Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 10

« 1 15 16 17 18 19 23 »

Alan Akab

Więzień układu – część 10

Tym razem ojciec zrozumiał. Arto poczuł ulgę. Legenda okazała się prawdą! Byli dorośli, którzy nie tylko wiedzieli, lecz rozumieli, że muszą milczeć.
– Pan naprawdę istnieje? – spytał, gdy dorosły znów pochylił się nad skanerem.
– Nie rozumiem o co ci chodzi, chłopcze – lekarz spojrzał przez panel na jego brzuch. – Widzisz, że istnieję.
– Tak… nie! Ja… Pan jest tym lekarzem, który…
– Pomaga wam? Jeśli o to ci chodzi, to tak. Widzisz, tylko beksy i wyrzutki mają powód, by o mnie słyszeć, ale tacy silni wojownicy jak ty pewnie nigdy się nad tym nie zastanawiają… do czasu aż sami znajdą się na ich miejscu.
Ten dorosły był zbyt domyślny, jak na jego gust. Arto nie lubił domyślnych dorosłych. Zniósł jego twarde spojrzenie. Nie jego wina, że beksy wolą uciekać, zamiast się dostosować. Nie byli wojownikami, bo nigdy tego nie chcieli. Z drugiej strony, z jego słów wynikało, że nie był pierwszym, który został zmuszony do przejścia granicy. Jak skończyli ci inni?
– W mojej klasie nie ma wyrzutków! – powiedział, nie kryjąc zdenerwowania. – I nie ganiam się z beksami!
– Jakie to szlachetne! – Lekarz wykrzywił się ironicznie, przesuwając dłonie nad panelem skanera. – Wiesz dlaczego nazywają mnie Charonem od dzieci? Orfeuszem szkoły? Wiesz co oznaczają te imiona?
– Nie.
– Oczywiście. Przecież nie musisz. Jesteś wojownikiem. Słuchaj, trafiłeś tu w samą porę. Masz zapalenie i trochę rzeczy ci popękało, ale wszystko da się załatać.
– Nie wiem jak się panu za to odwdzięczę – odezwał się ojciec.
– Każdy tak mówi. Zawsze powtarzam, że wystarczy siedzieć cicho, ale myśli pan, że ludzie tak robią? Nie dziwne, że znikają, albo przytrafiają im się dziwne wypadki. Nie mają państwo pojęcia ile dzieci, które pozszywałem, wylądowało na koniec w akademii, przez swoich rodziców. Dzieciaki robią co mogą, lecz oni zawsze są mądrzejsi! – Lekarz sięgnął po pękaty woreczek z brunatnym płynem, leżący obok, na szafce. Pociągnął potężny łyk, krzywiąc się, jakby to było gorzkie lekarstwo. Zapach się nasilił. – Dla dzieci w szkole to tak jakby umarli. Kompromis! Charon, niech mnie… – mruknął, pociągając kolejny łyk.
Lekarz miał rację. Arto już dawno nauczył się milczeć, lecz rodzice… Choć starsi, jakże słabo zdawali sobie sprawę z tej konieczności. Zwłaszcza ojcu ciężko przyjdzie spełnić to ostrzeżenie. Już to w nim widział. Jak na to zareaguje?
– Naprawdę nie wiem czy to potrzebne… – powiedziała niepewnie matka. Ojciec ścisnął jej dłoń.
– Niech pani podejdzie, to sama się pani przekona. No, proszę! – lekarz odsunął skaner do tyłu i zapraszająco wyciągnął rękę. Podeszła z ociąganiem. – Najpierw wygląda to tak – wskazał na Arto. Szybkim ruchem przesunął panel nad jego ciało – a potem tak.
Matka zbladła i odsunęła się ze zgrozą. Arto wiedział, że dorośli są miękcy, ale żeby aż tak…? Od dołu skaner był tylko zwykłą, plaszklaną taflą. Spróbował się unieść, by ujrzeć widok z drugiej strony, lecz lekarz odsunął skaner.
– Ja to wytrzymuję codziennie – nie patrząc na niego, położył dłoń na panelu. – Proszę mi nie mówić czego potrzebuję, a czego nie. Jest pewna granica tego, co można zobaczyć i pozostać sobą, a ja zdążyłem już zapomnieć kiedy ją przekroczyłem, po raz pierwszy.
– Przepraszam… Myślałam…
– Wszyscy tak myślą. Muszę się jakoś znieczulić, zanim zabiorę się za chłopca. On będzie miał blokadę, ja nie.
Arto ponownie spojrzał na lekarza, widząc w nim siebie, za kilka lat, jako dorosłego. Czy taka czekała go przyszłość?
– Powiesz mi kto to zrobił? – głos lekarza przywrócił go do rzeczywistości.
Wahał się, przez chwilę. Skoro powiedział policji, mógł i jemu. Jak go zapytają, będą mieć świadka. Taki lekarz powinien wiedzieć co mówić, a czego nie.
– To był Anhelo! – powiedział. – Anhelo Lousse. To on zaczął! Gdyby nie to poprzednie, nawet bym nie poczuł, ale…
Zamilkł, odnosząc wrażenie, że powiedział coś złego. Rodzice spojrzeli dziwnie, najpierw na niego, potem na lekarza. Ten tylko pokiwał głową.
– Już się przyzwyczaiłem – odpowiedział. – Nie pierwszy raz łatam to, co on podziurawił – potrząsnął trzymanym woreczkiem, jakby groził matce – Biłem szczura, próbowałem… Policja miała ledwie podejrzenia, ale ja wiedziałem! I tylko dlatego, że chłopak był z dołu, jak ten kopalniak, któremu wszystko opowiedziałem… Aż dziw, że potem się na to zgodzili… Lałem go równo, jak nie robiłem tego od szkolnych czasów. A on co? – podniósł głos. – Tylko się uśmiechał! Bestia… Sam powinienem… ale nie potrafię. Tylko on mi pozostał… Tylko…
Spojrzał na woreczek, jakby go widział po raz pierwszy w życiu.
– Był zadowolony z tego co zrobił! – powiedział, jakby przedmiot mógł go zrozumieć. – Chcecie mnie przelicytować? – Rodzice nie odpowiedzieli, więc pociągnął następnego łyka. – Dowiecie się jak to jest, posyłać tam własne dziecko, wiedząc… Nie chciałem tego, ale musiałem się zakochać, jak ostatni idiota! A wiedziałem… Obiecywałem sobie, że jej nie powiem, ale gdzie tam! Musiała wiedzieć wszystko! A gdy już się dowiedziała, po prostu spakowała się i odeszła! Bez słowa, bez śladu… Nawet nie myślała, by zabrać go ze sobą. Nie odezwała się ani razu, ani do mnie, ani do niego… Przynajmniej miała dość światła w głowie, by nie iść na policję. Przynajmniej tyle.
Kolejny łyk. Zaniepokojeni rodzice nie odrywali wzroku od worka.
– Spokojnie – lekarz wyciągnął uspokajająco rękę. Jego głos stał się bardziej bełkotliwy, ale ruchy pozostały pewne. – Nie robię tego pierwszy raz. Jeszcze nikogo… nikogo… ech… Szczurze życie – powiedział z trudem, machnąwszy ręką – i szczurza praca, ale jakoś pomagam. I nic nie mówię! – wzniósł palec do góry, ostrzegawczo, z dziwnym, niemal dzikim spojrzeniem. – To jest najważniejsze – burknął niewyraźnie. – Każdy musi płacić cenę. Tylko jak to jest? Jak to jest, że gdy rodzice wiedzą, ich dzieci stają się gorsze? Bo przestają się bać, sprawdzają… jak daleko mogą…? Ech…
Potrząsnął głową. Rzucił worek na szafkę i podszedł do stołu. Stanął, jakby się nad czymś zastanawiał, aż jego wzrok spoczął na pacjencie. Arto odniósł niepokojące wrażenie, że lekarz dopiero teraz sobie o nim przypomniał.
– Przepraszam – powiedział wyraźniej, uspokajająco. – Już zaczynam.
Arto nie stał się spokojniejszy. Wręcz przeciwnie. Rodzice tak samo. Byli wstrząśnięci, niemal czuł jak pogrążają się w przerażeniu. Nie takim mnie znali, pomyślał. Czy teraz zobaczą we mnie potwora, takiego jak Anhelo?
Lekarz wyjął wstrzyk i zaaplikował go sobie w szyję. Cokolwiek to było, działało szybko. Ojciec Anhela przetarł dłonią powieki. Pewnym ruchem wysunął ze szczeliny w stole niewielką konsolę. Spojrzał na nią, poprawił ułożenie głowy Arto i wystukał sekwencję klawiszy.
– Będzie dobrze, mały – powiedział prawie normalnym głosem, pochylając się nad nim. – Zajmuję się tym od kiedy skończyłem osiem lat. Byłem medykiem grupy, wiesz? Byłem dobry, ale teraz wiem co robię. Wyłączę cię na chwilę. Możesz czasem coś poczuć, ale w twoim stanie pełne znieczulenie może ci zaszkodzić.
– Wytrzymam – Arto kiwnął głową. Przygotował się na ból. Jeśli mówił, że może coś poczuć, znaczyło, że tak właśnie będzie.
– Wiem.
– My… poczekamy na zewnątrz – wydusił z siebie ojciec.
Lekarz kiwał głową. Ojciec otoczył matkę ramieniem i odciągnął do drzwi. Gdy wychodzili, Arto czuł już na karku znajomy chłód interfejsu. Nie różnił się niczym od tego z kapsuł WIR-u, poza przeznaczeniem – miał odłączyć jego mózg od reszty ciała. Stracił je w ułamku sekundy, bezboleśnie. Pozostała mu tylko głowa, z oczami, uszami i nosem, lecz bez skóry, bez twarzy i bez języka. Nie mógł niczym poruszyć, nawet oczami, nie mógł się odezwać, nie potrafił wysłać z mózgu odpowiedniego polecenia. Uczucie poraziło go nagłym, odruchowym, zwierzęcym strachem. Zmusił je, by ustąpiło nerwowemu, kontrolowanemu oczekiwaniu.
Lekarz wyjął gruby pęczek cienkich, błyszczących drucików, skręconych na jednym końcu w gruby przewód. Wczepił gruby koniec w dolne gniazdo konsoli stołu i wprawnymi ruchami powbijał druciki w skórę wokół brzucha. Ułożenie głowy pozwalało Arto na obserwację zabiegu; to uspokajało go bardziej niż jakiekolwiek zapewnienia. Widział jak lekarz wciska kciuk pod jego mostek, kierując go w głąb klatki piersiowej, widział swoją naprężoną skórę, lecz niczego nie poczuł. Dopiero gdy dorosły przyłożyć tam wstrzykiwacz jego ciało przeniknęły tysiące drobnych igiełek.
– To środek uaktywniający manipulatory – usłyszał. – Zaraz zacznę operację.
« 1 15 16 17 18 19 23 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.