Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 7

« 1 9 10 11 12 13 14 »

Alan Akab

Więzień układu – część 7

– Terminal to nie skaner mózgu – uspokoił go Iwen. – Neuroskaner wykorzystuje cię tak jak komputer swoją pamięć. Sprawdza każdą komórkę, szukając wspomnień. Wywołuje i otwiera je jak pliki, wbrew twojej woli.
Arto zadrżał. Tego zawsze bał się najbardziej – że ktoś może zajrzeć do jego głowy i odkryć, że jest dziwakiem, że jest miękki. Byłoby lepiej gdyby taki wynalazek nigdy nie powstał, by ludzie nigdy nie nauczyli się czytać w cudzych głowach.
– Terminal tak nie może?
– Nie może. Czuje tylko gdy chcesz się poruszyć. Widzi impulsy w rdzeniu przedłużonym, jak bioinduktor, i odczytuje je przed wytłumieniem. Potrafi też przeglądać pamięć wzrokową, poznać na co patrzysz i czego nasłuchujesz. Czasem tylko sprawdza w pamięci co spodziewasz się zobaczyć, stąd wie jak wyglądamy i w co jesteśmy ubrani. Sam zobaczysz, terminal dostrzega więcej niż my. Nie poznasz różnicy między rzeczywistością a całą resztą.
Iwen wrócił do konsoli. Coś do niej przykleił, przytknął swoją kartę do czytnika i pomajstrował chwilę nad wyświetlonym obrazem panelu obsługi. Na projekcji pojawił się komunikat o przyjęciu autoryzacji i akceptacji polecenia aktywacji sesji.
Klapy komory zaczęły się zamykać. Arto ułożył się wygodnie na plecach. Cały był spięty i przez to zupełnie sztywny. Czuł jak terminal go obejmuje, jak wyściółka otacza i unieruchamia jego ciało. Górną część karku oraz podstawę czaszki objęła chłodna w dotyku, chropowata powierzchnia, delikatnie otulając jego ciało u nasady czaszki, powyżej bioinduktora. Podobna powierzchnia przywarła do czoła. Czuł jak obie poruszają się i rozrastają, dopasowując do kształtu głowy, jak przenikają między włosami, jak mocno, choć delikatnie dociskają się do skóry. Niemniej, wciąż widział wnętrze kokonu i szczelinę niedomkniętych klap, przez którą sączyło się światło.
W jego umyśle pojawiła się niepewność. Czy terminal mnie zaakceptuje? Przypomniał sobie, że najpierw musiał przejść przez kalibrację neuronalną. Terminal musiał zbadać częstotliwość wyładowania neuronów, by gładko wejść w rytm pracy jego mózgu.
Chwilę potem szczelina zaczęła się zwężać. Z cichym szumem na głowę nasunął się kask, szczelnie otaczając jego głowę aż po samą szyję. Przestał cokolwiek widzieć i słyszeć. Poczuł jeszcze jak na twarz nasuwa się jakaś maska, po czym otoczyła go ciemność.
Przez chwilę czuł jedynie strach. W jednej chwili stracił całe czucie ciała, jakby przestało istnieć, pozostawiając tylko nagi mózg. Stał się czystą, wolną myślą. Trochę jak w kanale, przemknęło przez ten samotny mózg, lecz tu uczucie było głębsze, pełniejsze. Wewnątrz kanału słyszał delikatne pulsowanie krwi, jej szum w uszach. Tutaj cisza była absolutna.
Ilustracja: <a href=mailto:changer@interia.pl>Rafał Kulik</a>
Ilustracja: Rafał Kulik
Nie potrafił określić jak długo trwał w niebycie. Mogły minąć ledwie sekundy jak i całe minuty. Był tylko strach i myśli, czas zaczął istnieć ponownie dopiero gdy wokół objawiła się jasność, w niczym nie przypominająca widzianej oczami; odczuwał ją całym nieistniejącym ciałem, skórą, nawet uszami. Przypominała to, co czuł gdy leżał pobity w łazience, tę przyjemną, fascynującą część. Uwierzył, że teraz nic mu nie grozi, zapragnął, by trwało to dłużej, lecz jasność nieubłaganie zaczęła się zwężać. Kilka uderzeń serca potem – dopiero teraz zauważył, że znów ma serce i ciało – pozostała po nim tylko zwykła jasność wzroku.
Spojrzał na siebie. Przesunął dłońmi wzdłuż ciała. Wyglądało tak samo jak zawsze, czuł je tak jak zawsze, poruszało się jak zawsze i było ubrane dokładnie tak samo jak przed wejściem do terminalu. Nawet niewielkie, brudne plamy, jakie pozostały na koszulce i spodniach po wyjściu z wentylacji były wciąż na swoim miejscu. Nie było tylko hełmu ani kokonu. Nic nie krępowało jego ruchów. Pojawiło się otoczenie. Przetarł oczy dłonią, usuwając mgiełkę między rzęsami. Unoszący się w powietrzu zapach był podobny do zapachu promenady, lecz, choć po części znajomy, był inny, znacznie silniejszy. Przyjemniejszy.
Dookoła rosły drzewa. Tak wysokich nie widział jeszcze nigdy. Zamiast liści miały igły. Rosły jedno przy drugim, nachodząc na siebie koronami, inaczej niż na promenadzie, gdzie dzieliły je całe metry. Niektóre leżały przewrócone. W takich miejscach pełno było krzewów. Nie stał między drzewami, lecz na skrawku wolnej przestrzeni. Spojrzał pod nogi. Stopy znikły w kobiercu z roślin, nie sięgających mu wyżej niż ponad łydki. Na promenadzie za coś takiego zostałby ukarany. Przypomniał sobie zasłyszane słowa – las, trawa, polana.
Zapomniał o szkole, stacji, o nieznajomym dorosłym. To było nieważne. Trafił do zupełnie innego świata. W porównaniu z tymi drzewami te na promenadzie wydały mu się nienaturalne i dziwaczne. Czy aby na pewno? Patrząc na nie, jak kołysały się lekko od podmuchu powietrza, poczuł, że to nie drzewa są tam nienaturalne, lecz sama stacja.
Nie od razu dostrzegł że nie jest już sam. Iwen stanął obok niego, pojawiając się zupełnie znikąd. Przetarł oczy i rozejrzał się dookoła.
– Las – wyjaśnił, wskazując ręką drzewa. – Tak Ziemia wyglądała kiedyś, przed lotami w kosmos. Dziś jest tylko kilka takich miejsc.
Arto kiwnął głową. Widział projekcje krajobrazów, mniej lub bardziej udane, nawet takie z kolonii, ale żadna nie była tak realna. Zadarł głowę i spojrzał w jasne, bezchmurne niebo, szukając ścian, sufitu i źródła otaczającego go jasnego światła. Niemal natychmiast poczuł przeszywające, obezwładniające uczucie paraliżującej cały umysł pierwotnej paniki. Gotów paść na podłogę, czy na ziemię, przywrzeć do niej całym ciałem, uczepić się roślin i leżeć. Skulił się i zadrżał, jakby nagle znalazł się w mroźnej próżni. Musiał się zmusić, by dalej stać na nogach, zamiast osunąć się na kolana. Był pod gołym niebem, błękitną, obcą i wrogą poświatą, kopułą stworzoną z ulotnego, niewidocznego powietrza, pozbawiony twardej, potężnej osłony, oddzielającej go bezpiecznie od pustki kosmosu. Świadomość, że powietrze nie jest zamknięte w szczelnym pancerzu i lada chwila może ulecieć, umknąć niczym przez uszkodzoną śluzę, była silniejsza od rozumu, podpowiadającego, że na planecie takie rzeczy stać się nie mogą, a nawet jeśli, to on jest w sztucznym, nieistniejącym świecie i nic mu nie grozi. To było gorsze niż plaszkło. Tam przynajmniej istniała wyraźna bariera, której mógł dotknąć, martwiąc się, że może pęknąć. A tutaj…
Odetchnął głęboko kilka razy. Spomiędzy drzew doszedł go szczebiotliwy odgłos nieznanego automatu. Coś przeleciało z jednego końca polany na drugi. Teraz poznał, że to nie automat, lecz jakieś skrzydlate zwierzę. Nieznany kształt usiadł na pobliskiej gałęzi. Rozum wreszcie zwyciężył. Wciąż czując przygniatającą kruchość otaczającego go powietrza, ostrożnie podszedł do drzewa. Tak grubego i potężnego okazu nie widział nigdy dotąd, a tu były ich tysiące. Dotknął chropowatej powierzchni, odkrywając, że coś na niej rośnie, podobne trochę do pleśni, lecz nie szare, białe czy mdłozielone, a jasnozielone. Prawdziwy wygląd i zapach życia, zaoferowany przez sztuczny świat.
Ziemia sprzed ludzi, pomyślał. Wszystko zgromadzone na jednej, jedynej planecie. Ale już nie dziś. Rozrzucone na tysiącach planet, drzewa były bezpieczne. Przetrwają, dzięki nam, nawet jeśli zniszczyliśmy je tutaj, gdzie był ich dom. Ziemia może zginąć, ale pozostaną setki innych, na których drzewa będą rosły dalej. Uśmiechnął się. Tak było dobrze, sprawiedliwie. Za sprawą człowieka Ziemia stała się dla nich zbyt ciasna, więc przeniósł je tam gdzie wciąż było dla nich miejsce. I zrobiliśmy to, pomyślał z dumą.
– Jak wygląda Ziemia teraz? – spytał.
– Zaraz ci pokażę – Iwen wciąż stał na polanie. – Nie mam dostępu do konsoli sterowania z wnętrza programu, tego nie potrafię obejść. By skoczyć do miasta, muszę wyjść na zewnątrz.
Arto kiwnął głową. Iwen nagle zniknął. Tak po prostu. Stał i już go nie było.
Po minucie pojawił się znowu. Arto patrzył na drzewa, lecz nagle nie były to już drzewa, tylko ogromne, ciemnoszare ściany. Wraz z pojawieniem się Iwena zmieniło się otoczenie. W krótkim błysku szarości otoczyły ich budynki, wielkie niczym stacja. Dokładniej, były tylko trzy budowle, co poznał gdy przyzwyczaił się do nowego otoczenia. Równe, gładkie, niemal pozbawione okien ściany pięły się pionowo w górę. Głęboki półmrok rozświetlały niewielkie, rzadko porozwieszane lampy.
Więc to była ulica, o której mówili rodzice – korytarz, który nie miał sufitu. Biegła równolegle do najdłuższej ściany, ciągnącej się gdzieś w nieskończoność, od niej odchodziła druga, wciskając się w szczelinę między dwiema innymi. Wokół walały się stosy śmieci, stare skrzynie i szczątki bliżej nieznanych mu, pokrytych warstwami brudu maszyn. Powietrze było tu zupełnie inne niż przed chwilą, o kwaśnym, duszącym zapachu, Spojrzał w górę. Pomiędzy ścianami, tak wysoko, że nie mógł sobie tego wyobrazić, dostrzegł cienkie, szare nitki nieba, poprzecinane licznymi wiaduktami, przęsłami i napowietrznymi korytarzami, łączącymi budynki na wysokości różnych pięter. Poczuł się nieco pewniej. Podświadomość nie protestowała już tak bardzo.
– Nie różni się wiele od stacji – zauważył.
– Na stacji nie ma deszczu – odpowiedział Iwen. – Ani wiatru. Chociaż… w mieście krople deszczu i tak wyparowują na długo nim dotrą do ziemi. Poczekaj a zobaczysz!

Przemieszczając się w obrębie tej samej lokalizacji, Iwen mógł sterować wszystkim bez wychodzenia. Ruchem ręki wywołał projekcję panelu obsługi. Chwilę potem skoczyli.
« 1 9 10 11 12 13 14 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.