Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 11

« 1 5 6 7 8 9 »

Alan Akab

Więzień układu – część 11

– Żimmy, kiedyś zechcesz pobić Derta – Żimmy i Dert spojrzeli na niego jak gdyby mówił od rzeczy, lecz spodziewał się tego. – Zastanów się potem czy warto go niszczyć. Zrób z niego zastępcę. Dert, pomagaj mu tak jak pomagałeś mi. Grejgy, Alsza, pilnujcie ich dla dobra grupy. Ile razy poczujecie, że musicie się bić, bijcie się z innymi, nie ze sobą. Wypowiedzcie komuś bitwę. To pomaga. I… uważajcie na jajcogłowych. Nie bądźcie dla nich jak inni, wtedy wam pomogą – nie zastanawiał się jak o tym pomyślą, jako wojownicy. Chciał, by widzieli ich takimi, jakimi sam ich zobaczył, by docenili co robią tak samo jak on – Rejkert zna mój sposób na oceny, ale Lien jest tak samo dobry – spojrzał na Żimmiego. – Dzięki nim zyskacie dłużników. Wszystko zależy od was.
Zamilkł. Słuchali go z uwagą, choć nie rozumieli.
– Powiedziałeś, że możemy ci pomóc uciec ze szkoły – przypomniał niepewnie Dert.
Arto westchnął. To było najtrudniejsze.
– Pamiętasz Arista? Musicie zrobić mi to samo co on, tylko gorzej, z tego samego powodu. Musicie mnie pobić.
– Nie mówisz poważnie! – zaprotestował Alsza.
– Inaczej to, co stało się z Kerellem może się powtórzyć! Możecie skończyć jak Włócznia!
– Gdy to zrobimy, wtedy będziemy jak Włócznia!
– Mylisz się, Alsza – odpowiedział spokojnie. – Wtedy Anhelo nie będzie was kontrolować. Wyprzedzając go, nie zrobicie tego dla niego. Zrobicie to dla mnie i dla grupy. Anhelo pomyśli, że zwróciliście się przeciwko sobie i wtedy da wam spokój. Musicie mnie pobić i wynieść ze szkoły, jakbyście chcieli mnie zabrać do Ostatniej Przystani. To dla mnie jedyny…
– Nie mogę tego zrobić! – zaprotestował Dert. – Rozumiem, ale…
– Pośpieszcie się – odpowiedział chłodno. – Inni patrzą.
– Nie mogę!
– Jeśli nie zrobicie nic, to tak jakbyście sami oddali mnie Ziemi! – zdenerwował się. – Pojutrze będziecie mieć kolejny pogrzeb! Żimmy, ty zacznij. Masz okazję się zemścić.
Stanął przed nim, gotowy na cios, lecz Żimmy tylko się patrzył. Czy nawet on nie chce mnie uderzyć, pomyślał, po tym wszystkim co mu zrobiłem?
– Nie mogę – powiedział w końcu. – Nie po tym jak Kerell…
– Niedawno potrafiłeś! – wyciągnął gwałtownie rękę, wskazując na gromadzący się niedaleko tłumek. – Oni widzą jak rozmawiamy! Nie macie wyjścia – bardzo się starał, by patrzyć na nich pogardliwie, lecz zbyt mocno się bał tego, że naprawdę nie zechcą tego zrobić. – Na próżnię, co się z wami dzieje? Kilka rozjaśnień temu żywcem byście mnie pokroili a teraz…
– Może teraz za dużo rozumiemy – odpowiedział Dert, patrząc pewnie w jego oczy.
Arto nie miał złudzeń. Tylko Dert coś zrozumiał, choć na swój prosty sposób. Tylko on zastanawiał się nad tym, co się stało. Nie był tak sprytny, lecz miał w sobie cząstkę swojego kapitana, tak jak Arto miał w sobie cząstkę Daela – niewielka, prawie niewidoczna, ale była.
– Nie chcę byście mnie pobili, tylko bili. Na pewno każdy z was chciał mi to zrobić, za coś, kiedyś. Macie szansę odpłacić mi za wszystko. Potem takiej szansy nie będzie. Żimmy, jeśli sobie odpuścisz, to pozostaniesz zwykłym karaluchem! Nie młodszakiem i na pewno nie starszakiem, bo zabraknie ci jaj, by chronić grupę. Nie tego chciałeś?
W oczach Żimmiego zabłysł gniew. Zagryzł wargi. Zacisnął pięść i uderzył kapitana twarz. Mocno, lecz Arto wiedział, że stać go na wiele więcej.
– Coś nie bardzo z twoją siłą – zauważył, prostując się i patrząc na niego spode łba. – Nie wydobrzałeś po tym, jak ci dołożyłem? Myślałem, że…
Tym razem uderzenie było znacznie mocniejsze. Inni z oporem zaczęli się przyłączać. Robili to bez przekonania, lecz na szczęście Żimmy się przełamał. Zaczął katować go równo. Po raz pierwszy Arto cieszył się, że Żimmy jest prawdziwym starszakiem.
Ilustracja: <a href=mailto:changer@interia.pl>Rafał Kulik</a>
Ilustracja: Rafał Kulik
Po raz pierwszy cieszył się, że ich lojalność ma tak słabe granice.
• • •
Przytomność odzyskał już w ich kryjówce. Usiadł. Jego spojrzenie natrafiło na lśniące w półmroku oczy, wciąż pełne nienawiści, lecz zmieszanej z czymś nowym. Siedzący metr przed nim Żimmy z uwagą wpatrywał się w byłego kapitana.
– Jesteśmy kwita – słowa były zimne, lecz spojrzenie mówiło co innego. Nie musiałeś tego robić. Musiałem, Żim, pomyślał. Nie moja wina, że wciąż nie potrafisz nad sobą panować.
– Żegnaj, Żimmy – odpowiedział. – Proszę, oszczędź Derta. On jeden rozumie.
Żimmy wstał. Bez słowa zniknął w jednym z szybów. Arto zaczął badać w jakim jest stanie. Z tyłu głowy czuł jak rośnie mu guz, gdzieniegdzie czuł siniaki. Ani jednego złamania! Zezłościł się. Obeszli się z nim jak z pierwszakiem! Za takie pobłażanie wrogowi sam by ich pobił. Jeśli dla gapiącego się tłumu będzie to równie przekonujące…
Niełatwo im przyszło zrozumieć, że teraz był ich wrogiem. Niechcący mógł sprowadzić na nich katastrofę. Sam niełatwo się z tym pogodził. Lecz zaraz pomyślał, iż sami Protektorzy uwiarygodnią jego oszustwo. Gdy uciekną, Kosa sama zatrze wszelkie ślady, wymaże z systemu, jakby naprawdę go zabili. Wtedy przestanie mieć znaczenie czego Anhelo się domyśla, a czego nie. Tego kłamstwa nawet on nie przejrzy. Odebrał mordercy ostatnią wymówkę do napadania na Jeźdźców Smoków. Przestaną płacić za wybryki byłego kapitana.
– Więc tylko ja rozumiem – nagłe stwierdzenie poderwało Arto na nogi. Odwrócił się. Przy szybie za jego plecami, oparty o ścianę kryjówki, stał Dert.
– Pobiłeś Żimmiego, potem oddałeś mu dowództwo, a dzisiaj zamarzyło ci się, by dał ci lekcję. Rozumiem dlaczego wybrałeś jego, nie mnie. Zawsze byłeś… mądry. Ale nie tym razem.
– Tym razem też – odpowiedział.
Dert splótł ręce na piersi.
– Widziałeś jego oczy? – spytał. – Wciąż cię nienawidzi, ale za bardzo boi się całej reszty, by to teraz okazać.
– Mylisz się. On nie nienawidzi mnie, tylko swojego strachu. Ja byłem tym, który mu go pokazał. Uświadomiłem mu, że choć jest u nas kimś ważnym to w środku boi się wszystkiego. Dert, on tak bardzo nienawidzi tego uczucia, że gdy odejdę, może zacząć nienawidzić ciebie i… nawet o tym nie wiedzieć, tak jak nienawidził mnie.
Biedny Żimmy, pomyślał, wyobraziłeś sobie, że skoro trafiłeś do młodszaków, to możesz przekreślić całą swoją przeszłość i staniesz się przez to odważny. Przykro mi, lecz to niczego zmieniło. Jesteś taki sam jak w swojej starej grupie. Może teraz mi wybaczyłeś. Może i nienawidzisz, choć wciąż szanujesz, lecz teraz to już nieważne.
Dert nie odpowiedział. Stał, wciąż poważny, jakby chciał o coś zapytać, lecz za bardzo bał się odpowiedzi.
– Powiedz prawdę – odezwał się wreszcie. – Chcę wiedzieć. Idziesz do akademii?
– Nie wiem co ze mną będzie – potrząsnął głową – ale dla was to powinno skończyć się dobrze, nawet jeśli Żimmy zacznie się rządzić. Nie daj mu się pokonać, inaczej Jeźdźcy Smoków przepadną.
Was, pomyślał. Znowu was, nie nas, lecz tym razem na zawsze. Tu, w ich kryjówce, skończyła się jakaś ważna część jego życia.
Dert wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Arto, wiem, że jesteś mądry, najmądrzejszy – przyznał. – Powtarzałeś, że grupa jest najważniejsza, ale nigdy nawet nie pomyślałeś, że grupa sama może wybrać którego z nas chce. Jeśli Żimmy zamieni się w starszaka, siądziemy na niego ostro i będziemy bić aż zmądrzeje. Nie da rady nam wszystkim.
Arto także się uśmiechnął. Dert miał słuszność. Udało mu się stworzyć coś nowego. To nic, że ich ostatnia narada była klęską. Poprzednie nauczyły ich, że grupa może rządzić się sama. Przynajmniej tak długo aż nie rozbije jej coś z zewnątrz, pomyślał, wspominając Pilpa.
– Zaopiekujesz się moim kotem? – spytał. – Może Lien go weźmie?
– Nie zginie, obiecuję.
Wstał. Dert podszedł do niego i bez słowa wyciągnął rękę. Uścisnęli się, po raz ostatni. Niespodziewanie dla siebie Arto przyciągnął go i objął. Dert nie był zaskoczony. Odpowiedział tym samym. Ze wszystkiego co zostawiał za sobą, z całej szkoły, tylko jego jednego będzie mu brakować, za to będzie brakować najbardziej.
– Będę na pogrzebie – szepnął. – To będzie nasz ostatni raz, razem. Potem odejdę, na zawsze.
Odsunęli się od siebie. Dert spuścił głowę, zmieszany i zawstydzony. Jeszcze raz spojrzał na Arto, po czym odszedł. Arto został tam jeszcze chwilę. Skończył się malować i zgasił światło, wiedząc, że już nigdy tu nie wróci.
• • •
Najpierw poszedł do rozdzielni, potem udał się na miejsce spotkania.
Czekał kilka godzin. Pierwsi znów pojawili się Żółtoskórzy. Szybko i sprawnie zabezpieczyli wszystkie przejścia, zagłuszając, a potem niszcząc wszystkie perceptory. Wyszedł z bocznego korytarza i wtedy dostrzegł samego Zema. Jeden z Żółtoskórych podszedł do swojego przywódcy. Wyciągnęli do siebie dłonie; Żółtoskóry przyłożył prawą dłoń do lewej dłoni Zema, zakrył obie lewą dłonią i wystukał coś na niej, niczym na wirtualnej klawiaturze projektora. Z kolei Zem wziął dłoń tamtego w swoje dłonie. Arto obserwował uważnie ich ręce, lecz niewiele mógł dostrzec. Przez chwilę twarz Żółtoskórego wyrażała skupienie, wreszcie kiwnął głową i bez słowa odszedł na bok.
« 1 5 6 7 8 9 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.