Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 10

« 1 16 17 18 19 20 23 »

Alan Akab

Więzień układu – część 10

Chwilę potem palce dorosłego spoczęły na zawieszonym nad Arto pulpicie, kreśląc tajemnicze linie i zawijasy. Cieniutkie włókna drżały lekko, poruszając się w jego ciele. Tylko raz poczuł przeszywający ból, ale szybko minął, zastąpiony przez lekkie swędzenie. Dziwne, lecz właśnie wtedy przestał się bać, a nawet zaczął ufać temu lekarzowi. O ileż łatwiej poznać czyjeś intencje po tym jak zadaje ból, niż po tym jak go unika, udając miłego.
Po kilkudziesięciu minutach włókna same wyszły z jego ciała. Mężczyzna zebrał je płynnym, wprawnym ruchem, odczepił od konsoli i na powrót włączył chłopca. Arto czuł wielkie odprężenie. Leżał całkowicie rozluźniony; nie czuł bólu, oddychał lekko i głęboko. Uspokoił się, lecz ten stan przeszedł, gdy tylko lekarz przywołał rodziców do gabinetu.
Ilustracja: <a href=mailto:changer@interia.pl>Rafał Kulik</a>
Ilustracja: Rafał Kulik
– Dałem chłopcu lokalne znieczulenie na szwy – powiedział. Po niedawnym dziwacznym zachowaniu nie było już śladu. – Powinno się utrzymać do czasu aż zaczną się rozpuszczać, lecz w razie gdyby ból powrócił, wystarczy zwykły środek dezaktywujący. O ile to się nie powtórzy, kolejne wizyty nie będą potrzebne.
– Bardzo dziękuję – ojciec sięgnął do identyfikatora. – Nie potrafię powiedzieć jak bardzo jesteśmy wdzięczni za pomoc. Wiem, że pan o to nie prosi, lecz nalegam…
– Widzi pan to wszystko? – lekarz wskazał wyposażenie. – Ten rzekomo nielegalny i tajny gabinet jest finansowany przez rząd, choć bardzo okrężną drogą. Tacy jak ja mają tu wszystko, bez proszenia o cokolwiek. Może na to nie wygląda, lecz bardzo wielu ludziom zależy, by szkoły nie stwarzały problemów, a dokładniej, by stwarzały ich jak najmniej. By nie było za dużo… wypadków, by zwykli ludzie się nią nie interesowali. Cała ta maszyneria to tylko kompromis… – zamilkł, jakby powiedział za dużo.
– Ale tego panu nie przysyłają, prawda? – ojciec podniósł prawie pusty worek – Proszę. Ja nie piję, jeszcze nie. Może pan to zrobić za mnie.
Po chwili wahania lekarz skinął milcząco głową.
• • •
Włączenie zagłuszania było pierwszą rzeczą, jaką Wilan zrobił po powrocie do domu. Drugą było uruchomienie wyciszenia akustycznego. Żadna fala dźwiękowa, żadne drganie jakiegokolwiek materialnego obiektu, żadna fala elektromagnetyczna nie mogła wydostać się z tego pomieszczenia. Od razu poczuł się pewniej. Nie zmieniło tego nawet tłumaczenie wychodzącego niemal ze skóry kolonisty, jak bardzo to uczucie jest złudne. Dla Wilana nie liczyła się wiedza, lecz psychiczne oparcie na czymś pewnym, w co kiedyś wierzył, obojętnie czy jego wiara miała podstawy czy nie. Miał prawo to zrobić i potrzebował tego – tylko to się liczyło. Jeśli to oznaczało bycie irracjonalnym to w porządku – mógł z tym żyć.
Ostatnie godziny były nieustającym pasmem grozy i szoku. Nie pamiętał co się z nim działo od chwili opuszczenia gabinetu aż do momentu, w którym siedział na sofie, w mieszkaniu, spoglądając na kolonistę, który swoim zwyczajem podpierał plecami ścianę przy drzwiach do jadalni. Ene siedziała obok niego, równie zagubiona. Patrzył na swojego syna, stojącego w milczeniu na środku pokoju, nie mogąc uwierzyć jak bardzo się nie znają.
– Źle się stało, iż pewne sprawy wyszły na jaw tak wcześnie – oświadczył kolonista. Powstała sytuacja zaskoczyła nawet jego. Nie dobierał słów tak gładko i pewnie jak dotychczas. – Nieświadomość, zaiste, była nam… wam bardzo pomocna. Niemniej, bez pewnych… wyjaśnień… Pewne tajemnice muszą się skończyć.
– Bez wątpienia, na wielki kosmos! – Wilan opowiedział głośniej niż zamierzał. W zdenerwowaniu starał się uspokoić żonę, lekko obejmując jej dłoń.
– Skąd, na zarazę, pan wiedział, że coś się stało? – Ene spytała w gniewie. Zachowywała się jakby była sam na sam z kolonistą.
– Sam mu powiedziałem, zaraz po twoim wezwaniu. Uznałem, że tak będzie bezpieczniej. – Wilan spojrzał chłodno na Zefreda, zaklinając się na wszystkie gwiazdy wszechświata, że jeśli on za tym stoi, wyrzuci go przez śluzę, choćby miało to ich na zawsze przykuć do stacji.
– I całe szczęście – odparł Zefred. – Moglibyście narazić całą grupę, a może całą operację.
Kto tu kogo naraża. Arto wciąż stał ze spuszczoną głową, na środku pokoju. Wciąż milczał.
– Opowiedz o szkole, Arto – zachęcił go kolonista. Łagodność jego głosu brzmiała zaskakująco szczerze. – Zawsze tego pragnąłeś. Teraz masz szansę. Jak zaczniesz, zaraz poczujesz się lepiej. To pomaga.
– Tego nie może pan wiedzieć! – Cicho, lecz z wyraźną złością odparł Arto.
Wilan ściągnął brwi.
– Długo pana nie było, panie Hall – przypomniał. – Trochę się tu zmieniło odkąd…
– Jeśli tak, to tylko na gorsze – Zefred obdarzył go ledwie krótkim spojrzeniem. – Wiem jak to jest. Wychowałem się tutaj, w takiej samej szkole jak wasz syn.
Arto zesztywniał. Wilan widział go takim po raz pierwszy w życiu. Jego spojrzenie, tak pełne… Uniósł się z kanapy, lecz opadł gdy tylko Arto zaczął mówić, pozwalając, by ukryte pod sztuczną tkaniną żelowe oparcie na powrót dopasowało się do jego ciała.
Chłopiec wbił wzrok w podłogę. Pierwsze zdania były nieskładne, urywane, lecz każde następne wypowiadał coraz łatwiej i energiczniej. Płynęły niczym ziemska woda, przelewająca się przez tamę, powiększając stworzoną wyrwę, by płynąć jeszcze szybciej.
Nie od razu zrozumiał. Prawda o szkole powoli sączyła się do jego świadomości, mieszając się z rosnącym zdumieniem i przerażeniem. Jak mógł niczego nie dostrzec? Kiedy to się stało? Czy to było możliwe? Coraz mocniej ściskał dłoń żony. Być może ściskał ją aż do bólu, lecz ona tego nie zauważyła. Nie zadawał pytań, nie był w stanie. Mógł jedynie słuchać. Tylko Zefred znosił wszystko ze spokojem, stojąc z rękoma założonymi na piersi, świadomie kryjąc się w cieniu. Obserwował ich z nieodgadnionym wyrazem twarzy, obracając w palcach sześcianik wielkości czubka kciuka. On wiedział, od początku, dla niego nic się nie zmieniło.
Arto skończył. Nagła, głęboka cisza zdawała się wspomnieniem chwili, gdy ściany pomieszczenia oddzieliły tę niewielką przestrzeń od milczącej pustki reszty kosmosu.
– Przepraszam! – powiedział cicho. Błagalne, pełne żalu spojrzenie zbitego psa przyprawiło Wilana o niepokój pomieszany z poczuciem winy. – Naprawdę musiałem! Gdybyście wiedzieli, próbowalibyście to zmienić, a to by wszystko zepsuło!
Zaczął gorączkowo mówić coś o tajemnicy i akademii, lecz Wilan ledwie go słyszał. Zbyt przerażony, by zrozumieć, poczuł dłoń żony wysuwającą się z jego rąk. Ene płakała. Wyciągnęła ramiona w stronę syna. Arto zbliżył się, niepewnie. Przytulili się do siebie. Wilan objął ich ramieniem. Przez chwilę krótką niczym wieczność myślał jednocześnie o tylu rzeczach, że wszystko stopiło się w jedną, niezrozumiałą masę. Miał wrażenie, czy pragnienie, że to nie rzeczywistość, a jedynie jakaś historyjka w WIR-ze, kolejna, zwariowana projekcja. Czy, gdyby cofnął się pięć lat wstecz, zdołałby odróżnić zwyczajny, dziecięcy lęk przed szkołą od prawdziwego strachu? Jak mógł go rozpoznać, gdy jego syn przestał o tym mówić?
– Powinnam wiedzieć – wyszeptała Ene. – Byłam w domu, kiedy wracałeś… Przecież się zmieniłeś, prawda? Twoje koszmary…
– Nie zmieniłem się! – Arto wyrwał się z objęć i cofnął. – Nie poddałem się, nigdy! Wciąż was kocham, naprawdę! Przysięgam…
Zamilkł. Zefred spuścił głowę. Wilan złapał go wzrokiem na próbie wymknięcia się do jadalni.
– Jak to możliwe? – spytał przez ściśnięte gardło. – Po co, dlaczego?
Zefred zatrzymał się, niepewny czy powinien zostać.
– Czy… Opiekunka o tym wie? – spytała żona. Wciąż miała łzy w oczach.
– Gdzieś na górze muszą być ludzie, którzy wiedzą – Zefred przytaknął, cofając się w cień. – Może też kilku innych, w różnych miejscach, lecz zwykli pracownicy nie mają o niczym pojęcia. Po co, dlaczego? – spojrzał na Wilana. – Powód jest od wieków ten sam. Kolonie.
– Chyba… nie rozumiem – Wilan i Arto wlepili swoje spojrzenia w kolonistę. Zefred przestał bawić się kostką. Podszedł do stolika. Dotknął środka blatu, wyłączając zagłuszanie. Tuż obok postawił sześcianik.
– Czy kiedykolwiek słyszeliście o projekcie nazwanym „Leonidas"?
Wilanowi to słowo kojarzyło się jedynie z historią. Spojrzał na żonę.
– Leonidas był władcą starożytnej Sparty – Ene posyłała mężowi zdziwione spojrzenie, by chwilę później na powrót świdrować nim kolonistę. – Według legendy poległ razem z garstką żołnierzy, broniąc swojej ziemi przed najeźdźcą… ale jakie zdarzenie sprzed trzech tysięcy lat może mieć wpływ na naszą szkołę?
« 1 16 17 18 19 20 23 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.