Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 9

« 1 7 8 9 10 11 12 »

Alan Akab

Więzień układu – część 9

Żółtoskórzy. To było gorsze niż Anhelo. Dziwne. Według tego, co donieśli mu ostatni wierni informatorzy, wojna zdawała się ich nie obchodzić. Przyjrzał się ich nieporuszonym, plastalowym, pozbawionym emocji twarzom, przybierając taki sam wyraz. Nie patrzyli jak gdyby chcieli się bić, lecz nie ufał temu przeczuciu. Nie potrafił czytać z ich oczu. Były inne.
Z bocznego korytarza wyszedł ktoś jeszcze – postać, której twarzy się nie zapomina.
– To nie tak jak myślisz – Zem zatrzymał się w odległości wystarczającej, by Arto nie poczuł się zagrożony, lecz nie dość, by czuł się bezpieczny. Trzymał ręce w kieszeniach. Zem wyciągnął je i wzniósł palcami do góry, pokazując, że nie ma na nich pierścieni.
– Przyzwyczajenie – wyjaśnił. Zachowywał się spokojnie, lecz Arto pozostał czujny. – Wcześnie skończyłeś zajęcia. Chciałem się upewnić, że wiesz co robisz – znacząco dotknął lewego ramienia.
– Jedyną rzecz, jaką mogę – odpowiedział z niechcianą nutą desperacji. – Trzymam się z daleka.
Zem długo taksował go spojrzeniem, jakby zastanawiał się co powiedzieć. Tymczasem Arto myślał tylko o jednym – dlaczego zaczaili się właśnie tutaj? Każdy jak mógł ukrywał informację gdzie mieszka. Czy Zem chciał pokazać, że wie wszystko, nawet to?
– Nie przez przypadek twoje poprawianie stopni jest najskuteczniejsze – Zem przemówił. – Rozumiesz ludzi. Znasz się na nich, jak ja, jak Anhelo. Potrafisz nimi kierować, lecz on jest bardziej doświadczony. Nie wiem, czy to takiej cechy szukał w tobie Dael, gdy zdecydował cię uczyć. Nigdy mi tego nie powiedział.
Napięcie pomogło Arto opanować zdziwienie, lecz czuł, że oczy i tak go zdradziły. Zem mówił zagadkami, lecz mówił też o Daelu.
Zem odrobinę opuścił głowę. Przymknął oczy, jakby się zamyślił, wspominał, lecz Arto był pewien, że wciąż widzi dość. Zem był mistrzem obserwacji.
– Obiecałem mu, że będę cię chronił – Zem podjął swoją opowieść – lecz nie jestem już w stanie spełnić tej obietnicy. Zawiodłem. Mogę jedynie wyjaśnić dlaczego ci pomagam, dlaczego Anhelo tak na tobie siadł i za co musisz umrzeć.
Poczuł spływający po ciele zimny dreszcz. Nic, nawet stojący przed nim Anhelo, nie przeraziłby go tak jak ostatnie słowa Zema. Powiedział je z takim spokojem, że nawet umysł Arto przyjął to za coś nieuchronnego.
– Muszę…? – nie zdołał ukryć drżenia głosu.
– Nie jestem bez winy, lecz duch Daela wie, że nie próbowałem go ponownie zdradzić. Młodszaku, nie wiedząc o tym przekroczyłeś granicę, którą wam wywalczyłem. To uczyniło cię celem – wyciągnął przed siebie dłoń, w zapraszającym geście. – Przejdźmy się. Wszystko jest przygotowane. Nikt nas tu nie podejrzy i nie podsłucha. Opowiem ci o wszystkim już teraz, byś zrozumiał i spróbował się z tym pogodzić.
Zem skinął dłonią na towarzyszy i rzucił kilka szybkich, niezrozumiałych dla Arto słów. Mowa Żółtoskórych. Wojownicy skłonili się i rozeszli w milczeniu, równie cicho i szybko jak się pojawili. Kilku udało się w głąb tunelu, którym zamierzał iść Arto. Zem powoli ruszył za nimi, mijając go. Arto poszedł za nim, trzymając się jego boku.
Chłopcy z przodu wyprzedzili ich, lecz wkrótce zwolnili, dostosowując krok do kroku Zema, choć ani razu nie spojrzeli za siebie. W podobnej odległości, z tyłu, podążali inni. Utrzymywany dystans wystarczył, by nie słyszeć ich niezbyt głośnej rozmowy, pozwalając szybko zareagować na niespodziewane zdarzenie.
Choć otaczały go starszaki, Arto poczuł się bezpiecznie. Pozostał tylko niepokój. Czy Zem chciał mu powiedzieć, iż nie zamierza mu więcej pomagać?
Zem milczał. Szedł powoli przed siebie, z rękami splecionymi za plecami. Czekał na pytanie, które, jak wiedział, Arto chciał mu teraz zadać. Nigdy nie sądził, że ktoś może mu udzielić odpowiedzi na to pytanie. Że Zem…
– Znałeś Daela? – spytał niepewnie. Jego twarz znieruchomiała, przygotowana na nowe, zaskakujące rzeczy. – Wiesz co się z nim stało? Czy on…?
– Znałem go na długo nim ty poznałeś jego, młodszaku – Zem patrzył gdzieś przed siebie. – Co stało się potem… Wiem tyle co i ty. Sam wiesz co się dzieje w akademii. Wątpię, byś mnie pamiętał. Widzieliśmy się tylko raz, a ty byłeś ledwie dwojakiem. Szkoda. Może wtedy… wszystko skończyłoby się inaczej.
Arto spojrzał na towarzyszących im Żółtoskórych wojowników. Teraz nie wątpił, że Zem znał Daela. Właściwie, zaczął się zastanawiać dlaczego wcześniej go o niego nie zapytał.
– Czy Dael… wiedział o was? O Żółtoskórych? – pozwolił sobie na odrobinę śmiałości, sprawdzając jak dalece szczera jest ich rozmowa.
– Wtedy nie byłem jednym z Żółtoskórych, jak nas nazywacie. Mój poprzednik miał z nim… wspólne interesy. Obaj sądzili, że ten drugi jest kimś więcej niż się wydaje. Obaj na swój sposób się pomylili, choć razem byli jak Jin i Jang. Dael nie był jednym z nas, lecz podziwiał to jak trzymamy się razem. Rozumiał nasze zwyczaje, dlaczego staramy się być inni i dlaczego właśnie w ten sposób. Wy, Białoskórzy, zwykle nie próbujecie zrozumieć, dlatego nie pojmujecie tak wielu rzeczy. Szkoły, na przykład.
– Szkoły? – Arto wyrwało się bezwiednie. Rozmowa była bardzo szczera, lecz rozumiał, iż to Zem ją kontroluje. Na razie mówił, Arto miał tylko słuchać.
– Pokazaliśmy mu to wszystko, co ty dopiero poznajesz. On pokazał nam ją taką, jaka może być, lecz wtedy nikt się tym nie przejął. Myślę, że z pewnych miejsc nie da się zobaczyć całości obrazu. Siedzący na górze nie widzą co się dzieje na dole. By to zrobić trzeba się przenieść gdzieś indziej, wyjść na zewnątrz, a nie każdy to potrafi. Nie każdy chce próbować. Dael zrozumiał, że sam niczego nie zmieni i że inni nie zobaczą tego, co on. Dlatego mnie wybrał. Wyciągnął do mnie rękę.
– Pomógł ci? – zagadki, same zagadki, pomyślał. Może później ułożą się w jakąś całość, lecz na razie niczego nie rozumiał.
– Nikt nie rodzi się przywódcą. Nie każdy, kto może nim być ma szansę nim zostać. Byłem w poważnych kłopotach. – Zem spojrzał na niego nagle, odwracając głowę. Jego włosy zafalowały, przesuwając się na chwilę w bok. Bez mrugnięcia okiem wbił swoje spojrzenie w zaskoczonego Arto, który odpowiedział tym samym. Zem przesunął palcem pod oczami i znowu splótł ręce na plecach. – Moje oczy są takie przez zarazę. Zakażenie jakimś szczepem, na szczęście lekkie. Przeżyłem, lecz choroba pozostawiła we mnie swój ślad. Abym mógł widzieć, lekarze wyhodowali i wszczepili mi nową parę siatkówek i tęczówek. Rodziców nie było stać na pełną regenerację, dlatego te części mojego ciała nie są identyczne z tymi, które mi usunięto. Są czerwone od krwi, której nie maskują barwniki, jak w twoich oczach.
Zem był u prawdziwego lekarza i nie trafił do akademii? Arto zajrzał w jego oczy. Skupił się na nich. Chciał dostrzec w nich coś z tego, o czym mówił, lecz Zem odwrócił wzrok. Znów zaczął patrzeć gdzieś przed siebie.
– Przez kilka miesięcy po operacji ledwo widziałem obraz na projektorze. Byłem wtedy jajcogłowym, bardzo dobrym, lecz stałem się bezużyteczny. Byłem w połowie po tamtej stronie, młodszaku, choć nie tak daleko jak ty.
Arto zatrzymał się. Nic nie wprawiłoby go w większe zdumienie.
– Byłeś…? – powiedział głośniej niż chciał.
Idący przed nimi wojownicy musieli to usłyszeć, lecz nie dali po sobie niczego znać. Zem także się zatrzymał. Odwrócił się do Arto.
– Tak trudno ci w to uwierzyć, po tym co sam starałeś się zrobić?
Arto nie od razu zrozumiał.
– No tak… Trenuję jajcogłowych… Trenowałem, gdy byłem w grupie – poprawił się. – Ale żeby wojownik… – i kapitan, dodał w myśli, przywódca Żółtoskórych… To nie to samo!
– Wciąż jesteś w grupie – przypomniał Zem. – Przede mną nie musisz tego ukrywać. Szanuję cię za tę decyzję. Oddać dowództwo… Niewielu w szkole by tak postąpiło, zwłaszcza w twojej sytuacji.
– Skąd wiesz? – nawet się nie silił, by ukryć zdenerwowanie. Spiął się cały. Skąd Zem wiedział aż tyle? Nagle zrozumiał – Resket…
Zem lekko się uśmiechnął.
– Resket nie jest szpiegiem. Nigdy nie był jednym z nas. Jego rodzina… Twój wojownik starał się ciebie chronić, choć wiedział tylko tyle, ile uznałem za stosowne. Resket był bliżej nas i lepiej nas rozumiał. Wystarczyło, bym go przekonał, że potrzebuję jego pomocy, by ci pomóc. Zrobiłeś wielką rzecz, sprawiając, że chłopcy z twojej grupy są ci tak wierni.
– Nie dość, by nie oszukiwać mnie za plecami, lub pomóc gdy ich potrzebowałem – stwierdził z wyrzutem, skierowanym bardziej na siebie niż na nich. – Zamiast tego najeżyli ogony i zaczęli bać się o swoje własne jaja.
« 1 7 8 9 10 11 12 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.