Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 13

« 1 5 6 7 8 9 19 »

Alan Akab

Więzień układu – część 13

Wilan odetchnął – i wtedy coś szczęknęło. Poczuł lekkie drżenie szybu. Nagłe uderzenie wstrząsnęło całym dokiem. Ogromne zaczepy, skryte dotąd gdzieś pod powierzchnią statku-matki, wyskoczyły ze swojego ukrycia, niczym gigantyczne kocie pazury wpijając się z ogłuszającym trzaskiem w pancerz wokół doku. Wraz z nimi wysunął się do przodu ukryty dotąd, specjalny pierścień dokujący. Szczelnie przylgnął do poszycia i plaszklanej szyby, tworząc zapasowy korytarz wokół pierścienia cumowniczego. Odłamki skał i plastali, wyrzuconych podczas obnażenia sekretnej broni kolonistów, uderzyły gradem o plaszkło.
Nadszedł czas, by działać. Wilan wyskoczył na zewnątrz, starając się nie przewrócić. Niemal jednocześnie głuchy odgłos serii niewielkich eksplozji oznajmił mu, że automaty odstrzeliły śluzę. Oderwany od pancerza otwarty pierścień dokujący stacji bezradnie pochylił się na bok, opierając się o krawędź nowej śluzy.
Wilan odwrócił się, by zablokować drzwi – i natychmiast skamieniał. Strażnik wciąż tam był, ukryty tuż przy ścianie! Wilan wycelował w niego dyfuzytor.
– Drzwi! – zawołał tamten. Jego karabin pozostał nieruchomy. – Blokuj drzwi! Prędko!
Zbyt zdezorientowany, by się zastanawiać, doskoczył do drzwi. Przywarł do plaszklanej powierzchni i zaczął energicznie wodzić dyfuzytorem wzdłuż ich lewej krawędzi. Dwóch kolejnych uciekinierów zabrało się za przeciwległe drzwi, trzeci zaczął pomagać Wilanowi w zabezpieczeniu prawej krawędzi. Ich reakcje na widok strażnika były identyczne, lecz nie mieli czasu na strach czy wątpliwości. Po wszczęciu alarmu niewielki dok został całkowicie odizolowany od reszty stacji, lecz powstała wokół nich klatka z plastali i plaszkła nie więziła ich, lecz chroniła przed interwencją. Operatorzy Centrali szybko się zorientują, że ich blokada zawiodła, wtedy otworzą drzwi.
Reakcja strażników była szybka, lecz chaotyczna. Kilku zaczęło strzelać w drzwi i zamek. Wyglądało to groźnie, lecz nawet Wilan wiedział, że nie zdołają ich przetopić. Rozpalające się i gasnące placki żarzącej się plazmy, rozbijały się o plaszkło tuż przy jego twarzy.
Ostrzał ustał. Kilka sekund później plaszklana powierzchnia zaczęła wibrować. Centrala próbowała otworzyć drzwi. Przyspieszył pracę. Drzwi napędzały potężne mechanizmy, zdolne pracować przy znacznym obciążeniu. Jeśli zespolenie okaże się za słabe, oderwą drzwi wraz futryną, strażnicy podważą ich szczątki i wejdą do środka. Pracując, nerwowo spoglądał za siebie, na strażnika.
– Szybko, szybko! – Arto wyskoczył zaraz po pierwszej czwórce. Strażnik popędził go do śluzy, złapał idącą jego śladem Ene i pchnął ją za synem. Gotowy do użycia karabin zarzucił na plecy. Niespodzianki Zefreda, pomyślał chłodno. Lekko paraliżujący dreszcz paniki powoli zaczął ustępować adrenalinie. Przeniósł wzrok na szybę. Strażnicy, tamci strażnicy, wkrótce przyniosą ciężki sprzęt i własne dyfuzytory, przeznaczone do rozbijania takich przeszkód. Mimo zdenerwowania, po jego głowie krążyła uparta myśl, silniejsza nawet od obaw wobec strażnika. To wszystko szło zbyt łatwo. Uciekali ze stacji, więc dlaczego czuł się jakby był z niej wyganiany?

Obecność popychającego go w stronę śluzy umundurowanego i uzbrojonego strażnika zdezorientowała Arto, lecz nie miał czasu, by się bać. Przebiegł przez dok, trafiając do niewielkiej komory ze skafandrami. Poczuł, że jego ciało stało się zauważalnie lżejsze. Był na pokładzie! Nawet we śnie nie zaszedł tak daleko. W głowie zawirowało od wrażeń i emocji. Przestraszył się, że to efekt przejścia z jednego pola magnetycznego do drugiego – jego zmysły wciąż orientowały się według ciążenia stacji – lecz to nie było to.
– Tędy! – czekający w środku astronauta wskazał przejście. – Szybko!
Nie zatrzymał się nawet na chwilę. Sztafeta wskazujących mu drogę przewodników poprowadziła go w głąb statku. Wreszcie mógł przestać biec. Jeden z astronautów wskazał mu pomieszczenie widokowe. Nie myśląc wiele poszedł w tamtą stronę.
Trafił do jednej z licznych nadbudówek, dużego pomieszczenia gdzieś na powierzchni statku. Osłony właśnie zsuwały się w dół. Trzy ściany i sufit zastąpiono tu wielkim, plaszklanym oknem. Zatrzymał się metr od niego. Tylna część, ta z drzwiami, okazała się przetopionym i wyprofilowanym skalnym nawisem.
Naprzeciwko rozciągał się widok wprost na doskonale czarną krawędź kryzy stacji. Była bliska, niemal na wyciągnięcie ręki. Tu i ówdzie oświetlały ją oślepiająco jasne plamy reflektorów. Wokół pomieszczenia, jak okiem sięgnął, rozciągała się usiana kraterami powierzchnia statku. Znajdował się na dziobie statku, rufę z emiterem miał za plecami, kilometry za skalną ścianą pomieszczenia. Przód czy tył, nie miało to znaczenia. Dysze plazmowe znajdowały się na obu końcach każdego statku.
To miłe, że pozwolili nam patrzeć jak odpływamy, pomyślał. To uspokoi ludzi. Niech widzą, że to już koniec. Mógł odetchnąć. Wygrali. Był na pokładzie, lecz nie czuł się przez to szczęśliwszy, jedynie pusty w środku. Skryta pod koszulą zbroja stała się oddzielającą pustkę od rzeczywistości skorupą. Stał nieruchomo, bezmyślnie gapiąc się na powierzchnię stacji, gdy usłyszał za sobą czyjeś szybkie kroki. Jedno z dzieci, ocenił odruchowo po rytmie.
– Arto! Zdążyliśmy! – zawołał głośno znajomy, uradowany głos. – Jestem tu!
Odwrócił się, nie mogąc uwierzyć zmysłom. Iwen podskakiwał z radości. Arto, choć nigdy tego nie robił, był gotów pójść w jego ślady. Zamiast tego spojrzał na niego surowo.
– Wiesz jakiego stracha mi napędziłeś!?
– Myślisz, że specjalnie? Ale to nieważne. Zrobiliśmy to!
Żadna z min Arto nie była w stanie zburzyć szczęścia Iwena. Nawet nie zamierzał próbować. Wolał się przyłączyć. Padli sobie w ramiona niczym para zwyczajnych dziesięciolatków. Arto uścisnął go z całej siły. Iwen jęknął cicho.
– Chcesz mnie udusić za spóźnienie? – spytał ze śmiechem.
– Byłem pewien, że cię straciłem! – odparł. – Co się stało?
Iwen zaczął coś pośpiesznie i nieskładnie opowiadać o najściu i żelbotach. Ludzie, jeden po drugim, zaczęli wypełniać pomieszczenie. Jedni wciąż dyszeli, inni stawali w pierwszym lepszym miejscu, gapiąc się na zewnątrz, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Niektórzy opierali się o plaszkło, wzbudzając u Arto dawny niepokój, lecz radość była silniejsza. Bez tego spotkania nic już nigdy nie byłoby takie jak być powinno.
– Na niezmierzoną otchłań, ty też? – na moment Arto przeniósł wzrok na kobietę, którą ojciec nazywał Susumi. Stała podparta pod boki, obserwując wchodzącego Lerszena i Rous. Zaraz za nimi pojawiła się Ene.
– Jak sądzę, nieco się spóźniliśmy – Lerszen uśmiechnął się lekko. – Ale tak, my też.
– Och, dzięki niech będą Galaktyce że Zefred nic ni o tym nie powiedział!
– Dobrze, że zostawiliście dla nas otwarty kanał – powiedziała Rous.
– Na wielki kosmos, chyba nie czekaliście na nas specjalnie? – spytał Lerszen.
– Nie tyle, by stało się to ryzykowne, jak myślę – dołączył do nich ojciec. Coraz trudniej było się przeciskać między wciąż napływającymi ludzmi.
– Cóż, więc… Dziękuję za uchylone drzwi i światełko w oknie.
– Dziękuj Arto – ojciec położył rękę na karku syna. – To jego zasługa.
– Nie uciekamy ani minuty za wcześnie – oświadczyła Rous – Te najścia nie były przypadkowe. Nie wiem jaka przestrzeń kazała ci sprowadzić tu mojego syna, ale dziękuję.
– Tak… – Lerszen z zamyśleniem spojrzał na żonę. – Mało brakowało byśmy się spóźnili…
– Proszę o chwilę uwagi! – w wejściu stanął człowiek słusznej postawy, ubrany w kombinezon astronauty. Pewny siebie ton głosu podkreślał uspokajającymi gestami rąk. – Nie mamy powodów do niepokoju. Mimo tej drobnej, niewygodnej zmiany, wszystko idzie zgodnie z rozkładem. Nasza skała wkrótce..
– Niech mnie kometa powali! – zawołał Wilan. – Ty, tutaj?
Nieznajomy spojrzał w ich stronę i rozłożył ramiona w udawanym, bezradnym geście. Wbrew temu, co przed chwilą ogłosił, był poważny i bardzo spięty. Spróbował się uśmiechnąć. Ojciec zdawał się go znać, Arto pierwszy raz widział go na oczy.
– Przepraszam, chłopie, ale… ktoś musiał cię sprawdzić. Ktoś inny, poza wiesz kim.
– Sprawdzić? Popraw mnie jeśli się mylę, ale to ty mówiłeś, a ja pytałem.
– Wil, cudze myśli najłatwiej odgadnąć nie po tym jak mówisz, lecz po tym jak słuchasz. Człowiek, który mówi stara się kontrolować. Gdy zadajesz pytania wzbudzasz podejrzliwość, lecz gdy wiesz jak mówić, gdy wiesz o czym mówić… – astronauta wzruszył ramionami.
– Zmieniłeś się. Nie poznaję cię.
– Ty, ja jesteśmy tacy jak dawniej. To sytuacja się zmieniła. Widziałem jaki z ciebie podejrzliwy typ, ale widziałem też błysk w oku, gdy mówiłem o Obcych i Absolomie.
« 1 5 6 7 8 9 19 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.