Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 3

« 1 21 22 23 24 25 30 »

Alan Akab

Więzień układu – część 3

W mniemaniu Arto bitwa nie zdarzyła się ni rozjaśnienie za późno. Dziś jego były wróg nie znaczył już nic. Pilp musiał to przewidzieć. Ranny kot nie patrzy, kogo drapie. Przez jego upór cała zasługa spadła na Smoka, lecz bitwa była tylko jednym ze zdarzeń, które zniszczyły Pilpa, pojedynczym nitem do puszki. Arto zachował tę wiedzę wyłącznie dla siebie, tak samo jak żal z utraty dawnego, pewnego pomocnika. Jedynie jego zastępcy mogli coś podejrzewać, mimo to nie pytali. Wiedzieli, że im nie odpowie.
Wierzył, że z czasem Pilp odzyska siłę. Życzył mu jak najlepiej, czując się troszeczkę odpowiedzialnym za jego los. Nie było już nikogo, z kim mógłby wspólnie działać. Wokół Smoka powstała pustka. Z tym większą przykrością patrzył, jak Dziki Pazur spada w hierarchii. Lecz takie było życie – bezwzględnie wykorzystywało każdy moment słabości.
Sam miał własne problemy. Starszaki naciskały na niego równie mocno jak na innych. Pozycja nie miała tu nic do rzeczy. Dopiero teraz pojął, jak szczęśliwym trafem był interes z Gwiezdną Flarą. Lecz za pięć rozjaśnień Gwiezdna Flara odejdzie i Smok znów zostanie zdany na własne siły. Wprawdzie Aristo nie czepiał się Smoka – biorąc pod uwagę standardy szkoły, właściwie zostawiał ich w spokoju – lecz ten rodzaj ulgi mógł z rozjaśnienia na rozjaśnienie zamienić się w ucisk. W szkole nic nie było pewne dłużej niż tydzień.
Musiał znaleźć nowy układ, by chronić grupę. To nic, że kryzys osłabi wszystkich po równo. Arto nie chciał być osłabiony.

Zazwyczaj, idąc korytarzem, lubił przekonywać się, że wszystkie mijane młodszaki bacznie obserwują każdy jego ruch. Nie był już wiecznie zasikanym pierwszakiem, lubił odczuwać satysfakcję z posiadanej władzy nad tym nierozgarniętym tłumem. Tym razem nie zwracał na nich uwagi, pogrążony w zadumie. Mógł sobie na nią pozwolić – w pobliżu stale kręcił się jeden lub dwóch wojowników z Gwiezdnej Flary, skutecznie odstraszając chętnych na dobranie się do ich skóry i identyfikatora. Ich obecność sprawiała, że czuł się szczególnie silny. Nie od razu zwrócił uwagę na głośną wrzawę, cichnącą jedynie w obecności nauczycieli. Lecz w pewnym momencie hałas stał się tak głośny, a oni zbliżyli się do jego źródła tak bardzo, że nie był w stanie go zignorować.
Zatrzymał się. Źródłem hałasu była duża grupa dwojaków. Czyżby te kopalniaki, z głowami pustymi niczym kosmos, urządziły bitwę w samym środku szkoły? Młodszaki w ich wieku jeszcze nie potrafiły załatwiać swoich spraw po cichu. Przypomniał sobie swoje pierwsze lata w szkole. Tak… Ktoś musiał ich tego nauczyć.
– Żimmy, Charko! – zawołał. – Pomóżcie mi się przez to przebić.
– Po co? – Żimmy się zdziwił. – Lubisz się narażać?
– Nie widzę żadnego starszaka, a taka wrzawa wśród dwojaków jest trochę dziwna.
– Racja, tylko…
– Tylko co?
Żimmy wzruszył ramionami.
– Dotąd cię to nie obchodziło.
– Bzdury. Takie rzeczy zawsze mnie obchodzą. Musimy uważać, czy jakiś kopalniany dwojak nie powie czegoś dorosłym. Jesteśmy starszakami, musimy ich uczyć.
Obaj wezwani z ociąganiem ruszyli za nim.
W większości przypadków mali chłopcy sami odsuwali się na bezpieczną odległość. Byli dość duzi, by wiedzieć, kto tu rządzi, lecz kilka razy Arto musiał użyć siły. Chwilę trwało nim, jako pierwszy, dotarł do grupki dwojaków i trojaków, brutalnie popychających bezradnego sześciolatka. Byli tak rozochoceni, że nie zauważyli ich obecności. Nie szczędzili mu kuksańców, pięści i łokci, popychali go, przekrzykując się w wyzywaniu go od kopalniaków. Niemal każdy kawałek skóry chłopca pokrywały siniakami i zadrapania. Koszulka wisiała na nim w strzępach. Arto był pewien, że go nie zna, że nie należy do jego mrówek, lecz wydawało mu się, że już gdzieś go widział, choć nie mógł sobie przypomnieć gdzie.
Zwykły, podstawowy brak czujności, zdenerwował się. Lanie im się należało, szczere i porządne. Spojrzał na maltretowanego dzieciaka. Nie wiedzieć skąd, poczuł nagle gniew. Szkoła z roku na rok robi się coraz gorsza, pomyślał. Nie dość, że tylu na jednego, to jeszcze nie dawali mu szansy na obronę.
– To młody Stenhord! – Charko przebił się do dowódcy. Ledwo był w stanie przekrzyczeć hałasującą bandę młodszaków.
– Kto? – Arto odwrócił głowę w jego stronę.
– To ten dzieciak, Wel, Welham Stenhord! O matko, Arto! Od dwóch rozjaśnień młodszaki nie mówią o niczym innym. Nie słyszałeś o tym?
W Arto wezbrała irytacja. Czy musiał o tym słyszeć? Czy musiał słyszeć o wszystkim?
– Mam ważniejsze rzeczy na głowie niż plotki! – warknął wściekle.
Charko cofnął się zaskoczony, mrugając oczami, wpadając na kilku młodszaków. Kilku ich kolegów zauważyło, że obok nich stoją starszaki, stoją niebezpiecznie blisko i są w złym humorze. Te dzieci natychmiast porzuciły towarzyszy, lecz pozostali wciąż zabawiali się w najlepsze. Arto zezłościł się na siebie, nie tylko za to, że rzucił się na Charko bez powodu. Jako kapitan powinien wiedzieć wszystko, a jemu ledwie coś się obiło o uszy. Sklął się za swój brak uwagi, za niewiedzę i, przede wszystkim, za brak opanowania. Co, na próżnię, się ze mną dzisiaj dzieje? To Charka nazywają Nerwuskiem…
Żimmy patrzył się na niego tak jakby dopiero co go uderzył. Nowy patrzył na niego dziwnie. Inni nie byli już tak zaskoczeni. Przez głowę przemknęła mu myśl, że zachował się nie lepiej od wojowników ze starej grupy Żimmiego. Czas na kolejną wizytę w dokach, pomyślał, lecz wiedział, że przez najbliższe rozjaśnienia nie będzie miał na nią czasu.
Wiele by dał za to, by wiedzieć, co pomyślał o nim Charko czy Żimmy, nawet Nowy. Jeszcze więcej dałby za to, by wiedzieć, dlaczego to zrobił.
– No dobra, o co chodzi z tymi Stenhordami? – spytał uspokajająco.
– Myślałem, że wiesz – Charko wyraźnie nie chciał go ponownie zdenerwować. – Jego ojciec usmażył się trzy rozjaśnienia temu w puszce, próbując uciec ze stacji.
Teraz sobie przypomniał. Plotka brzmiała dość wiarygodnie, by był skłonny w nią uwierzyć. Stała się popularna, bo większość uczniów chętnie widziałaby w takiej puszce kogoś innego. Spojrzał na maltretowanego chłopca. Nic niezwykłego – to była jego pierwsza myśl. Mały musi zrozumieć, że nie będzie mu łatwo. Co go to obchodziło? Nawet jak nauczyciele przyczepią się do tej awantury, uznają, że koledzy zwyczajnie mu dokuczali.
Już miał odejść, gdy coś go tknęło. Jak by się czuł na jego miejscu? Ktoś by się tym przejął? Ojciec tego chłopca nie zginął w wypadku, lecz próbując uciec. Zrobił to, czego nie potrafili jego rodzice, choć zginął przy tym w bardzo głupi sposób.
Nie zastanawiając się wiele, wkroczył prosto w hałasującą dzieciarnię, rozdając pięści i kopniaki na prawo i lewo. Nie wiedząc czemu, poczuł taki gniew, że dla tej rozwrzeszczanej bandy postanowił zrobić wyjątek. Jego towarzysze obserwowali go, nie rozumiejąc, o co chodzi. Sam też tego nie rozumiał. Może Żimmy i Dert mieli rację, może naprawdę był miękki w środku? Nowy zaczął mu pomagać. Jego mógł zrozumieć. Jest miękki, bo jego stara szkoła była miękka, ale ja? Dlaczego nie jestem z plastali, jak inni? Czego tak się przejmuję?
Przepędzenie dzieciarni nie zajęło im więcej niż kilka minut. Wkrótce na placu boju pozostał tylko Arto, Nowy oraz pobity młodszak. Ochłonąwszy trochę, Arto ponownie sklął się w myśli. Wkrótce cała szkoła zacznie się trząść od plotek, że pomagam beksom, pomyślał. Na nagły rozbłysk! Powinienem się lepiej kontrolować. Po jaką próżnię to zrobiłem? Lecz to zrobił, więc wypadało wyjść z tego z twarzą.
– Co wy wyprawiacie, szczurze syny? – potoczył wściekłym wzrokiem po obserwujących go z bezpiecznej odległości młodszakach. – Czy próżnia do reszty wyssała resztki waszego bezdennie kopalnianego rozumu? Nie wiecie gdzie i jak załatwiać takie rzeczy? Chcecie, by was zabrali do akademii? A może wolicie mnie?
Dookoła nagle zrobiło się pusto. Może nie wyjdę na zakichanego mięczaka. W chwilach jak te zazdrościł innym dzieciom umiejętności nie myślenia o niczym innym, tylko o sobie. Jemu z jakiegoś powodu to nie wychodziło i często kończył tak jak teraz – pakowaniem się w sprawy, które nie powinny go obchodzić. Co jest z nim nie tak? Dlaczego nie był jak inne dzieci? Jest chory, a może nienormalny?
Słyszał o jednym takim, o którym mówiono, że jest głupi jak kopalniak i nie rozumie, co się do niego mówi. Nie rozumiał, dlaczego wszyscy się nad nim znęcali. Nikt, kto był inny czy dziwny nie miał szansy przeżyć na stacji. Opiekunka nie pozwalała takim się rodzić, lecz dorośli czasem łamali to prawo i szkoła musiała naprawiać ich błędy. Ciało tamtego głupka znaleziono potem w Ostatniej Przystani, ale każdy wiedział, że nie poszedł tam sam, bo był na to za głupi. Czy on też jest nienormalny, choć trochę inaczej? Ta myśl zawsze go przerażała. Wtedy powtarzał sobie, że może i jest nienormalny, ale przetrwa.
« 1 21 22 23 24 25 30 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.