Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 3

« 1 19 20 21 22 23 30 »

Alan Akab

Więzień układu – część 3

– Wciąż potrzebowaliby kilku miesięcy na przebycie parseka! – Dawt rozłożył ręce. – Była wojna, a na wojnie… Musieli jakoś dowodzić flotami, nawet tymi w ruchu. Musieli mieć coś lepszego niż tachiony, ale naukowcy twierdzą, że pierścienie to napęd, więc pozostaje wierzyć, że wiedzą, co mówią. Nawet budowa naszych emiterów opiera się na laserach Obcych, choć, przestrzeń mi świadkiem, nie wierzę, by służyły im do walki. Rząd trzyma wszystko w tajemnicy, ale z moich pierwszych wypraw wiem jedno – o wraperach możemy najwyżej pomarzyć. Reaktor słoneczny to dobra rzecz, ale do tego by rozciągać i skracać przestrzeń potrzeba czegoś znacznie potężniejszego. Dla Obcych były one ledwie zasilaniem awaryjnym, podczas gdy nasza cywilizacja całkowicie się na nich opiera.
– Więc naprawdę używali reaktorów antymaterii?
– Tak myślą wszyscy! – Dawt wycelował w niego palcem. – Ale to nie jest prawdziwy problem. Weź tu zdobądź antymaterię! Skąd ją brać, w takich ilościach? Wierzymy, że do jej stworzenia potrzebny jest generator o jeszcze większej mocy, jeszcze wydajniejszy niż anihilacja, wyobrażasz to sobie? Rdzeń z antymaterii to jakby akumulator, który trzeba naładować, czyli… stworzyć. Jakby tego było mało, pozostaje kwestia kontroli i transportu takiego paliwa. To nie kostka lodu, którą można przerzucać jak zwykłą asteroidę…
– Sam mówiłeś, że większość aparatury Obcych wciąż działa – przypomniał.
– A! Działa, działa. Ale ja widziałem coś, o czym pewnie nie słyszałeś. Widziałem Solisję.
– Solisję?– Wilan wiedział tylko, że wiązało się to z czymś, co miało miejsce zanim się urodził.
– Och, to było może ze sto lat temu. Takich rzeczy się nie rozgłasza. Po co straszyć ludzi? Solisja była małą, przytulną kolonią naukową, w pobliżu czegoś, co uznano za kompleks przemysłowy. I była miła i przytulna, do czasu, gdy spróbowano tam rozpracowywać obcą technologię syntezy antymaterii. Teraz jest to bardzo nieprzyjemnie wyglądająca dziura, o głębokości może pięciuset kilometrów. Jedna czwarta planety zwyczajnie wyparowała, a reszta omal nie pękła na trzy części. Takiej dziury nie ma nigdzie, w całym znanym nam Wszechświecie, a to znaczy, że Obcy nie popełniali takich błędów. Każdy jeden ślad anihilacji, jaki znamy stworzyliśmy my sami! Naukowcy prowadzili badania z orbity, lecz w niczym im to nie pomogło. Równie dobrze mogliby zostać na powierzchni.
– Aż tak źle z badaniami?
– Gorzej, niż myślisz. My po prostu nie wiemy, jak się za to zabrać. Potrafimy wyprodukować gramy antymaterii w akceleratorach, lecz Obcy nie tak się do tego zabierali. Ich metoda była tańsza i bardziej… hurtowa. Nie wierzę, aby Flocie zależało na paliwie do reaktorów Obcych, do tego jeszcze za długa droga. Może jakieś rakiety czy miotacz masy na antymaterię… To by dopiero była broń!
– Już dawni piraci potrafili wydobyć rdzeń ze znalezionego statku Obcych i skutecznie użyć go jako torpedy – przypomniał – pomimo tego, że od czasu do czasu któryś wybuchał im w ładowni. Flota robi dziś to samo, z tą różnicą, że wiedzą jak taki rdzeń zabezpieczyć.
– Ale miotacz antymaterii nie wysyłałby jednego pocisku, lecz tysiące! Można by tym zniszczyć całą planetę, może nawet gwiazdę! Lecz zapasy rdzeni się kończą, a nowych nie widać. Teraz badania zastąpiono symulacjami na samoświadomym komputerze w Sodomii, lecz nawet on niewiele jest w stanie wymyślić. Pomyśl tylko, co jeszcze pozostaje do odkrycia… Obcy mieli taką broń, a mimo to nie niszczyli planet. Nie w taki sposób.
Sodomii? Wilan nie od razu skojarzył nazwę. Wpierw myślał, że to jeden z wielu tajnych ośrodków badawczych Floty, lecz przypomniał sobie, że niektórzy koloniści nazywali tak stację orbitalną nad Demeter, samotną planetą, jedyną znana ludziom, na której istniało życie inne niż ziemskie. Stacja była jednocześnie badaniem miejscowego ramenu – tak naukowcy nazywali obce ekosystemy i formy życia z nich pochodzące – oraz wielki ośrodek rozrywki i dom starców dla milionerów i polityków z Ziemi. Dzięki największemu komputerowi ludzkości i zaawansowanym technologiom WIR żadna, nawet najbardziej perwersyjna zachcianka, nie mogła zostać niespełniona na Sodomii, a i sam ramen był niezwykle cenny.
Mówiło się, że kiedyś w znanej obecnie przestrzeni istniało ich aż dziesięć, lecz z wojny Obcych ocalały tylko dwa rameny – terrański i demeteriański. Obcy okazali się niezwykle skuteczni. Wiadomo było jak dokonali swoich zniszczeń Zwycięzcy. Zagadką pozostawało, jak Przegrani odpłacili im zza grobu za zwycięstwo.
– Może nie chcieli ich niszczyć? Może każda strona do końca wierzyła, że zwycięży i…
– A może znali sposób jak się przed tym bronić? Skoro kontrolowali produkcję czegoś takiego, w taki sposób, w jaki my nie potrafimy… Próżnia ich wie.
Dawt znowu się zamyślił. Astronauci już tak mieli. Nadmiar wolnego czasu sprzyjał każdemu sposobowi na jego zabicie.
– Sporo widziałeś, Dawt.
– Nie tak dużo jak myślisz. Szczęśliwie, wszystko zawsze szło według planu i nigdy nie musieliśmy korzystać z kapsuł. Dopiero tutaj okazało się, że są jakieś problemy z naszym dokiem i wisimy tak sobie, razem z naszą skałą… statkiem, znaczy, między jedną stacją a drugą. Mi tam wszystko jedno – przeciągnął się i rozprostował palce. – Nikt z nas nie ma nic przeciwko prawdziwej rozrywce – mrugnął okiem – więc wyrwaliśmy się promem na kilka dni. Przez kilka lat nic tylko robota, seks, WIR i przede wszystkim okropna nuda – zaśmiał się do siebie. – Jestem gwiaździście bogaty, ale i tak za mało mi za to płacą. Nawet w więzieniu mają bardziej ciekawą pracę.
– Faktycznie, wygląda to na niezłe tortury – chłodno zauważył Wilan. Dawt łypnął na niego, niepewny czy to ironia, czy przyznanie racji. – Jakbyś tam był, na pewno zmieniłbyś zdanie.
– Czasami nie jestem tego pewien. Astronautyka to jedno wielkie zabijanie czasu i nudy. Nikt nie wymyślił na to skutecznego sposobu, nic, co działałoby dłużej niż miesiąc. Potem zaczynasz chodzić po ścianach, byle by tylko coś zaczęło się dziać, ale się nie dzieje. Nawet zabawa w zwyczajne życie staje się nudna. By działało, musiałbym zapomnieć, kim naprawdę jestem, że to tylko gra, a tak się nie da. Kilku próbowało i… Nieważne, to temat tak samo nudny jak praca – Dawt oparł łokcie na blacie stołu, zbliżył dłonie i zetknął ze sobą czubki palców. Popatrzył na Wilana z ciekawością, bez charakterystycznej protektorskiej przenikliwości. – Mówiłeś, że jesteś technikiem. Czym się zajmujesz, jeśli mogę spytać? Nie, nie musisz mówić, to może być jakaś tajemnica Floty, ale jeśli pracujesz w stoczni… Wiesz, siedzę tu już dwie wasze doby. Rozmawiałem z wieloma osobami i wiem, że tylko stoczniowcy tu przychodzą. Tylko oni i my, lecz ciebie nie widziałem ani razu. Kolonistą nie jesteś, ale gadałeś z tamtymi jakbyś ich dobrze znał – wskazał kciukiem na drzwi.
Wilan uśmiechnął się. Czas na jego opowieść. Cóż, nie będzie ani długa, ani ciekawa i na pewno nie o tym, co robi po godzinach. Czuł się swobodnie w towarzystwie Dawta, lecz wciąż uważał na to, co mówił.
– Też jestem stoczniowcem, ale takim, co nie ma czasu na bar. Zasuwam jak holownik.
Jeśli Dawt nadstawił uszu, to niczego nie dał po sobie poznać. Dalej siedział, a właściwie leżał rozłożony na krześle, wyciągnięty na nim pod stołem niczym na fotelu gwiazdolotu.
– A. Więc też budujesz skały, jak tamci. A ja je naprawiam. Zawsze myślałem, że to podobna robota. Powiedz, w czym się specjalizujesz?
– Ogólnie, znam się na wszystkim – stwierdził niedbale. – Jestem koordynatorem, takim szefem produkcji, ale montuję też układy przenoszenia plazmy i inne podobne rzeczy.
– A niech mnie, jeśli nie jest to najważniejsza robota ze wszystkiego – Dawt pokiwał głową. – Zajmujesz się kanałami, tak? I cewką? Też czasem wymieniam to i owo i nie wydaje mi się to aż tak trudne. Kilka razy musiałem włazić do du… e… cewki, po waszemu – poklepał się po lekko wydatnym brzuchu. – Nie było to najłatwiejsze, ale dało się zrobić.
– Wymiana modułów jest o wiele prostsza niż ich montaż – odpowiedział. Dawt sądził, że skoro jest technikiem pierwszego stopnia, to o montażu elementów wie wszystko. Jakże irytujące. – Z naprawą nie ma to wiele wspólnego.
– Ja to nie ma? Są złącza molekularne, nie? Łączysz je i po kłopocie!
– Dawt, wiele widziałeś, ale nigdy nie byłeś w stoczni. Mam rację?
– No… Pewnie. Jako kolonista u was nie miałbym uprawnień, a na koloniach stocznie to tylko małe skrzynki, gdzie z małych asteroidów skleca się kosmoloty…
– Więc pozwól mi wyjaśnić – Wilan także oparł łokcie o blat stołu. – Gdy reszta pierścienia jest już na miejscu, wyjęty element sam dopasuje się do struktury zaczepów, jak tylko przejedziesz po nim kluczem. Musi, bo moduł ma tylko tyle miejsca, ile dają mu go sąsiednie elementy. Ale weź spróbuj zrobić kilkukilometrową cewkę, składając ją z kawałeczków rozmiarów łokcia, to wtedy poznasz, co to znaczy ciężka praca konstrukcyjna. Siedzisz w ciasnocie całe godziny i próbujesz dopasować do siebie molekuły modułów, aby induktory łączyły się z induktorami, a nie z przewodami elektromagnesów. Tam nic nie wpada prosto w dziurę. Tam najpierw musisz zrobić dziurę, i liczyć, że znalazła się tam, gdzie powinna być. Inaczej musisz wszystko powtarzać.
« 1 19 20 21 22 23 30 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.