Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 10

« 1 19 20 21 22 23 »

Alan Akab

Więzień układu – część 10

– Aż za dobrze – wyobraźnia podsunęła mu wizję jednoczesnej rewolucji na wszystkich stacjach w układzie. Nie taką wizję chcieli urzeczywistnić koloniści. Koniec handlu, koniec dostaw.
– Co, na próżnię, robi z tym Podziemie? – Wilan już dawno nie słyszał, by Ene klęła. – Zawsze skradają się w cieniu, czekając na taką okazję! Dlaczego milczą? Muszą coś wiedzieć!
– Część z nich wie. Niektórzy, ci co powinni. Gdyby chcieli, potrafiliby to rozpowszechnić, lecz jako organizacja, straciliby na tym najwięcej. Część uczniów, ta, która coś rozumie, przyłącza się do nich.
W umyśle Wilana zaczął powstawać obraz zupełnie nowej, nieznanej rzeczywistości, bardziej złożonej niż mógł sobie wyobrazić. Wciąż był ślepy i głuchy. Każdy wiedział, że jeszcze pół wieku temu Podziemie było ledwie niewielką organizacją. Dziś się rozwijało, na szkołach. Skutek uboczny Floty, pasożyt…
– No tak! Przecież to oczywiste! – niemal się roześmiał. – Zawsze znajdzie się ktoś żądny zemsty. Flota wciąż ma akademie, a oni…
– To ledwie fragment sieci układów, oplatających każdą stację w Układzie. Nawet ja nie potrafię się w tym odnaleźć. Zbyt długo byłem na zewnątrz. Tam, wśród kolonii, czas płynie inaczej, nawet dla Absolomu. U was wszystko dzieje się o wiele szybciej.
– A wy? – spytała Ene. – Koloniści? Przecież wiecie…
– My możemy najmniej – Zefred stanął obok stolika, podniósł sześcianik i ukrył go w dłoni. – To nie gadki o papierowej demokracji, jakie każdy może ucinać w barze. Wiemy o wszystkim, niemal od początku, lecz nie możemy rzucić tego Rządowi w twarz, bo ta tajemnica zapewnia nam bezpieczeństwo przed legalnie podjętą akcją odwetową na Absolomie! – uderzył pięścią w blat stołu. – Rząd wie, że wykorzystujemy nasze kontakty z Podziemiem, by uspokoić radykałów, skłonić ich, by poczekali kolejnych parę lat, aż będziemy gotowi. Utrudniając nam uzyskanie samodzielności przedłuża tym samym nasze zaangażowanie w utrzymanie spokoju na jego własnym podwórku. Ta próba sił trwa już dekady. Każda ze stron trzyma nóż na gardle przeciwnika, wiedząc, że w razie ataku zdąży, nim zginie, pociągnąć go za sobą. Szkoły są zakładnikami całej ludzkości, musicie się z tym pogodzić. Jeśli plan się powiedzie, za kilka dni dokończymy tę rozmowę, poza stacją.
Kilka dni… Nawet bez wiedzy o szkołach oczekiwanie zdało się Wilanowi dłużyć niczym międzygwiezdny przelot. Teraz godziny były mu dniami, zaś dni – całymi wiekami.
– Niczego nie możemy zmienić?
– Niczego. Dotyczy to także naszych planów. Dzieci muszą pozostać kurierami. Wiem, że trudno to zaakceptować, lecz chłopiec miał tajemnice, o które go nawet nie podejrzewaliście. Tłumił je przez lata, od kiedy trafił do piekła zwanego szkołą. Jest twardy jak diament i wytrzymały jak plastal; nie piśnie ani słowem, choćby mu żywcem wycinali wnętrzności. Powinieneś bardziej zaufać tym dzieciom, Wil, nawet Iwenowi. Obaj są bardziej dorośli niż myślisz. Bardziej niż wielu dorosłych.
Właśnie ta wiedza utrzymywała Wilana w szoku. Świadomość, że Arto nie jest, nie był, a być może nigdy nie będzie tak grzecznym dzieckiem, za jakie go miał, budziła uczucie strachu – o niego i swoją własną reakcję na wszystko co usłyszał. Nie znali się. O pewnych rzeczach nigdy nie rozmawiali – o szkole, o ucieczce… Nigdy nie potrafili sobie zaufać. Miną miesiące, może lata, nim zdołają to zmienić.
Dzieci… Czy aby na pewno? Niech to próżnia!
– Tak trudno to zaakceptować… – usiadł ciężko na kanapie. – Czy on musi…?
Zacisnął dłonie na kolanach. Cały ten wykład był po to, by teraz, wiedząc o wszystkim, pozwolił swojemu dziecku wracać do tej… akademii! Jaki rodzic mógł to znieść?
Kolonista czekał, równie spokojny jak w dniu pierwszego spotkania. Powrót Arto do szkoły był dla niego czymś naturalnym. Twierdził, że sam przez to przeszedł. Wiedział dużo, lecz mówił mniej. Zbyt wiele razy zaklinał się, że nie kłamie, najwyżej nie mówi całej prawdy…
– To wasza decyzja – usłyszał. – Ja mogę tylko podpowiedzieć. Pamiętajcie, chłopiec był tam przez pięć lat. Kilka dni więcej…
– To się musi skończyć! – Ene zerwała się i wymierzyła w kolonistę palec, jak gdyby jej ręka była bronią. – Gdy Rous się o tym dowie, powie wam to samo! Nie będziecie narażać naszych dzieci! Pięć lat to o pięć za dużo!
Zefred spojrzał na zegarek.
– Myślę, że Rous już wie – powiedział po prostu. Ene ze zdumieniem opadła na kanapę. – Jak mówiłem, to wy zadecydujecie. Od Arto zależy czy się was posłucha.
Wilan podjął decyzję. Jedyną, jaką mógł.
– Zostanie w domu – oświadczył stanowczo. – Mogą się spotykać gdzieś na stacji, tak mogą… robić co trzeba, ale od szkoły mają się trzymać z daleka! To ledwie kilka dni. Opieka nie zdąży się przyczepić.
– Powiem mu o tym – Zefred skinął głową. – Powinienem z nim porozmawiać. Nie wiecie co on teraz czuje.
– Na zarazę, myślę, że wiem – mruknął Wilan.
Zefred ruszył do drzwi, lecz zatrzymał się w progu. Odwrócił się.
– Proszę pamiętać – dodał z dziwnym chłodem. – Nikt nie odgadnie o czym chłopiec pomyśli i jak postąpi. Uważajcie na niego. Najinteligentniejsze dzieci to nie te, które mówią prawdę, lecz te, które najlepiej kłamią. Jeśli popełnimy błąd…
Kolonista wyszedł, lecz niedokończone ostrzeżenie wciąż wisiało w powietrzu. Wilan czuł się jakby wszystko wokół zamarzło.
• • •
Kolonista cicho wślizgnął się do pokoju. Arto obserwował go, siedząc skulony na krześle, ramionami obejmując przyciągnięte pod brodę kolana. Nie podsłuchiwał. Rozumiał, że wiedząc za dużo mógłby pokrzyżować jego plany, lecz prawdziwym powodem był strach przed tym, co mógł usłyszeć. To kolonista kazał mu wyjść. On wiedział jak to jest. Skoro uznał, że nie powinien tam być, to tylko dla jego dobra. W to jedno mógł uwierzyć. W tamtym pokoju uwierzył, że kolonista robi to naprawdę żeby mu pomóc. Jemu, nie tylko rodzicom.
Pokój pogrążony był w mroku. Ciemność była dla niego czymś bezpiecznym. Była schronieniem; bał się jej mniej niż światła, w którym nie mógł się kryć. Widział w niej oczy kolonisty, błyszczące w słabym blasku wyświetlacza zegara. Śpiąca dotąd Lili uniosła głowę, czujnie obserwując intruza. Wiedziała jak rzadko ktoś tu przychodził.
Zefred odszukał panel kontroli oświetlenia. Przesunął palcem po gładkiej powierzchni, rozjaśniając pokój minimalną jasnością lampy. Uważnie rozejrzał się po pokoju. Jego wzrok spoczął na chwilę na kratce wentylatora. Na jej widok kolonista lekko kiwnął głową, usiadł na łóżku i zaczął delikatnie głaskać Lili. Robił to niemal tak samo jak on. Kotka poddała się temu po chwili wahania. Nie okazywała niezadowolenia. Nawet ona była przeciwko niemu.
Chwilę spoglądali na siebie w milczeniu. Po raz pierwszy byli sami. Jeszcze dziś rano Arto miałby do niego setki pytań, lecz teraz… Łatwiej im zrozumieć, pomyślał ponuro. Akurat! Będzie im łatwiej wybaczyć – oto co naprawdę powiedział. Uwierzył mu, że po wszystkim poczuje ulgę, lecz czuł tylko winę. Może kiedyś będzie im gotów wszystko wyjaśnić, także to, co dziś zataił. Może kiedyś. Lecz nie dziś, nie jutro i nie za tydzień.
Przynajmniej nie będzie się musiał kryć ze zbroją. Jedyna dobra rzecz, jaka z tego wynikła.
Cicho mrucząc, kotka przewróciła się na grzbiet, pozwalając koloniście głaskać się po brzuchu.
– Rodzice nie chcą byś wracał do szkoły – powiedział w końcu. Patrzył na Lili, jakby mówił do niej. Arto nie odpowiedział. To było najgorsze rozwiązanie jakie mogli wybrać. Nie powiedział im o wojnie ani o policji, nie wiedzieli, że popełniają błąd, że teraz wytrzymaliby tam łatwiej niż na korytarzach stacji. Mimo to musiał usłuchać. Czuł, że gdyby tym razem postąpił po swojemu, straciliby do niego zaufanie. Przestałby być ich synem.
– Nie wierzą mi – powiedział po chwili. – Powiedzieli tak bo myślą, że jestem słaby, ale pan dobrze wie co się dzieje! Wytrzymałbym…!
– Jesteśmy sami – w jego głosie było coś delikatnego, uspokajającego, lecz Arto nie zapomniał jak dobrze kolonista potrafi się kontrolować. – Twoi rodzice nie podsłuchują, a ja nie jestem kopalniakiem. Jeśli masz kłopoty…
– Nie mam!
– Jeśli masz kłopoty, możemy powiedzieć im naprawdę o wszystkim – ciągnął, nie zważając na jego zaprzeczenie. Nawet na niego nie spojrzał – Twoi rodzice są zbyt zszokowani, by zrozumieć, ale ja wiem. To nie była zwykła bójka czy bitwa. Co się dzieje w szkole? Możesz mi powiedzieć. Ja wiem jak to jest.
– Jeżeli pan wie jak to jest, dlaczego mi pan to zrobił?
– Nie chciałem tego. To wy doprowadziliście do sytuacji bez wyjścia.
– Trzeba im było wytłumaczyć, że muszę tam wracać! – spojrzał na niego, szukając choć odrobiny wsparcia. – Nie powinniśmy wszyscy zachowywać się tak jak zawsze?
« 1 19 20 21 22 23 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.