Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 7

« 1 6 7 8 9 10 14 »

Alan Akab

Więzień układu – część 7

Znów spojrzał w górę, tym razem trochę w lewo, próbując znaleźć Betę, inną stację, mającą ledwie parę kilometrów średnicy. I tak nic nie zobaczę, przypomniał sobie, Słońce jest za nami, a Beta jest daleko. Nie zobaczę jej świateł, najwyżej rękaw, cienki włos nad chmurami. Mógłby ujrzeć tylko jej spód, przesłaniającą gwiazdy małą, ciemną elipsę. Księżyc był za daleko, by mógł ujrzeć Betę na tle jego tarczy. Gdzieś obok powinna być ferma zbiorników, gdzie hodowano żywność; jedna z wielu swobodnie krążących po orbicie, kryjąca w swoim wnętrzu gigantycznych rozmiarów rusztowania z biorozkładalnych polimerów, na których wzrastały tkanki do celów spożywczych, lecz fermy były tak małe, że nawet przy korzystnym położeniu Słońca byłyby ledwie gwiazdkami, nie do odróżnienia od pozostałych. To samo z centralą miotaczy masy, wielkim węzłem, przerzucającym ponad tysiąc pocisków na minutę. Magnetyczne rury ciągnęły się od powierzchni Ziemi, przez rękaw aż na orbitę, przesyłając nieprzerwane rzeki kontenerów. Ich potoki płynęły na dół, na Ziemię, podczas gdy równolegle, w innej rurze tego samego rękawa, z dołu wspinały się strumienie kolejnych, kierowanych do ładowni gwiazdolotów lub w przestrzeń, przez miotacze masy, do odległych miejsc przeznaczenia na orbitach innych planet Układu. Samych kontenerów nie byłby w stanie dostrzec, choćby ich strumień przelatywał tuż przed jego nosem. Nie był też w stanie odszukać gigantycznych, skonstruowanych z cienkich jak ręka cewek leja magnetycznego wychwytywacza. Już w chwili startu miotacze precyzyjnie kierowały kontenery w miejsce, w którym w chwili ich przybycia znajdzie się jeden z takich lejów. W razie ryzyka ominięcia celu przez kontener miotacz automatycznie się blokował. System działał już od wieków. Ostatnia awaria miała miejsce może z osiemdziesiąt lat temu. Kontener minął wtedy stację i spłonął w atmosferze.
Dookoła było pełno technologii. Stacja była tylko węzłem siatki, skrytej kompletnie w czerni przestrzeni. Choć o tym wiedział, niewiele mógł dostrzec. Wśród tej czerni kryła się również akademia, lecz nigdy nie miał dość odwagi, by choć raz spojrzeć w jej kierunku.

Iwen stał obok, z rękoma na szybie, wpatrując się w pokrytą szarymi kłębami chmur brunatnobłękitną powierzchnię. Jego fascynacja była szczera, prawdziwie dziecięca. Pierwszy raz widział Ziemię inaczej niż jako ciągnąca się po horyzont przestrzeń, nie jako coś pod nogami, co miało ograniczoną powierzchnię, lecz jako kulę, zawieszoną w czymś, co końca nie miało. Dla Arto Ziemia była po prostu planetą. Dla Iwena była kiedyś domem.
Iwen zmienił się odkąd tu przybył. Jeszcze kilkanaście rozjaśnień temu śmiał się częściej niż inni, był bardziej naturalny. Teraz stawał się taki jak oni, a przecież każdy z nich był kiedyś właśnie taki – słaby i wrażliwy. Szkoła zmieniała ich bardziej niż myślał. Wiedział jak reszta grupy traktuje Iwena, jak skuteczne są ich docinki, lecz gdyby zareagował, byłoby jeszcze gorzej. Iwen musiał radzić sobie sam.
Nie potrafił tak się kontrolować jak Arto. Próbował, lecz wciąż płakał, gdy go bito, śmiał się gdy mu było wesoło… tyle, że już nie uciekał, gdy się bał. Stojąc przy szybie, chłonął widok, nie kryjąc swojego zachwytu. Arto tak nie mógł. Gdzie kiedyś żyły emocje, ziała u niego pustka. Jeśli coś się tam pojawiało, traktował to jak kosmicznego śmiecia. Dotąd ściskał i miął na wszystkie strony aż przestało się ruszać, dusiło się i zamierało, przestając go rozpraszać. Odrzucał to od siebie jak coś złego, bo inni myśleli podobnie, lecz z czasem ta kontrola sama przejęła nad nim kontrolę, stając się niezależna od jego woli, automatyczna jak zaciśnięta pięść. Jeszcze tydzień temu taka myśl by go ucieszyła. Teraz…
Póki nie spotkał Iwena, nie wątpił jaki powinien być. Samokontrola wydawała się mu naturalna. Nawet teraz nie wyobrażał sobie, by można było pozostać tak swobodnym jak Iwen, łamiąc przy tym kości innych dzieci, tylko po to by jego własne pozostały całe. Iwen nikogo jeszcze nie połamał, a już zaczynał się zmieniać. Zaczynał się kontrolować.
Arto wiedział jaka jest różnica między tym jaki był w rzeczywistości a jakim, według dorosłych, powinien wydawać się być. Iwen wciąż był bardzo blisko tego drugiego. Był normalnym dzieckiem. Nie jestem dzieckiem, pomyślał nagle o sobie, ale nie jestem też dorosłym. Więc kim, lub czym? A jeśli dorośli mają rację i dla własnego dobra powinienem być jak Iwen, a nie…
Mógłby zrobić z niego prawdziwego wojownika. Iwen miał wszystko, co było najważniejsze, lecz czy mógł mu to zrobić teraz, gdy zrozumiał tak wiele? Iwen widział w nim siłę, lecz nie znał ceny. Nie wiedział jak to jest, być tak twardym, że…
– Wydaje się taka mała – Iwen przerwał jego rozmyślania. – Zupełnie inna.
– Trudno uwierzyć, że wszyscy z niej pochodzimy, prawda? – odpowiedział.
Kiedyś wszyscy ludzie byli dla siebie jak rodzina, pomyślał. Wystarczyło tylko odpowiednio daleko cofnąć się w czasie. Kiedyś nie było ani kolonii, ani stacji, ani nawet Wenus czy Marsa. Wszystko tam było martwe. Teraz było odwrotnie.
Iwen spojrzał na niego.
– Pomyślałem dokładnie o tym samym! – stwierdził.
– Każdy o tym myśli za pierwszym razem.
Chwilę milczeli.
– I tylko ta szyba dzieli nas od próżni… – zauważył Iwen. – Zdumiewające…
Arto poczuł ściśnięcie w krtani; po ciele przeszły zimne ciarki. Cofnął się zabierając ręce. Był świadom, iż wytrzymałość plaszkła jest ogromna, że takiej szyby nie dało się niczym rozbić, inaczej Centrala już dawno pokryłaby ją pancernymi płytami, lecz bał się jej dotykać, tak delikatna mu się wydawała. Połamał w życiu zbyt wiele dzieciaków, by wierzyć, że coś może być dość wytrzymałe. Kilkanaście merów dalej jakaś para beztrosko opierała się o szybę, pochłonięta namiętnym pocałunkiem, nie zważając gdzie się znajdują. Arto patrzył na nich ze zgrozą. Mimo wszystko cieszył się, że potrafi narzucić sobie kontrolę.
– Tęsknisz za Ziemią?
– Nie bardzo – Iwen odpowiedział z ociąganiem. – Może trochę, za moimi starymi domami.
Przeprowadzki, pomyślał. Jak to jest, ciągle mieszkać gdzie indziej? To było coś nowego. Prawda, czasami lecieli na wycieczki. Zwykle były to przeloty jakimś luksusowym kosmolotem. Dwa razy był na Księżycu. Przy niewielkiej grawitacji magnograwiony nie przeszkadzały w poruszaniu się, lecz i tak prawie nie wychodzili z kompleksu. Raz był też w centrum rozrywki na Phobosie, lecz zawsze wiedział, że tu wróci.
– Ile właściwie miałeś tych przeprowadzek?
– Bo ja wiem… – Iwen zamyślił się. – Pamiętam dziesięć, ale mogło być więcej.
– Przynajmniej zwiedziłeś Ziemię.
– Ziemia jest nudna. Gdzie nie pojedziesz budynki są te same. Szkoły te same. Najwyżej ludzie wyglądają inaczej, ale zachowują się tak samo. Nie to co koloniści.
Ilustracja: <a href=mailto:changer@interia.pl>Rafał Kulik</a>
Ilustracja: Rafał Kulik
Przez chwilę znowu stali w milczeniu. Arto już zaczął się pogrążać w myślach o kolonistach, z iloma tak naprawdę rozmawiał, za wyjątkiem tych okazji, kiedy tłumaczył dlaczego jego ręka zawędrowała do ich kieszeni, gdy nagle jego instynkt zareagował na coś aż nazbyt znajomego. Tym razem nie był sprawcą, był celem.
Zręczny ruch ręką – i już jego dłoń zaciskała się na sięgającej do jego kieszeni małej rączce. Ruchem ramienia przyciągnął do siebie złapanego chłopca, przycisnął do szyby i schwycił za obie ręce. Maluch, na oko dwojak, spróbował się wyrwać, lecz Arto nie był dorosłym. Znał wszystkie sztuczki.
– Szkoła, imię i klasa, szczurze! – warknął.
– Całuj mnie w siuśka! – mały złodziej szarpnął się z całej siły, lecz Arto trzymał go mocno.
– Zaraz cię pocałuję! – syknął przez zęby, rozwścieczony jego bezczelnością. Trzymał chłopca mocno za obie ręce. Przycisnął go piersią do szyby, wyciskając powietrze z płuc.
– Trzydziesta ósma, Bolo Kusaski z 2o – wydusił z siebie. Dotychczasowa postawa w stylu „odczep się ode mnie” zaczęła ustępować miejsca prawdziwemu strachowi. Pochodził ze szkoły z drugiego końca stacji, o ile Arto był się w stanie rozeznać.
Iwen uważnie obserwował całe zdarzenie. Powinien być ostrożniejszy. Być może któryś już go okradł. Na próżnię, promenada rzeczywiście się zmieniła. Za jego czasów nikt nie ważył się nawet spojrzeć na kieszenie starszaków.
– Marna ta wasza szkoła – syknął z gniewem. – Starszaki nie uczą was szacunku? Kradniesz od swoich i jeszcze próbujesz uciekać!
Mały skulił się, na ile tylko pozwalała mu przestrzeń, jaką mu pozostawił.
– Bardzo przepraszam, ale proszę… – jęknął.
– Żadne ale. Zrobiłeś to specjalnie! Nie jestem głupi. A może sądzisz, że jestem, co?
– Nigdy bym tak nie pomyślał! – mały zapewnił energicznie, lecz Arto nie wydało się to szczere. – Nie odważyłbym…
Odwracając się niby od niechcenia, Arto szybkim i pewnym ruchem wbił prawy łokieć w brzuch chłopca. Nie uderzył mocno, ledwie tak, by poczuł ból i przestał wreszcie robić z niego durnia. Jednak z zaskoczeniem stwierdził że jego łokieć nie wbija się w małe ciało tak łatwo, jak tego oczekiwał. Popatrzył uważniej na chłopca. Dwojak, a już nosi zbroję. Swoją pierwszą, prymitywnie skleconą, założył dopiero gdy był o rok starszy od niego, na długo po tym jak skończył kraść. Co się dzieje z tą stacją, pomyślał, dlaczego młodszaki zaczynają tak wcześnie? Wychodzić w zbroi na promenadę, by czyścić dorosłych? W jego wieku umarłby ze strachu przed wpadką i towarzyszącą jej policyjną rewizją.
« 1 6 7 8 9 10 14 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.