Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 10

« 1 18 19 20 21 22 23 »

Alan Akab

Więzień układu – część 10

– Rząd jest praktyczny – przyznał Zefred, tonem wziętym wprost z wykładu o podstawach fizyki. – Wie, że potrzebowałby rzeszy ludzi, by wychować takie niemowlaki. Już tego próbowano, z marnym skutkiem. Tacy kadeci byli zbyt głupi lub zbyt agresywni. Nie do tego przystosowała nas ewolucja i wojskowi musieli się z tym pogodzić. Wszystkie dzieci mają ludzkie potrzeby. Nie zaspokojone, odbijają się negatywnie na ich rozwoju. Nikt nie odbiera nielegalnych dzieci zaraz po urodzeniu, robią to dopiero gdy mają cztery, pięć, dziesięć lat. One pozostają ludźmi – spojrzał na Arto. – Tak jak wasz syn.
Poskutkowało. Ene się uspokoiła.
– Co z genami? – spytał Wilan. – Co z robotami?
– Z robotami? Wciąż są zbyt zawodne, a od Wojny Wtyczek wojskowych przeraża sama myśl o obdarzeniu maszyny samoświadomością. Zabawy z genami udowodniły zaś tylko tyle, że człowiek jako gatunek od zawsze był doskonale, optymalnie dostosowany do potrzeb armii. Jesteśmy idealnie zbalansowani pod kątem możliwości i praw biologii. Stosunek siły i inteligencji współgra z długością ciąży, tempem naszego rozwoju, masą mięśni i mózgu. Regeneracja zwiększa tempo powstawania nowotworów, większa wytrzymałość wydłuża ciążę i okres dorastania. By stworzyć nowy gatunek żołnierza musielibyśmy zmienić nie tylko geny, lecz stworzyć nową biologię i biochemię. Możemy uzyskać lepsze jednostki, pozbierać najlepsze geny ze wszystkich, jakie natura zgromadziła w nas w trakcie tysięcy lat ewolucji, ulepszyć je i posegregować, lecz to zrobili za nas nasi przodkowie, wieki temu projektując genetycznie swoje dzieci. Dziś ceną za to jest rozwój Zarazy. Słabości ciała łatwo nadrobić mechanicznymi dodatkami. Armia nie potrzebuje modyfikacji genetycznych, lecz właściwego treningu, a ten można osiągnąć przerażająco łatwo, przez stworzenie środowiska, które sprawi, że mózg od małego będzie programował się w pożądany sposób. Wiek pięciu lat jest wiekiem optymalnym do rozpoczęcia nauki. Nawet żołnierz musi nauczyć się chodzić, mówić, czytać i pisać, posługiwać się konsolą. Tkanki wyrosłe w zbiorniku są pożywne, lecz nie smakują tak dobrze jak naturalny owoc. Społeczeństwo jest dla Floty niczym drzewo, na którym one dojrzewają, nim zostaną zerwane, posegregowane według wieku i umiejętności i poddane dalszej nauce. Myśliwce, broń, nawet okręty produkuje się szybciej niż ludzi. Dziś Flota zaczyna równie szybko produkować żołnierzy. Sto lat temu była o jedną trzecią mniejsza niż dziś. Dzięki Leonidasowi znów zaczęła się rozrastać.
– A bezimienni? Czy dla tych dzieci takie życie nie byłoby lepsze…
Zefred ściągnął brwi. Wilan wspomniał slogan promujący zamianę dawnych sierocińców na akademie. Czyż nie brzmiał łudząco podobnie i równie zdradliwie?
– Jak łatwo decydować, by zamiast nas cierpieli inni – spokojny, wyważony ton jego głosu przyprawił Wilana o poczucie winy. – Bezimienni nie mają dostępu do wykształcenia. Wyniszczają je choroby, których zwykli obywatele nawet nie znają. Najwyżej czasem Flota zainteresuje się jakimś wyjątkowym dzieckiem, lecz nawet wtedy trudno je złapać. Bezimienni wiedzą gdzie i jak się kryć, jak niszczyć namierzające ich automaty. Bez lokalizatora są trudni do złapania, a gdyby mieli lokalizator, nie byliby bezimiennymi.
Wilan znowu zaczął nerwowo krążyć po pokoju. Arto usiadł koło matki. Był przybity; Wilan nie wiedział czy to przez jego głupią uwagę, czy przez to, że musiał to wszystko ujawnić. Na kosmos, musiał być idiotą skoro powiedział przy nim coś takiego! Nawet nie miał pojęcia co jego syn teraz czuje, co sobie pomyślał… Jego wściekłość na Rząd i Flotę nie mogła być większa. Uciekniemy stąd, postanowił, choćby i po trupach Kosy!
– Rozumiem, że Rząd trzyma wszystko w wielkim sekrecie – powiedział. – Ludzie znikają i tak dalej… Ale skala tego wszystkiego… To musi zostawiać jakiś ślad, coś widocznego…
– Pan nie zauważył tego przez pięć lat. Czy miał pan przez ten czas choć cień podejrzeń? Czy pomyślał pan o tym, gdy spytałem czy pan wie jak wygląda szkoła?
Wilan miał już dość jego mentorskiego, formalnego tonu – i kolonista chyba sam to dostrzegł – lecz znów miał rację. Przypomniał sobie ich rozmowę o Arto. Teraz jego pewność wydała mu się zupełnie zrozumiała. To on był głupi i naiwny, nie Zefred.
– Dzieci zawsze się biją – powiedziała niepewnie Ene. – Dlaczego akurat tutaj…
– Tutaj pozwolono, by silniejsze dzieci zaczęły dyktować warunki. Te, które się skarżyły lub nie potrafiły dać sobie rady, posłano do akademii, przy wtórze przeróżnych plotek. Reszta tak się przeraziła, że wolała siedzieć cicho. Wizja akademii przestrzega je przed popełnieniem błędu, nagrodą jest pozostanie w domu. Presja wywierana na najmłodsze dzieci rośnie stopniowo, w miarę jak dorastają. To daje im czas na adaptację. Jeśli czują cokolwiek, gdy wracają do domu, to winę i strach, że wszystko się wyda.
– Nie wierzę, że nikt nie próbował tego przerwać! – Wilan nerwowo rozrzucił ramiona.
– Było kilku… – przyznał kolonista – lecz mechanizmy rządzące zachowaniem dzieci są bardzo złożone. Z początku sądzono, że ta złożoność doprowadzi szkoły do szybkiego upadku, lecz nawet ich twórcy nie przewidzieli jak bardzo stabilny stworzyli proces. On jest jak samo życie – z pozoru delikatne, potrafi przetrwać wszystko za wyjątkiem rozumnego, niszczycielskiego, konsekwentnego działania. Układ oparto na wrodzonych schematach zachowania się dziecka. Sam się podtrzymuje. Jednostka nie jest zdolna go zmienić.
– Rozumiem – Wilan spojrzał na syna. – On milczał, bo wierzył, że musi. Ale ty wiedziałeś…
– Więc dlaczego milczałem? Uwierzylibyście widząc chłopca zdrowego, wracającego do jedynej spokojnej przystanie jaką znał, nauczony tak dobrze się maskować, że psychologowie i lekarze mogliby się od niego uczyć? Tylko wyjątkowe zdarzenie może sprawić…
– Zdarzenie takie jak śmierć? – zawołała Ene. – A może ją też można maskować?
Zefred chwilę milczał.
– Arto, możesz nas zostawić? – spytał nagle. – Są sprawy, które…
– Rozumiem, naprawdę! – Arto wstał spięty niczym sprężyna. – Chcecie mówić o mnie beze mnie!
– Myślałem, że znasz dorosłych. To pomoże twoim rodzicom zrozumieć.
Arto popatrzył najpierw na kolonistę, potem na rodziców. Ramiona mu opadły. Bez słowa wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
– Ich szkoła to prawdziwa strefa wojny – Zefred zauważył jak Wilan odprowadził syna wzrokiem. – Jej ofiary są prawdziwe, tak samo jak efekt końcowy, jak ja. Płeć nie gra roli innej niż w hierarchii ważności. Najważniejszą różnicą między szkołą i akademią jest kontrola. Tam mają ją dorośli, tu uczniowie sami tworzą reguły. Szkolą się na kadetów, nie wiedząc, że są kadetami. Jednak strach przed akademią utrzymuje niską śmiertelność. Kto zabija, staje się niebezpieczny dla wszystkich. To skłania je do narzucenia ograniczeń.
Chwilę zajęło Wilanowi zrozumienie każdego niewypowiedzianego słowa.
– To miało nas uspokoić? – zauważył spokojniej niż się spodziewał. Poczucie zagrożenia powróciło ze zdwojoną siłą, lecz styl życia na stacji robił swoje. – Wystarczy dać tym dzieciom karabin do ręki, a będą zabijać! Dla nich to tylko kwestia zasad…
Na wszechświat, tym dzieciom! Przecież Arto jest jednym z nich…
– Pamiętamy o tym. Na naszym statku mamy ludzi, specjalistów, którzy przebyli całą tę drogę tylko po to, by pomóc im się pozbierać. Dzieci mogą być równie dobrze ucieleśnieniem miłości jak i czystym okrucieństwem. One nie zawodzą, nigdy, zawodzimy jedynie my, dorośli. Łatwo i szybko poddają się dominacji, zwłaszcza pod wpływem siły. Syn, jakiego znacie, nie istnieje. To tylko maska, lecz pod tą maską on wciąż was kocha, choć boi się to okazać. Wszystko co robił, robił z myślą o was, lecz z czasem we wszystkim się pogubił. Wierzy, że posiadanie uczuć czyni go dziwakiem, dlatego je ukrywa, nawet przed samym sobą. Proszę to zrozumieć i uszanować. Ich życie, psychika, zostały rozbite niczym lodowa kula. Niełatwo będzie je poskładać. Takie rany trudno wyleczyć.
Czasem to jest wręcz niemożliwe, pomyślał. Kolonista nie chce nas straszyć.
– To się musi skończyć! – zacisnął pięści, grożąc niewidzialnemu wrogowi. – Przecież to przestępstwo!
– Kto ma to zrobić? Ty? Jak? Zamkniesz szkoły? Co zrobisz z miliardami takich dzieci? Puścisz ich do zwykłych szkół?
– Mogę to ujawnić. Niech zajmą się tym ci, którzy mogą i powinni coś zrobić!
– Kto, Rząd? Nagłośnisz najwyżej lokalne przypadki, które podpadną pod złe zarządzanie szkołą. Na swój sposób to prawda… Ale, załóżmy, że się uda. Przeżyjesz, zbierzesz dowody i transmisja wiadomości nie zostanie zdławiona. Wyobrażasz sobie reakcję ludzi?
« 1 18 19 20 21 22 23 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.