Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 10

« 1 17 18 19 20 21 23 »

Alan Akab

Więzień układu – część 10

– Nie tylko w tej szkole. Leonidas to tylko symbol. Symbol Spartanina, symbol wojownika, jego wychowania, ideałów, dyscypliny, męstwa i podejścia do wrogów. Militarny szaleniec, wieczny paranoik, żyjący jak na kontenerze plazmy, otoczony przez przytłaczające rzesze dyszących nienawiścią niewolników, helotów, nad którymi ciągle próbuje zapanować mimo wciąż rodzących się i krwawo tłumionych buntów. Oto cena wejścia na karty historii.
Jego żona musiała coś zrozumieć, lecz Wilanowi ta informacja nic nie mówiła. Nie mogąc dłużej usiedzieć na jednym miejscu wstał i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.
– Dostrzegam podobieństwo – przyznał. – Lecz wciąż nie widzę związku z koloniami.
– On istnieje. Proszę powiedzieć, jakie gwiazdoloty są budowane najczęściej?
Teraz zrozumiał. Nie chciał uwierzyć, lecz wszystko się zgadzało. Pamiętał jeden z okrętów, który przyszło im naprawiać. Eksploatowany przez sto lat pokładowych, jeden z pierwszych jakie wybudowano, a wciąż pełnił służbę! Okręt wytrzymywał dłużej niż załoga. Na każdy przypadały dwie lub trzy generacje żołnierzy, a oni wciąż budowali…
– Nowe okręty! – zawołał. – Nie może być innego wytłumaczenia, poza tym, że…
– …Flota znalazła nowe źródło rekrutów – kolonista dokończył urwane zdanie. – W Układzie istnieje ponad pięćdziesiąt akademii. Drugie tyle leży porozrzucane w systemach najsilniej kontrolowanych przez Rząd i Flotę. Dość, żeby uzupełnić starzejącą się armię, lecz zbyt mało, by ją rozbudować. Kolonii wciąż przybywa. Po przejściu garnizonu Absolomu na stronę rebelii dowództwo Floty przestało ufać rekrutom z zewnątrz. Stworzono program rozbudowy i wymiany żołnierzy kolonialnych. Od dwóch dziesięcioleci Rząd wstrzymuje próby kolonizacji nowych światów, oczekując na nowe okręty.
– Jaką szansę powodzenia może mieć taki plan?
– Całkiem sporą. Ledwie garstka ludzi naprawdę dobrze zna się na historii Floty. Nie przypadkiem prawie wszyscy są admirałami. Oni wiedzą, że był tylko jeden okres w historii, gdy ludzie wstępowali do Floty z wolnego wyboru. Okres obawy o los ludzkości. Mars i Ziemia, jedyne dwie liczące się ekonomie, splecione w uścisku rywalizacji, przestały zważać na cokolwiek poza własnym interesem. Doszło do Wojny Wtyczek. Ludzie zaczęli się bać, tak wojska, jak jego wynalazków. Rywalizacja zaostrzyła się do granic społecznej paniki. Wszyscy wietrzyli rychłe nadejście kolejnej Apokalipsy. By uspokoić społeczeństwa obu planet, rządy podpisały traktat o pełnym rozbrojeniu, obciążając każdego, kto go złamie ogromnymi sankcjami ekonomicznymi. Lęk przed wojną wewnętrzną zrodził równie silny lęk przed Obcymi, perfidnie wykorzystany przez rządy do własnych celów. Rozejm uczynił ich floty zbędnymi; żadna ze stron nie chciała dłużej obciążać się kosztami utrzymania okrętów, lecz obawiała się, że kiedyś jej oponent spróbuje przejąć nad nimi kontrolę. Łatwo im przyszło podpisać nic nie mówiący dokument, rzekomo oddający Flotę pod opiekę całej ludzkości, zaś w praktyce wyrzucając jej okręty na śmietnik. By przetrwać Flota stała się konsorcjum transportowo-handlowym, lecz dla światów żyjących pośród nieustannej rywalizacji pozostała jedyną nadzieją na przetrwanie zagrożenia. Wielu wierzyło w ideę obrony ludzkości, swojej rodziny, braci i sióstr, przed inwazją nowych Obcych. Zmieniła to dopiero Dekada Strachu. Wtedy okazało się, że jest zbyt wiele kolonii do pilnowania, zbyt wielka panowała niechęć wobec nowego porządku. Ochotnicy przestali przyłączać się do Floty. Zamiana sierocińców na akademie, zniesienie minimalnego wieku poboru, zaostrzenie przepisów dotyczących opieki nad dziećmi – to były rozwiązania, lecz niedostateczne. Przytłaczająca większość kadetów zaczęła pochodzić z przymusu. Nowe, drastyczne metody szkolenia stworzyły z nich nowy rodzaj żołnierza – karnego, niezwykle skutecznego fanatyka, lecz wciąż brakowało podstawowego surowca – ludzi. Wydawało się, że nie istnieje sposób, by posunąć się dalej bez ryzyka rewolucji, lecz wtedy ktoś wymyślił, by po cichu zamienić część szkół w akademie.
Urwał na chwilę. Uważnie spojrzał na Arto, jakby czegoś w nim szukał.
– Wybór padł na stacje – kontynuował po krótkiej chwili. – Dzieci pochodzą tu głównie z rodzin robotniczych. Są zdrowe i wykształcone. Stworzono dla nich tajny program szkolenia, który miał dawać Flocie grubo ponad miliard rekrutów rocznie. Projekt miał również zmniejszyć przeludnienie na stacji, otwierając szansę dla ludzi z dołu, lecz rząd zbyt mocno obawiał się wycieku informacji i reakcji społeczeństwa. Całe dekady projekt przeleżał zamrożony w pamięci, co chwila ktoś go wyciągał, by przeprowadzić nowe analizy, udoskonalić i odłożyć na kolejne lata. Decyzja o jego wdrożeniu zapadła dopiero po rewolucji na Absolomie. Realizacja poszła sprawnie, analitycy zaczęli opijać swój sukces, pozwalając Flocie snuć plany przywrócenia porządku w koloniach.
– Coś mi tu nie pasuje, panie Zefred – powiedział Wilan. – Dawniej więcej dzieci lądowało w akademii niż dzisiaj, a te, które kończą szkołę, mogą robić co zechcą…
– I w większości wstępują do Floty! Szkoły dobrze ich do niej przygotowują. Jedyne co potrafią to walczyć. Kult siły i delikatna propaganda od małego wskazują im dalszą karierę. Na dół nie puszczają ich przepisy przeciwko przeludnieniu, więc muszą sobie radzić tutaj. Nieliczni znajdują sobie jakąś pracę, lecz na zawsze pozostają bardziej zmęczeni i bardziej nerwowi niż inni ludzie. Jedyne ich uczucia to gniew i nienawiść, lęk pozostaje w nich na zawsze. Świat zwykłych ludzi nie jest ich światem. One go nie znają.
Zefred energicznym krokiem wyszedł na środek pokoju. Wyciągnął rękę w stronę stoczni.
– Proszę spojrzeć dookoła siebie! Niewielu jest na stacji naukowców z prawdziwego zdarzenia. Tacy jak oni mogliby zbyt wiele zauważyć, więc płaci się im dobrze, by zostali na dole – i nie patrzyli. Wiedza rodzi zbyt wiele pytań i zbyt często, zbyt łatwo nakłania do buntu. Ilu zna pan ludzi, którzy urodzili się na stacji? Prawie wszyscy dorośli przybyli tu z dołu, za pracą, jak pan! Resztką tlącego się w nich uczucia wzbraniają się przed posiadaniem własnych dzieci, wiedząc jaki czeka je los. Tu, na górze, w milczeniu tajemnicy, Flota wykuwa swoją przyszłą armię. By wygrać w gwiazdach, musimy najpierw wygrać tu.
– Niemożliwe, że nikt nie zwrócił na to uwagi!
– Czy pan coś zauważył? Cokolwiek, czego nie potrafił pan wyjaśnić przypadkiem, środowiskiem życia, naciskami urzędników? Czy choć raz obwinił pan szkołę?
– Tym mamy być? – spytał Arto. – Żołnierzami? Niczym więcej?
Spojrzenia trójki dorosłych skupiły się na chłopcu. Jak szybko zapomnieli o przyczynie tej rozmowy…
– Większość dzieci po szkole staje się żołnierzami okupacyjnymi. Od kilku dekad zasilają garnizony na najważniejszych koloniach Wewnętrza. Kontrolują je, bronią przed mieszkańcami. Są bezwzględni i w pełni posłuszni dowództwu, przekonani, że tylko Układowcy są cywilizowani a koloniści to karaluchy. Część zostaje tu, na miejscu, w sektorze cywilnym Floty. Naprawy, obsługa, bezpieczeństwo stoczni, Kosa… Jajcogłowi są doskonałymi inżynierami. Każdy robi to samo, co robił w szkole, tylko lepiej.
– Kapitan naprawdę zostaje kapitanem okrętu? – w głosie Arto zabrzmiała nuta dumy.
Kolonista przymknął oczy i skinął głową.
– Dowódcami grup operacyjnych zostają dzieci polityków – wyjaśnił. – Dzięki nim to Rząd kontroluje Flotę, a nie jej admiralicja. Lecz nie każdy wpływowy polityk chciałby widzieć swoje dziecko na stanowisku kapitana. Kadeci z akademii nie potrafią dowodzić, więc na kapitanów wybiera się najzdolniejszych dowódców szkolnych – stanął przed Arto i położył dłonie na jego barkach. – Stałbyś się jednym z nich, choć bez możliwości awansu.
– Jeśli to prawda… Czy w szkole robią nam to samo co w akademii? Poza tym, że tam…
– To nie tak, że akademia przychodzi do was. W porównaniu z nią, twoja szkoła to raj. Kadet kończący akademię nie posiada już wolnej woli. Nie potrafi myśleć niezależnie, traci zdolność podejmowania decyzji, stając się bezwarunkowo posłuszny dowódcy. Wy możecie się zawahać, dlatego żaden dowódca nie zaufa wam na tyle, by posadzić w fotelu myśliwca. Akademia i szkoła tworzą dwa rodzaje wojowników. Jedni panują w przestrzeni, drudzy na powierzchni planet. Żołnierz z akademii jest dobry na okręt, lecz nie potrafi żyć wśród zwykłych ludzi. Na placówkę cywilną potrzebują bardziej cywilizowanych ludzi.
– I takich ludzi nazywasz bardziej cywilizowanymi? – Wilan nie wytrzymał. – Którzy od małego biją się bez litości?
Zbyt późno dostrzegł bladość na twarzy syna i surowe, ostrzegawcze spojrzenie kolonisty.
– Tak mi przykro, synu… – przyciągnął go do siebie i objął mocno. – Nie myślałem o tobie. Wierzę, że jesteś inny, tylko…
– Ja… rozumiem… – Arto spuścił głowę. Uwolnił się od jego uścisku i odsunął do tyłu.
– Gdyby choć raz spotkałby pan kogoś z akademii, poznałby pan różnicę – głos Zefreda był dziwnie chłodny.
– Nie, ja w to nie wierzę! – grymas na twarzy Ene był nerwowym, histerycznym uśmiechem. – Projektu na taką skalę nie można ukryć! Gdyby to była prawda, po co byłoby to wszystko, to… robienie z dzieci potworów? Flocie bardziej by się opłacało hodować niemowlaki! Rząd jest przecież praktyczny – dodała niepokojąco beztroskim głosem. – Skoro i tak je odmóżdzają, równie dobrze mogliby je hodować od embrionów, jak… Jak organy, cokolwiek!
« 1 17 18 19 20 21 23 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.