Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 13

« 1 7 8 9 10 11 19 »

Alan Akab

Więzień układu – część 13

– Czy ładownia jest dość obszerna, by pomieścić wszystkich? – spytał Lerszen.
– Nie zostawiamy nikogo za sobą, jeśli o to pan pyta. Nigdy nie obiecujemy więcej niż możemy zrobić. Większą część przestrzeni wewnętrznej wypełniają pomieszczenia pod komory inercyjne i dodatkowe zbiorniki. Pod dziobem jest zamaskowana klapa – wskazał przed siebie, w przestrzeń – przez którą promy, lądowniki i kapsuły trafiają wprost do głównej ładowni.
– Wszystko po to, by zabrać kilka tysięcy ludzi, z miliardów chętnych – westchnęła matka.
– To łatwiejsze niż zabieranie ich pojedynczo, rodzina po rodzinie. Uderzać raz a mocno, miast często lecz słabo. Wtedy przeciwnik nie dostosowuje się tak łatwo.
Uderzają jak zaraza, uznał Arto. Ona przetrwała w ten sposób stulecia.
– Gdzie lecimy? – spytał Iwen. Jak wielu zgromadzonych wokół ludzi, nie zdawał sobie sprawy z toczącego się na zewnątrz wyścigu.
– Do Nowej Itaki – odpowiedział Arto. – Tak nazywa się planeta.
– Daleko to?
Wzruszył ramionami. Jak na Ziemię, bardzo daleko. Jak na Galaktykę, czy Wszechświat, to ledwie spacer. Zgodnie z tym co opowiedział mu Zefred, układ zbadany został przez jednego z pierwszych Tułaczy. Druga planeta ze śladami po Obcych, na której człowiek postawił stopę. Nazwę nadał jej Markt Zhen, ze statku „Odyseja”, wedle starożytnego prawa odkrywcy. Mały, bliższy księżyc nazwał Telemachem; większy, dalszy, Odyseuszem. Nie założył tam kolonii, jedynie bazę lokalizacyjną. Zostawił boję i zbudował niewielki schron dla rozbitków i podróżników. Umieścił w nim dane zgromadzone w trakcie krótkich badań, wraz z własnym kodem i podpisem, przesyłając ich kopię na Ziemię. Tak nakazywała wtedy tradycja – a to znaczyło wtedy więcej niż prawo. Dekady później pojawili się tam pierwsi koloniści, by przekształcić planetę na swoje potrzeby.
Podobno było tam wtedy mnóstwo ruin po Obcych, całe miasta. Wkrótce wywieziono stamtąd co się dało, nawet niewielkie, kompletne budynki. Przebadano co było warte przebadania, resztę pozostawiono własnemu losowi. Większość miast zburzono podczas bioprzekształcania, robiąc miejsce pod morza, tworząc przestrzeń dla zwierząt, roślin i ludzi. Coś jednak ocalało. Były miejsca, gdzie obce miasta, skryte pod warstwą nieaktywnych, tworzących glebę potransformacyjnych nanobotów i rosnącą na nich roślinnością, wciąż wyłaziły na powierzchnię. Zniszczone przez przedwieczną wojnę bez zwycięzców, wzgardzone przez ludzi, milczące pomniki o kształtach kłócących się z ludzkim umysłem wciąż przypominały, że nowi panowie planety są tam ledwie drugą, a może nawet trzecią zmianą. Zobaczę je, pomyślał, na własne oczy, za parę lat.
– Niecałe dziewięć lat świetlnych stąd – odpowiedział astronauta. – Ale Nowa Itaka to tylko stacja tranzytowa. Mamy tam wielu sprzymierzeńców. Posiedzimy tam trochę, może parę tygodni, by zmienić kamuflaż i zgubić ogon przed drogą do ostatecznego celu podróży. Oczywiście, kto zechce, będzie mógł tam zostać – dodał pod adresem dorosłych – lecz to zbyt blisko Układu, by czuć się bezpiecznie.
Arto naszła myśl, że nie tylko dla nich jest to podróż w jedną stronę. Nikt, kto choć raz pomógł w ucieczce ludziom z Układu, nie mógł tam wrócić. Nie mógł zejść na żadną monitorowaną przez Flotę stację. Zefred mógł, bo kiedyś był pasażerem, jak on, dzisiaj.
Ojciec objął ramieniem matkę. Choć się uśmiechał, z trudem powstrzymywał łzy. Matka zakryła usta dłońmi, płacząc bezgłośnie ze szczęścia. Wielu dorosłych płakało, obejmując swoich bliskich. Sam odczuwał jedynie spokój, ten sam, który czuł leżąc na podłodze szkolnej łazienki, gdy po raz pierwszy w życiu był pogodzony z losem. Czuł jakby teraz, po tylu latach, los pogodził się z nim.
Ilustracja: <a href=mailto:changer@interia.pl>Rafał Kulik</a>
Ilustracja: Rafał Kulik
Dookoła pojaśniało. Arto spojrzał przez okno. Statek wyszedł z cienia Ziemi. Automaty natychmiast uaktywniły warstwę filtrów ochronnych. Szyba pociemniała; zbiegające się ku nim, coraz mniej liczne punkciki kapsuł stały się słabiej widoczne. Dla wielu za wcześnie było na radość. Niektórzy, tam, za oknem, wciąż bezgłośnie ścigali się z czasem.
Zauważył, że kąt, pod jakim szli względem linii Ziemia-Słońce nie był najkrótszą drogą na zewnątrz Układu. Przejście obok Ziemi zwiększyło ich prędkość, lecz by jak najszybciej dotrzeć do orbity przyspieszeń powinni się trzymać cienia Ziemi. Chociaż, pomyślał, lecąc zwykłym kursem moglibyśmy się natknąć na myśliwce. W poświacie obłoku strugi plazmy, jaki zostawiał za sobą ścigający ich okręt, dostrzegał jego wolno, lecz systematycznie powiększające się kontury. Wciąż byli w bezpiecznej odległości, lecz struga ich gwiazdolotu nie była nawet w ćwierci tak jasna jak była tamta podczas startu.
Z uwagą rozejrzał się po pomieszczeniu. Zefreda nie było w ich grupie, nie czekał na nich wewnątrz statku. Mijały minuty odkąd odpadli od stacji, a on wciąż się nie pojawił.
– Gdzie jest Zefred? – spytał.
Spojrzenie astronauty starczyło za odpowiedź. Musiał zostać, przez jego błąd.
– Tak jest zawsze – pocieszył go astronauta. – Każda kolejna próba jest trudniejsza, lecz nie poddajemy się tak łatwo. Znajdziemy nowe luki, oni znowu je wypełnią, a my znowu znajdziemy nowe. Są ofiary, ale one będą zawsze, nieważne czy spróbujemy czy nie.
Luki… Zabierając ludzi pojedynczo, musieliby dla każdej rodziny wymyślać nowe sposoby ucieczki z więzienia. Co było lepsze, jedna luka dla kilku osób, czy kilka luk poświęconych dla tysięcy? A ryzyko? Wpadka jednej rodziny, a wpadka tysiąca?
Ustawił się tak, by kątem oka obserwować astronautę. Jego zachowanie było wskazówką tego co się naprawdę działo, tego czegoś o czym astronauci nie chcieli im powiedzieć.
Stację i Księżyc przysłoniła szybciej odsuwająca się od nich Ziemia. Zostawił tam swoich towarzyszy. Lien był tutaj, i Iwen, ale inni zostali. Im nie mógł pomóc. Widział jak patrzyli na niego niektórzy dorośli. Co z tego, że uznali go za bohatera; nie zrobił nic poza narażeniem ich na niebezpieczeństwo. Dopomógł w zakończeniu czegoś, co zostało zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach, bardzo dawno temu – i być może jego udział również był w to wliczony – czegoś większego niż mógł zrozumieć.
Wyciągnął przed siebie rękę. Rozpostarł palce, przesłaniając dłonią skrawek kosmosu na wprost siebie. Ile gwiazd może przesłonić jedna ludzka dłoń? Ile gwiazd może objąć w posiadanie jeden gatunek, nim rozpocznie się proces doprowadzający go nieuchronnie do samozagłady? Sto, tysiąc, milion, a może dziesięć? Ile czasu minie nim poderżnie sobie gardło, ciosem własnej, okazanej sobie arogancji? Jak daleko mogli posunąć się ludzie, by utrzymać władzę nad pobratymcami? Jaki układ gwiazd będzie rozświetlać zaciemnienie – nie, nie zaciemnienie, lecz prawdziwą noc – nad planetą, którą kiedyś, za parę lat, nazwie swoim domem?
Kolejna gwiazdka rozbłysła po wyjściu z cienia Ziemi. Rozświetlana słonecznym blaskiem, pośpiesznie zeszła poniżej strumienia plazmy, by za minutę zniknąć za krawędzią skały.
– To ostatni? – ktoś spytał.
– Tak.
Strumień gazu zgęstniał i pojaśniał; nawet tłumiki inercyjne nie zamaskowały siły nagłego wzrostu przyspieszenia. Osiągnęli pełną moc ciągu napędu międzyplanetarnego. Kontury okrętu przestały się powiększać, lecz astronauta wciąż był niespokojny.
– Będą nas ścigać, prawda? – spytał, sondując powód niepokoju.
Wiele oczu obróciło się w jego stronę. To pytanie chciał zadać każdy, choć odpowiedź znali od początku. Astronauta w milczeniu skinął głową.
– Czy mogą… zaatakować? – ktoś nieśmiało dodał kolejną część pytania, tę, na którą nie znali odpowiedzi, a której bali się najbardziej. – Czy… mogą zniszczyć statek?
Zapadła cisza. Prysła wszelka radość, jakby jej nigdy nie było. Mięśnie szczęki astronauty napięły się jeszcze mocniej.
– Nie mogą! – ton i czyjeś nienaturalnie głośno wypowiedziane słowa nie pokrywały się z ich treścią, jakby właściciel sam siebie oszukiwał, wierząc, iż przecząc swoim wewnętrznym obawom sprawi, że przestaną być realne. Zaprzeczenie tylko powiększyło panujące wewnątrz pokoju napięcie. Ktoś musiał je rozładować, ktoś musiał coś powiedzieć by ich uspokoić, lecz to nie mogło być kłamstwo.
– Nie mogą – tym kimś okazał się Lerszen. – Zniszczenie gwiazdolotu pełnego ludzi skończy się powszechnym strajkiem astronautów i rewoltą wśród kolonii. Nawet my nie jesteśmy tyle warci.
Napięcie nieznacznie opadło. Spojrzenia skupiły się na astronaucie, wyczekując potwierdzenia. Arto rozejrzał się, obserwując twarze. Chyba nikt prócz niego nie zwrócił uwagi na dobór słów. Zniszczenie, nie przechwycenie, nie zaatakowanie. Nie – zawrócenie. Zacisnął pięści. Nie po to przeszedł aż tyle, by być oszukiwanym jak byle dorosły!
Choć nie ścigały ich już żadne gwiazdki, astronauta wciąż wypatrywał czegoś za szybą. Podświetlony obłokiem kontur goniącego ich okrętu przesunął się na tarczę Ziemi, wciąż pozostając w jej cieniu. Wyraźnie zaczął zostawać w tyle, a jednak napięcie nie opuszczało astronauty. Nie od razu zauważył wyczekujące spojrzenia. Rzucił szybkie spojrzenie w bok, by natychmiast, z nienaturalną sztywnością, nerwowo wyprostowany, udając swobodę, wrócić do obserwacji kosmosu.
« 1 7 8 9 10 11 19 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.