Mało kto wciąż żył, gdy wracał – jeśli wracał.
Wcisnął kilka przycisków na środku blatu stolika, zamawiając koleją torebkę. System sam połączył się z jego identyfikatorem i pobrał impulsy. Dawt wybrał coś dla siebie. Wilan nie mógł nie zauważyć, że nie zamówił niczego drogiego. Automat w ciszy dostarczył zamówienie i odleciał, znikając w tym samym otworze ściany, z którego się wynurzył.
Chwilę w milczeniu delektowali się powoli sączoną zawartością torebek. Wilan zastanawiał się jak to jest, pewnego dnia zdecydować się na opuszczenie domu, wiedząc, że po powrocie cała planeta będzie zupełnie inna. To jakby wejść do jakiegoś zwariowanego wehikułu czasu i przesunąć dźwignię o kilka, kilkanaście, kilkaset lat do przodu. Jak czuli się z tym Tułacze, gdy zaczynali swoje wędrówki pięćset czy sześćset lat temu? Prawie połowa z nich wciąż jeszcze żyła, wciąż podróżowała…
« 1 17 18 19 20 21 30 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.