Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 12

« 1 4 5 6 7 8 »

Alan Akab

Więzień układu – część 12

Jego strach rósł w miarę skracania się odległości do starszaków. W końcu osaczyli go pod ścianą. Gdzie by się nie ruszył, wpadłby na któregoś z nich. Zamarł, przerażony. Tamci byli już blisko. Teraz wyraźnie widział Anhela, z jego rozszerzającym się, nienawistnym uśmiechem. Już prawie go mieli, gdy nagle satysfakcja znikła z twarzy Anhela, niczym zdmuchnięta przez słoneczną erupcję, ustępując miejsca grymasowi nienawiści. Jego towarzysze cofnęli się i znikli w tłumie. Anhelo pozostał dłużej, rozglądając się na boki. Idąc za jego wzrokiem, Iwen zaczął szukać przyczyny zmiany jego nastawienia. Kręcąca się w pobliżu grupka Azjatów rozglądała się wokół, niby przypadkowo, lecz patrzyli wszędzie, tylko nie na niego. Kilku zbliżyło się leniwie, ostentacyjnie gapiąc się na Anhela. Starszak wycofał się dopiero, gdy dzieliło go od nich ledwie kilkanaście metrów.
Odetchnął, uspokojony. Nie wiedział co się dzieje, rozumiał tylko, że mają obrońców.
– Wróciłem – kilkanaście minut później znajomy głos zabrzmiał w tkwiącej w jego uchu słuchawce. – Wyłącz maskę i wracaj domu.
Nie mógł odpowiedzieć. By nie zwracać na siebie uwagi nie nakleił mikrofonu. Rozejrzał się, licząc, że Arto jest gdzieś blisko, lecz mógł być równie dobrze w sklepie obok jak i pół kilometra dalej i kilka sekcji wyżej.
Wciąż czujny, udał się prosto ku najbliższej windzie. Kilku Azjatów ruszyło jego śladem.
• • •
Lerszen ostrożnie wyjmował pakunki z plecaka, jeden po drugim, niczym granaty. Ważył je w ręce, wodząc wolną dłonią po ich powierzchni, szukając znajomych kształtów. Wiedział co jest w środku bez rozpakowywania. Ułożył je na stole, jeden przy drugim. Wreszcie usiadł. Odkąd przyszli na minutę nie włączył zagłuszania, co przyprawiało Arto o dreszcz niepokoju.
– Wiele ryzykowałeś, Arto – odezwał się po dłuższej chwili. – Szkoda, że nadaremnie.
– Ale to nasza jedyna szansa! – zawołał nie rozumiejąc. – Przecież pan to potrafi!
– Nie w tym rzecz, co potrafię lecz w tym, co jestem w stanie zrobić. Potrzebuję komory ekranującej. Do swojej się nie dostanę, a bez niej nie wyciągnę ani jednej szpili!
– A zakłócanie? – spytał Iwen.
– Jeśli pozostawię to włączone, mały, za godzinę pojawi się u nas banda ponurych urzędasów gotowa zdemolować nam mieszkanie. Oni tylko czekają na okazję – wskazał na pakunki. – Potrzebuję kilku godzin i spokojnego miejsca. Bez komory, jak tylko je odwinę…
– Chodzi o ekranowanie? – Arto spytał z przejęciem. – Mogę pomóc! Znam miejsce, gdzie można bezpiecznie odsłonić każdą pluskwę! Mogę nawet ogłupić automaty…
– Co to za miejsce?
– Osłona reaktora, całkiem niedaleko!
– Nie mamy wielkiego wyboru – Lerszen jednym ruchem ręki zagarnął pakunki do plecaka. – Ty prowadzisz. Ty – wskazał palcem na syna – zostajesz tutaj. Bez dyskusji – rzucił plecak Arto. – Automatami sam się zajmę.
• • •
Nawet dla niego kryjówka była ciasna i niewygodna, lecz Lerszen zdawał się być przyzwyczajony do pracy w ograniczonej przestrzeni. Sprawnie umocował lampę, rozłożył wokół narzędzia oraz przyrządy i zabrał się do pracy. Arto obserwował w przygaszonym świetle jak rozwija pierwszy kokon. Zawierał niepozornie wyglądający, podłużny przyrząd, z niewielką rękojeścią, przechodzącą w talerz wielkości dłoni.
– To jest dyfuzytor? – spytał.
– Oto on. Bardzo niebezpieczny w niewłaściwych rękach.
– Mogę zostać?
– Wolałbym nie – Lerszen położył przyrząd na prostokątnej, srebrzystej podstawce. – Ale jeśli naprawdę musisz…
Więc został. Na usta cisnęło mu się wiele pytań, lecz milczał. Obserwował jak z pomocą pary haczyków Lerszen zdjął obudowę przyrządu, odsłaniając wnętrze zalane błękitną poświatą jakiegoś pola. Jego ruchy były pewne i precyzyjne. A jednak… Tak wiele zależało od jednego dorosłego. Dla Arto była to bardzo niepokojąca myśl.
Lerszen odłożył haczyki i boczną część obudowy. Końcówką czegoś w rodzaju szpikulca dotknął punktu na wewnętrznej części obudowy. Poświata przygasła i znikła. Lerszen odłożył narzędzie. Zaczepił Arto wzrokiem.
– Nie najlepsze uczucie, nie wiedzieć co się dzieje, co? – spytał. – Miałem to przez wiele lat.
To jedno ich łączyło. Na pewnym etapie życia obaj spostrzegli, że otaczający ich świat i ludzie nie zawsze wyglądają na takich, jakim starają się wyglądać. Rzecz której nie można zmienić, można się tylko pogodzić – lub popaść w paranoję.
– Ale w końcu pan zrozumiał?
– W końcu tak. I wcale nie było mi z tym dobrze. Wolałem nie wiedzieć, lecz było za późno.
– A teraz?
– Teraz jest tak samo jak wtedy, poza tym, że ludzie nie lubią, gdy mówię co wiem. Cena za szczerość – wykrzywił się w grymasie uśmiechu.
Wziął do ręki coś, co wyglądało jak pierścień z doczepionymi długimi drutami. Rozłożył je na boki i unieruchomił zatrzaskami. Powstały czwórnóg ustawił nad przyrządem. Sięgnął po szczypczyki, ostrożnie zbliżył je do wnętrza urządzenia i zacisnął. Końcówki szczypczyków zetknęły się, tworząc iskierkę światła. Lerszen zagłębił je we wnętrzu przyrządu, zacisnął i lekko pociągnął, wydobywając pluskwę.
Była duża, na oko ze trzy razy większa od tej z magazynu. Z tłumionym niepokojem Arto obserwował jak Lerszen przenosi ją na kawałek przygotowanej folii ekranującej. Obawiał się pluskiew, jak każdy, lecz wiedział, że aby je kontrolować, musi najpierw nauczyć się panować nad własnymi lękami. Lerszen musiał dobrze rozumieć tę lekcję. Traktował ją jak kolejną część, choć wymagającą starannego traktowania.
Ze zdziwieniem obserwował jak Lerszen rozwinął leżące obok niewielkie zawiniątko. Szczypczykami wydobył z niego inną pluskwę i włożył do wnętrza przyrządu.
– Wymienia pan jedną pluskwę na inną? – spytał, nie wytrzymując z ciekawości.
Lerszen sięgnął szczypczykami do zawiniątka i wydobył kolejną. Sięgnął w jego stronę, gestem dając do zrozumienia, by sam się jej przyjrzał. Arto ostrożnie przejął od niego szczypczyki, nie upuszczając trzymanego w nich obiektu.
– To atrapa – wyjaśnił. – Samo wyjęcie szpili… po waszemu pluskwy… to tylko część zadania. Narzędzia, takie jak dyfuzytor, blokują się automatycznie, gdy poczują, że coś jest nie tak.
Zupełnie jak moja pluskwa, pomyślał, patrząc z bliska na atrapę. Słabe światło kryło jej większą część w cieniu. Próbując przyjrzeć się jej całej, poruszał szczypczykami, oświetlając ją ze wszystkich stron.
– Najpierw musiałem zmostkować pole przekaźnikowe, by ogłupić wewnętrzne układy kontroli – Lerszen dotknął szpikulcem wnętrza przyrządu. Poświata znów zajaśniała delikatnym blaskiem – Szczypczyki, które trzymasz, wysyłają przy zaciśnięciu impuls szokowy, ogłuszający prawdziwą szpilę. Pozwalają ją usunąć, lecz bez niej dyfuzytor pozostałby bezużyteczny – odstawił czwórnóg i zakrył wnętrze obudową – Atrapa jest szpilą ze zmodyfikowanymi układami lokalizatora. Udaje, że łączy się z systemem i potwierdza, że wszystko jest w porządku.
Zupełnie jak maska, pomyślał, wciąż przypatrując się atrapie, albo nauczyciel w szkole.
– Mógłby pan… zamienić moją pluskwę na jedną z tych? Proszę, wytrzymam! To żaden problem, niech tylko…
Lerszen położył dłoń na jego barku i mocno uścisnął.
– Nie wątpię, nie wątpię – powiedział uspokajająco. – Nikt nie lubi nosić obroży ze smyczą. Widzisz… To nie pomoże. Szpila wewnątrz narzędzi służy do ich odnajdywania, zabezpiecza je przed wyniesieniem z pracy. Twój lokalizator ma cię pilnować, sprawić, by system wiedział, że wciąż tu jesteś. Nie oszukasz go w ten sposób.
Arto spuścił głowę. Dobrze było pomarzyć. Może później, gdy uciekną…
– Interesuje cię elektronika? Mógłbym cię poduczyć. Mówią, że jesteś zdolny.
– Jeszcze nie wiem czym się zajmę – nagle ogarnął go smutek. Oddał szczypczyki Lerszenowi. Czym mógłby się zająć, po takiej szkole? Rozumiał wyjaśnienia Lerszena, lecz czy to znaczyło, że ma talent? I do czego?
– Można jakoś unieruchomić pluskwę z narzędzi bez jej wyjmowania? Rozkodować, nie wiem…
– Można to zrobić, lecz musisz znać kod danego urządzenia. Nie mamy czasu, by rozpracować każdą szpilę z osobna. Zresztą, nigdy nie wiadomo co jeszcze drzemie w tym małym diabelstwie.
– Czy w szkołach na dole uczą takich rzeczy? Czy chodził pan do… takiej szkoły?
– Takiej jak twoja? Nie, mój mały, ale swoje przeszedłem. Zajmując się pewnymi rzeczami odpowiednią wiedzę zbierasz gdzieś po drodze, nie wiedząc kiedy i gdzie. Twoją szkołę znam jedynie z suchych raportów. Nigdy tam nie byłem. Nawet rząd nie wie o wszystkim, co się u was dzieje. Trzyma to w tajemnicy i korzysta z tego, reszta ich nie interesuje.
– Więc skąd, jak…?
« 1 4 5 6 7 8 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.