Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 10

« 1 14 15 16 17 18 23 »

Alan Akab

Więzień układu – część 10

Iwen wyglądał jakby przeszła przez niego cała energia z reaktora. Zaniemówił.
– Nie dostałem aż tak mocno! – zaprotestował.
– Jesteś dzieckiem! Poprzednie leki rozluźniły tkanki, by ułatwić regenerację. Musiałeś znowu to zrobić? Dwa tygodnie spokoju były ponad twoje siły? Aż dziw, że byłeś w stanie iść – nerwowo złapała w garść kilka pustych pojemników i podetknęła mu je pod nos. – Te leki dadzą ci trochę czasu, lecz potem… potem będzie puszka, twarda, plastikowa puszka. Bez prawdziwej pomocy za dwa dni będziesz trupem. Jeśli nie potrafisz myśleć o sobie, pomyśl o nas! Jeśli umrzesz, wszyscy możemy tu zostać, na dobre.
Upuszczone pojemniki rozsypały się bezładnie po podłodze. Rous nerwowo rozgarnęła palcami włosy. Jeszcze chwilę temu Arto myślał, że wyolbrzymia problem – przecież raz już umierał i nic, poza bólem, mu się nie stało. Teraz jej strach udzielił się także jemu.
– Przysięgam, pójdę do prawdziwego lekarza, zrobię co pani zechce, naprawdę! Tylko… rodzice nie mogą o tym wiedzieć! Inaczej…
– Nic z tego! Już ci nie wierzę! Poza tym, już ich wezwałam. Wasza gra jest skończona! Nie wiem w co się wpakowałeś, lecz nie pozwolę, byś wciągnął w to mojego syna! Nie dbam o karty pamięci! Zefred będzie musiał…
– Ja tylko próbowałem go bronić! – zawołał. Ból natychmiast zgiął go wpół.
Rous spojrzała na Iwena. Iwen odpowiedział bolesnym spojrzeniem. Zawahała się.
– Zobaczymy. Tym razem się nie wymigasz. Wytłumaczysz się, czy tego chcesz czy nie.
Nie miał siły, by zaprotestować. Miał nadzieję, że zdąży coś wymyślić. Nie mógł pozwolić, by właśnie teraz, gdy uwierzył, że mogli bezpiecznie wrócić do szkoły, rodzice rozkazali im zostać w domu.
• • •
Drzwi nie były zamknięte. Otworzyły się gdy tylko ich dotknęła. Niepokój Ene wzrósł jeszcze bardziej. Rous chodziła nerwowo po pokoju, unikając próbującego ją uspokajać kolonistę. Wilan już tu był; obserwował sytuację w milczeniu. Wiadomość niewiele mówiła, lecz brzmiała poważnie i dotyczyła Arto.
Zabezpieczyła drzwi i weszła do pokoju.
– Nie wiem co się stało! – tłumaczył Zefred. – Pani Rous, proszę się uspokoić…
– On umiera! – Rous wyciągnęła rękę w stronę Arto. Wraz z Iwenem stał pod ścianą, gapiąc się w podłogę. Gdy weszła jego głowa nie uniosła się nawet o milimetr. Wyglądał bardzo źle. Jej obawy zmieniły się w ukłucie przerażenia.
– Ustabilizowałam go, zatrzymałam krwawienie wewnętrzne, dałam znieczulenie, ale to półśrodki! – Rous stanęła przed Zefredem. – Każda godzina zwłoki to ryzyko trwałych uszkodzeń, nie do usunięcia bez regeneracji organów! Musicie go zabrać już teraz! Dwie doby, może mniej…
– Co się stało? – Ene z przerażeniem spojrzała na męża. Był opanowany, wręcz z plastali; stawał się taki zawsze ilekroć działo się coś niezwykle poważnego. – Co się dzieje?
Zefred zauważył jej obecność. Rzucił jej krótkie, poważne spojrzenie. Nie odpowiedział.
– Wasz syn znowu został pobity! – Rous w zdenerwowaniu splotła dłonie. Spojrzała z gniewem na Zefreda. – W co nas pan pakuje, w wojnę gangów? To nie było częścią umowy!
– Znowu? – Ene poczuła słabość. To było niczym koszmar na jawie. Dlaczego Wilan nic nie robi, dlaczego stoi i czeka? Niech coś powie, niech…
– Dlaczego nic o tym nie wiemy? – Wilan musiał czytać w jej myślach.
– Wszystko wyjaśnię – Zefred starał się jednocześnie uspokoić obie matki i jeszcze poświęcić uwagę Wilanowi, lecz przychodziło mu to z coraz większym trudem.
– Jeśli to ma tak wyglądać… – zaczęła Rous.
– Proszę, nie mamy na to czasu! – kolonista podniósł głos. – Lerszen wszystko pani wyjaśni – odwrócił się do Ene i Wilana. – Wytłumaczę wszystko jeszcze dziś wieczorem, lecz pozwólcie mi wreszcie działać!
W pokoju zapanowała kosmiczna cisza. Zefred podszedł do obu chłopców.
– Powiedzieliście o tym komukolwiek? Arto, czy badał cię jakiś lekarz?
– Nie – Arto uniósł głowę i spojrzał Zefredowi w twarz. Iwen pokręcił głową – Przyszliśmy prosto tutaj.
– Czyście powariowali?! – zawołała Rous. – Nie wiem po co pan tu przyszedł, ale on musi…
Zefred uniósł dłoń i zamknął oczy. Jeśli kiedykolwiek był bliski utraty panowania nad sobą, to właśnie teraz.
– Jeśli to zrobi, za kilka dni lekarz zniknie ze stacji, a ja nie będę mógł obiecać, że Arto nie zostanie zabity, przez tego, kto mu to zrobił. To nie takie proste!
Jego nagły gniew zaskoczył wszystkich. Pierwszy raz Ene widziała, by dotąd tak opanowany człowiek okazał tak silne emocje. Wewnętrzny głos kazał jej nie ufać, lecz kolonista mówił tak, jak gdyby los całego Układu był dla niego mniej ważny od jej syna.
– Nie mam czasu na wyjaśnienia, nie teraz – Zefred szybko się opanował. – Jeśli popełnimy błąd, nasz zamiar się wyda. Chłopiec potrzebuje opieki, ale…
– Znam lekarza, który nie zadaje pytań – wtrącił Wilan. – Jeśli sam nie pomoże to powie do kogo się zgłosić. Jeśli chodzi tylko o to…
– Zabierzcie go do niego, sami – w geście niczym prosto z teatru Zefred wyrzucił rękę w stronę stojącego kilka metrów dalej Wilana – i uważajcie co mówicie. Zaufajcie mi, ten jeden, ostatni raz – spojrzał na Arto. – Wieczorem wszystko wyjaśnimy. Razem.
• • •
Niewielki gabinet wypełniało nieznane Arto wyposażenie. Kręcący się po pomieszczeniu ubrany na biało mężczyzna miał go ocalić, jednak strach przed lekarzami był zbyt silny.
Pierwszy lekarz do którego poszli nie był w stanie lub nie chciał mu pomóc. Arto niemal fizycznie wyczuwał jego strach. Lekarz tylko popatrzył na chłopca i od razu wysłał ich tutaj. Dorosły w kitlu był w średnim wieku, za wyjątkiem oczu – te wyglądały staro, jakby widziały więcej niż mogły znieść. Zapach, jaki roztaczał wokół siebie, przypominał niektóre opatrunki Żo. Matka też go poczuła.
– Nie wiem czy to właściwy wybór – po raz kolejny szepnęła do ojca. – Przecież on jest…
Rodzice nie potrafili szeptać. Mężczyzna musiał ją usłyszeć, lecz nie zareagował.
– To dobry lekarz – ojciec ścisnął lekko jej dłoń, odpowiadając równie nieudolnym szeptem. – Nie znajdziemy lepszego. On, albo…
Nerwowy uścisk w gardle stał się dla Arto niemal nie do zniesienia. Wszystko, byle nie skończyć jak Wel, byle nie teraz. Lecz nawet strach przed lekarzem nie był tak silny jak ten przed rozmową z rodzicami. Sama myśl wywoływała w nim wewnętrzną blokadę. Ile będzie musiał im powiedzieć? Ile wiedział Zefred? Po co się wtrącił? Mógł kłamać, jak zawsze!
– Dobra, chłopcze – lekarz stanął przy płaskiej leżance i odsunął na bok wiszący nad nią panel skanera medycznego. – Ściągaj zbroję i wskakuj na stół.
Więc wiedział. Arto poczuł dreszcz. Ze wstydem odwrócił się od nie rozumiejących niczego rodziców. Zdjął koszulkę, zbroję, po czym, wciąż unikając ich wzroku, położył się na leżance, kładąc głowę w zagłębieniu na jej lekko uniesionym końcu. Lekarz przesunął skaner nad jego ciało. Arto wbił wzrok w sufit, próbując nie zwracać na niego uwagi.
Dorosły długą chwilę spoglądał na niego z góry, przez szeroką, przezroczystą powierzchnię.
– Regeneratory tkankowe? – spytał obojętnie. – Albo macie w grupie zdolnego medyka, albo ktoś odbiera mi pracę. I ten ślad na karku… Dawno zdjąłeś bioinduktor?
Arto zdrętwiał.
– Jakiś tydzień temu – odpowiedział, wciąż patrząc na sufit, choć nie było na nim niczego poza monotonią idealnie czystej bieli.
– Nie musisz się spinać. Nic ci tutaj nie grozi – widząc, że próba uspokojenia pacjenta jest bezcelowa, mężczyzna odwrócił się do rodziców. – Zdają sobie państwo sprawę, że normalny lekarz musiałby coś takiego zgłosić na policję.
Po raz pierwszy od wejścia do gabinetu, Arto odważył się na nich spojrzeć. Szczęśliwie dla niego, oboje patrzyli się na lekarza.
– Rozumiem – ojciec sięgnął po identyfikator.
– Nie. Pan nie rozumie – odraza, z jaką lekarz spojrzał na jego rękę zatrzymała ją w powietrzu. – Impulsy mogą tu tylko zaszkodzić.
Ojciec spojrzał na swojego syna. Arto z trudem zwalczył chęć spojrzenia w sufit.
– Jeśli chodzi o to, by przestał to robić…
– Gdyby to było takie proste! Widziałem to tysiące razy. Będzie musiał wrócić, lecz będzie musiał uważać. Najgorsze są pierwsze rozjaśnienia, zanim się zagoi. Potem może wracać do mnie, jak inni. Zrobię co mogę, reszta jest w państwa rękach. Niewiedza jest bardzo kojąca, lecz nie wszyscy mają wybór. Najważniejsza jest właściwa reakcja.
« 1 14 15 16 17 18 23 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.