Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 11

« 1 3 4 5 6 7 9 »

Alan Akab

Więzień układu – część 11

– Bardzo niewielkie. Kluczy nikt nie kradnie. To specjalistyczne narzędzie, nieprzydatne do niczego z wyjątkiem montażu. Byłem pewien, że zgubiłem go gdzieś po drodze. Mogli mnie przeskanować, niczego by nie znaleźli – odłożył klucz na stół. Popatrzył na narzędzie, potem na syna. – Jeśli ten klucz sprawi, że wydostaniemy się ze stacji, to zamiast słuchać twoich przeprosin sam ci za to podziękuję. Kradzież jest niewielką ceną za wolność, lecz jeśli ze zwykłym kluczem jest tyle problemów to w jaki sposób miałbym wynieść dyfuzytor? Czymś takim można rozbić plaszkło! Już łatwiej zdobyć broń!
– A gdyby… zawinąć je w folię? – zaproponował Arto.
– Ochrona zna takie sztuczki. Skanery przy wejściu zauważą, że mam przy sobie obiekt nie przepuszczający wiązki i każą mnie przeszukać. Może gdyby Lerszen rozpracował je w stoczni… Jeśli mamy ich użyć, najpierw muszą zostać oczyszczone.
– Lerszen nie może pracować w stoczni nad naszymi zabawkami – wyjaśnił Zefred. – Tam ma dostęp do wszystkich narzędzi i tam pilnują go najbardziej. Ostatnim razem o mało nie doprowadziło to do katastrofy. Musi je dostać do domu.
– Do domu? A w czym tam będzie mu łatwiej?
– Tam może zagłuszyć każdą pluskwę. Ma do tego legalne prawo. Może tam zniknąć, może nawet na krótko oszukać automaty i wyjść niepostrzeżenie z domu.
– Więc jak ma je dostać?
Zefred podniósł ze stołu klucz.
– To nam w tym pomoże. To oraz twój syn.
Ojciec spojrzał dziwnie na Zefreda, na klucz, a potem na Arto.
– Chcesz, by tam wszedł? – spytał z niedowierzaniem.
– Tak będzie najlepiej. Pozostaniemy w kontakcie. Długa droga jest bezpieczną drogą, lecz nie zawsze mamy dość czasu, by nią podążać. Postaram się pojawić dzisiaj w stoczni, wtedy dopracujemy szczegóły. Do jutra musimy wszystko przygotować.
– Właśnie. Stocznia – ojciec spojrzał na zegarek. – To zajmie trochę czasu.
– Wymyśl coś. – Kolonista spojrzał na Arto. – Arto, posłuchaj uważnie. Pojutrze przeniesiesz ostatnią wiadomość. Tym razem prześlę karty przez osobę, z którą widziałem się tylko raz. To awaryjny kontakt, właśnie na taką okazję. Przyjdzie do was w odwrotną stronę. Odbierzesz ją od kolegi i oddasz ojcu. Potem koniec. Może to choć trochę uspokoi naszych obserwatorów – odwrócił się do ojca. – W tej wiadomości będzie dokładny termin akcji. W wyznaczonym czasie udacie się do doków. Mamy trzy dni. To musi wystarczyć. Jeśli nie…
Arto zrozumiał wszystko. Być może już nigdy się nie spotkają. Być może aż do czasu ucieczki, być może nawet…
Ojciec podszedł do Arto.
– Nie mów nic matce – poprosił. – O kanałach i… Wystarczy, że mi chodzą ciarki po plecach.
Arto kiwnął głową.
• • •
Wychodząc z domu czuł głęboki żal. Rodzice nie traktowali go już tak, jak dawniej. Nie, nie traktowali go źle. Po prostu… Gdy ojciec zaczął mu tłumaczyć co ma zrobić, Arto poznał, że bierze go za jeszcze głupsze dziecko niż dotychczas. Wystarczył jeden błąd, by uznali go za… pierwszaka. Tymczasem on rozumiał. Koniec z przygotowaniami i ostrożną ucieczką. Od teraz myśleli na bieżąco, bez planu – i musieli się spieszyć. Ojciec wciąż nie rozumiał, że to właśnie to, co jego syn potrafił robić najlepiej ze wszystkiego – i to smuciło go najbardziej.
Dla ojca i dla kolonisty wszystko było proste – miał przejść przez kanał, dostać się do stoczni i wrócić. Lecz dla niego było to bardziej skomplikowane. Tracił rozeznanie w tym, kiedy jest obserwowany a kiedy nie, co jest częścią gry a co przypadkowym sukcesem na drodze do jej oszukania. Jeśli się nie wyrobią, wszyscy zostaną aresztowani. W najlepszym razie będzie to kwestia dwóch tygodni śledztwa. Kolonista nie powiedział lub nie przewidział jednego – lokalizator Arto już mógł być pod obserwacją. Gdy nie pojawi się w szkole, władcy gry, jak zaczął w myśli nazywać obserwatorów szkoły, mogą sprawdzić co w tym czasie porabia.
Dotąd był bezpieczny w tłumie, robiąc to czego od niego oczekiwano. Wierzył, że nigdy przedtem władcy nie zawracali sobie głowy tym, co robił po szkole. To nie było istotne dla gry. Wierzył, bo musiał, bo na tym opierał się cały jego świat. Lecz teraz, gdy wejdzie do tunelu, oni mogą patrzeć. Z wolna zaczął dopuszczać do siebie myśl, że to też mogła być gra, lecz najgorsza pozostała świadomość, iż nie było ważne która wersja jest prawdziwa. Nawet jeśli władcy wiedzieli o jego wyprawach, pozwalając na nie w ramach swojej gry, idąc tam dzisiaj zdradziłby jedyną szansę ucieczki. Kolonista był gotów podjąć takie ryzyko, on nie. Musiał coś z tym zrobić, w tajemnicy, gdyż jedyne znane mu rozwiązanie problemu czekało na niego w miejscu, do którego rodzice nie pozwoliliby mu się zbliżyć.
Musiał wrócić do szkoły. Musiał uwierzyć, że sztuczki Zema, starszaki bawiące się elektroniką oraz podziemie szkoły to coś więcej niż tylko kolejna część gry. Musiał wierzyć, że naprawdę oszukują jej władców.

Wyszedł z domu później, by dotrzeć na czwartą lekcję, gdy Zem będzie już w szkole. Tak samo Anhelo, lecz ich zajęcia zaczynały się o tej samej godzinie. Innego wyjścia nie było.
Nie wątpił, ojciec Iwena potrafiłby zrobić urządzenie działające tak samo jak to, o którym mówił Zem, lecz potrzebował go już, zaraz, dzisiaj, gotowego do działania. Jedynym sposobem na bezpieczny kontakt była szkolna konsola. Przekonał Iwena, by go krył, a sam poszedł na zajęcia.
Gdy mijał wejście do szkoły, ogarnął go strach. Spróbował go stłumić, lecz by to osiągnąć, musiał poznać jego źródło. Z początku myślał, że to świadomość, iż Anhelo też tu jest, lecz to było coś innego.
Ruszył w głąb budynku, rozglądając się, szukając przyczyny. W końcu ją znalazł.
W szkole nic się nie zmieniło. Nie było dorosłych, nie było nowych perceptorów. Zefred miał rację. Całą sprawę wyciszono. Nie było trupa w szkole, więc nie było podejrzenia o morderstwo. Nie było rodziców, którzy robiliby dyrektorowi awantury. Maszyna nie ruszyła; obaj byli ledwie parą wystraszonych dzieciaków, którzy poszli naskarżyć na policję.
Na myśl, że wszystko może się powtórzyć poczuł niepokojące mrowienie pod mostkiem. Oby Anhelo się nie zorientował, oby dał mu czas i oby cena Zema nie była wyższa od tej, jaką mógł zapłacić. Starał się nie szukać prawdziwych perceptorów władców gry, ukrytych gdzieś pod pozorami pozorów. Świadomość, że to wszystko jest tylko grą ciążyła mu na barkach; bał się własnego cienia. Nim tu przyszedł nie wiedział czy zdoła zachowywać się naturalnie, wiedząc, że zniszczone perceptory to tylko przynęta – lecz pięć lat udawania robiło swoje. Cokolwiek uczynili z nim władcy gry, teraz obracało się przeciwko nim.
Dostać się do szkoły było łatwo. Nikt się go nie spodziewał, nikt nie oczekiwał. Widział podążające za nim nienawistne spojrzenia jego wrogów, w myśli już oddające go Ziemi. Towarzyszyły mu ciągle, od kiedy przekroczył próg szkoły, lecz nie zwracał na nie uwagi. Idąc za nauczycielem, przeszedł obok Anhela. Odwrócił się i spojrzał mu prosto w oczy. Od starszaka biło nienawiścią, lecz Arto wiedział, że to on wygrał tę rundę i nie bał się tego pokazać. Anhelo uniósł rękę. Gest był jasny – to tylko na razie. Minie trochę czasu, nim zorganizuje sojuszników, lecz nie potrwa to wiecznie. Arto musiał coś wymyślić, inaczej nie wyjdzie stąd o własnych siłach, lecz to nie był pierwszy raz, gdy wszedł prosto w otwartą śluzę.
Ilustracja: <a href=mailto:changer@interia.pl>Rafał Kulik</a>
Ilustracja: Rafał Kulik

„Co się wczoraj stało byłem pewien że cię dopadli a teraz wracasz jak gdyby nigdy nic”.
Arto spojrzał na Derta. Jego najwierniejszy zastępca naprawdę się bał; o siebie, lecz także i o niego. Ani słowem nie wspomniał o Iwenie.
„Dert to już koniec ale muszę jeszcze coś zrobić”.
„Oszalałeś wszyscy nas zobaczą trzymaj się z dala od szkoły albo obejrzysz puszkę od środka”.
„Musiałem wrócić na tę jedną lekcję nie utrudniaj mi tego”.
Rozłączył się. W oknie otarcia nowej rozmowy wpisał sygnaturę Zema, lecz nie od razu uaktywnił połączenie. Myślał, że wie co ma napisać, lecz teraz zaczął wątpić czy Zem zechce mu aż tak bardzo pomóc. Nie posunął się tak daleko, by uratować tych innych. Nieważne jak bardzo zmienił go Dael, wciąż troszczył się przede wszystkim o siebie, jak wszyscy w szkole.
„Potrzebuję twojej pomocy”.
Długo wpatrywał się w napis, nim wysłał wiadomość. Odpowiedź nadeszła zaskakująco szybko.
„Byłem pewien że już zapakowali cię w puszkę młodszaku” – oczekiwał, że właśnie tak będą go dziś witać wszyscy znajomi – „co na kosmos robisz w szkole”.
„Musimy porozmawiać to bardzo ważne spotkajmy się poza szkołą wiesz że nie mogę zostać tu w środku”.
« 1 3 4 5 6 7 9 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.