Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 13

« 1 3 4 5 6 7 19 »

Alan Akab

Więzień układu – część 13

– No to koniec – powiedziała matka. – Zatrzymali nas na dobre.
– Nie! – zaprotestował gorączkowo. – Ja znam drogę! Byłem tam z Arto, on to wie! Na pewno zostawił nam przejście! Chodźmy!
– Kanał miał zostać zamknięty – ojciec z rezygnacją pokręcił głową. – Nie mam narzędzi…
– Chociaż spróbujmy!
– Nie mamy wiele do stracenia – zauważyła jedna z czekających kobiet.
– Zawsze możemy zawrócić – dodała Ros. – Jeśli…
Coś chłodnego, niewidzialnego pochwyciło Iwena za stopy i dłonie. Szarpnął się gwałtownie, lecz ręce miał jak wmurowane w ścianę z powietrza. Z innymi działo się podobnie. Czas nagle zwolnił. Poczuł zbierający się na nadgarstkach ładunek elektryczny, lecz niewidzialne kajdany nie zdążyły go wypuścić.
Jego ojciec zareagował błyskawicznie. Zacisnął palce na trzymanym w dłoni urządzeniu. Wokół nich pojawiły się niewidzialne dotąd elastyczne macki, ich uchwyty odłączyły się od kończyn niedoszłych ofiar. Żelowe ramiona rozdęły się lekko, bezładnie dryfując w powietrzu, martwe i pozbawione kamuflażu. Wokół jego stóp, na wpół unosząc się nad podłogą, kłębiła się półprzezroczysta galaretowata masa. To z niej wychodziły macki. Tylko siły przywierania powstrzymywały ją przed odpłynięciem gdzieś w głąb korytarza.
Ojciec kucnął i zebrał z podłogi garść tkwiących w galarecie małych przedmiotów.
– Policyjne żelboty… – ludzie z obrzydzeniem odrzucali od siebie macki. Kilka osób nerwowo obcierało przegub ręki, lecz dzieci, za wyjątkiem kilkuletnich, pozostały spokojne.
– Nie ma się czego bać – mruknął ojciec, wsuwając przedmioty do kieszeni. – Nie wystarczy im robot o mózgu wielkości ziarnka piasku, by nas tu zatrzymać.
– Sami widzicie, nie mamy po co wracać – stwierdził jeden z dorosłych.
– A ktoś chce wracać? Prowadź, dzieciaku!
Iwen nie odpowiedział. Wciąż nie był w stanie. Spojrzał na rodziców.
– Może inni zostali złapani, jak my? – ktoś zauważył. – Może cała ucieczka…
– Wtedy zawrócimy – ucięła krótko matka. – Kto chce iść, niech idzie. Inni mogą wracać.
Nikt nie zdecydował się zostać. Ktoś podał lampę i pomógł Iwenowi nałożyć ją na głowę. Wciąż wystraszony, podszedł pod otwór szybu. Podskoczył, lecz zrobił to tak niezgrabnie, że gdyby nie pomoc ojca, spadłby na podłogę.
– Dalej, do góry! – ojciec niemal siłą wepchnął go do środka i skoczył za nim. – To był twój pomysł. Idź przodem, tylko ostrożnie.
Iwen czołgał się najszybciej jak potrafił. Nie był tak szybki jak inne dzieci, lecz pocieszał się, że jest lepszy od dorosłych. Zatrzymał się kilka metrów dalej, nie słysząc za sobą odgłosów poruszania się. Odwrócił się. Ojciec spoglądał na ściankę szybu. Wpadające z zewnątrz światło, wycinające w mroku ostry kontur otworu szybu, pomogło mu dostrzec doczepiony tam niewielki, półkolisty przedmiot.
– Byli tu – przyznał ojciec, zdejmując urządzenie. – Lepiej się pośpieszmy.
Na miejsce zdjętego przyrządu doczepił własne, upewnił się, że wszystko działa, podciągnął Rossie w górę, cofnął się i ruszył w ślad za synem. Iwen z niepokojem zauważył jak bardzo, choć nie były aż tak zgrabne, jego ruchy przypominały sposób pełzania innych chłopców.

Gorączkowo starał się przypomnieć sobie drogę. Miał dobrą pamięć, lecz brak mu było orientacji Arto. Odetchnął z ulgą dopiero, gdy wyszedł na główny szyb i poczuł na twarzy chłodny, silny ciąg powietrza. Nie zabłądzili. Teraz czekała go najtrudniejsza droga.
Spróbował złapać się najbliższej klamry, lecz źle ocenił siłę. Powietrze pociągnęło go za sobą, lecz ojciec w porę złapał go za kostkę.
– Weź się w garść – ostrzegł. – Musimy tam dotrzeć w jednym kawałku. Bez ciebie nawet nie mamy co o tym marzyć.
Napomnienie odniosło skutek. Iwen wyrzucił ramię w górę, mocno uczepił się uchwytu i podciągnął. Pewnym ruchem sięgnął do następnego, stopą przytrzymując się na miejscu.

Ojciec musiał mu pomóc także z klapą. Gdy odpadła, uwiesił się na jej rączce, otwierając drogę. Zeskoczył dopiero, gdy wszyscy znaleźli się w środku.
– No to by było na tyle – podsumowała Ros, rozglądając się po pustym pomieszczeniu. – Byli, poszli, nie czekali.
– Nie wierzę! – Iwen rzucił się w stronę garbów. Wspiął się na pierwszy z nich. W blasku lampy dostrzegł ciemny otwór. – Tunel jest otwarty!
– Marne szanse – zauważył ktoś. – Mogą być już po drugiej stronie. To staje się coraz bardziej niebezpieczne.
– Nie bardziej niż zostanie tutaj – odparła matka. – Co mamy do stracenia?
Iwen nie wierzył, by inni spisali ich na straty. Zwłaszcza Arto. Pośpiesznie podpełzł do celu. Dostrzegł płytę i leżący tuż obok klucz. Podniósł go, triumfalnie unosząc w górę.
– Widzisz, niedowiarku? Zostawili klucz, byśmy zamknęli za sobą przejście! Czekają na nas!
Ojciec podczołgał się do garbu. Zajrzał do środka, wysunął głowę.
– Ktoś wie jak zamknąć zatrzaski?
– Ja to zrobię – odpowiedział ktoś z tyłu. – Idźcie przodem, zostawcie światło przy wyjściu.
Iwen pochylił się nad otworem, lecz ojciec silnym, stanowczym ruchem odsunął go na bok.
– Ja pierwszy – zgasił lampę. – Oby wyjście było otwarte.
Doczepił coś przy ziejącym mrokiem otworze i zanurzył się w srebrzystym mroku.
• • •
Pewnie i bez wahania prowadził grupę dobrze znaną drogą. Niby wszystko było takie jak zawsze, lecz on czuł się inaczej. To była wycieczka bez powrotu – i brak Iwena uświadamiał mu to bardziej niż cokolwiek innego. Starał się tłumić narastającą rozpacz, lecz ta karmiła się każdym przebytym metrem. Otwarte przejście było bardziej dla niego, by mógł wierzyć.
Dorośli wszędzie świecili lampami. Trochę go to drażniło. Wolał przejść po ciemku, ale dorośli to dorośli, myślał, trudno im iść, gdy niczego nie widzą. Nie potrafili zaufać słuchowi i dotykowi, czasem nawet pamięci. Musieli widzieć.
Główny szyb doków miał mniejszą średnicę od tego, który doprowadził ich do pierwszej rozdzielni. Dla niego była w sam raz, by iść wyprostowanym, lecz dorośli musieli się pochylać. Czasem dobrze być dzieckiem, pomyślał, widząc jak się zginają. Zatrzymał się. Światła lamp natychmiast skupiły się na jego plecach. Przezornie się nie odwrócił.
– To tutaj – wskazał na boczny szyb.
– Żadnych zakrętów, rozgałęzień? – spytał ktoś, chyba mężczyzna nazywany Hemulem.
– Tylko prosta droga do doku – Arto przysłonił oczy dłonią i spojrzał w jego stronę.
Światła, jedno po drugim, przesunęły się na ścianę. Dorośli zaczęli wierzyć w powodzenie.
– Dobrze, że nie jest węższy niż ten na początku – zauważył ktoś. Słowa zabrzmiały dziwacznie w pełnej napięcia ciszy. Cisza to dobry znak, pomyślał.
Ojciec zdjął lampę z czoła i położył rękę na jego głowie.
– Słuchajcie mnie, wszyscy! – zawołał. – Pójdę zablokować płytę. Czekajcie na powrót Arto! Gdy będę gotowy, mój syn da wam znak – pochylił się nad nim. – Już niedługo będzie po wszystkim – dodał ciszej. – Jesteśmy prawie na miejscu.
Po wszystkim, lecz nie dla wszystkich, pomyślał ponuro, zdejmując swoją lampę i wsuwając się w otwór. Odprowadzało go mocne światło paru tuzinów lamp.

Światło z wnętrza doku sączyło się przez szpary kratki. Statek już czekał. Arto dostrzegł go jeszcze nim doczołgał się do końca szybu. Przez plaszklaną szybę na przeciwległej ścianie wyraźnie dostrzegł dużą, plastalową, wygiętą w łuk wokół śluzy tablicę z wyraźnie napisaną nazwą i oznaczeniem kodowym. SCSS SD 562 „Spisa”. Śluza od strony stacji była otwarta, odsłaniając powierzchnię zamkniętych wrót statku. Załoga już czekała na pokładzie. Kto wie, może kolonista też już tam jest? Miał swoje sposoby…
Drzwi prowadzące ze stacji do doku były otwarte. Wewnątrz nie było nikogo. Ciszę przerywały jedynie brzęczące odgłosy pracy podzespołów energetycznych.
– Tutaj – Arto zatrzymał się i powiódł palcem po krawędzi płyty.
– W porządku, Arto. Teraz moja kolej. Zrób mi przejście.
Arto cofnął się kawałek i przyparł całym ciałem do ścianki szybu. Ojciec sprawnie przecisnął się obok niego. Bacznie obserwował każdy jego ruch – jak zręcznie sięga do pasa nad krzyżem, jak palcem przestawia zatrzask i uwalnia dyfuzytor, z jaką wprawą ustawia jego moc i zaczyna przesuwać nad płytą, trzymając palce z dala od rozciągającego się pod talerzowatą końcówką pola emisyjnego. Za każdym kolejnym razem krawędź płyty stawała się coraz mniej wyraźna, by na koniec rozmyć się całkowicie, zespalając pancerną przesłonę z wysuwającym ją mechanizmem i samym szybem.
« 1 3 4 5 6 7 19 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.