Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 16 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 13

« 1 9 10 11 12 13 19 »

Alan Akab

Więzień układu – część 13

Szybka kolejka magnetyczna zawiozła ich w głąb statku. Nie zwracał uwagi na kierunek, nie zwracał uwagi na drogę. Do czego były potrzebne myśliwce, skoro ścigający ich okręt pozostawał w tyle? Dlaczego cała załoga była tak nerwowa? Astronauta na chwilę pożyczył Lerszenowi swój komunikator. To wystarczyło, by i on spochmurniał. Gdy opuścili magnetyczny pocisk jego kroki stały się szybsze, nerwowe, lecz nawet ta przemiana nie dotarła do jego świadomości. Janus… czy to ten Janus? I po co Dael, jeśli to był Dael – lecz jeśli nie on, to kto? – tak ryzykował?
Nie zauważył kiedy znaleźli się w niewielkim, zatłoczonym pomieszczeniu. Około dwudziestu ludzi – kobiet i mężczyzn – gorączkowo krzątało się przy aparaturze. Każdy coś mówił, jeśli nie do kogoś, to do komunikatorów. Napięcie wypełniało cały pokój; wyczuwał je w zapachu, w ruchach, w wypowiadanych słowach, w każdej wykonywanej przez dorosłych czynności. Uwaga wszystkich koncentrowała się na projekcji Układu, poprzekreślanej dziesiątkami różnobarwnych linii.
– Nie mogą storpedować, więc rzucają asteroidy pod dziób! – ktoś bezsilnie zaklął. – Bydlaki!
– Co oni chcą zrobić? – spytał ktoś sztucznie cicho, zaciskając dłoń wokół sterczącego w okolicy ust mikrofonu. Większość osób miała w uszach podobne aparaty, tylko operatorzy łączności mieli uszy skryte za nausznikami słuchawek.
– To tylko ćwiczeniowe atrapy, nie są nawet uzbrojone…
Głos zamilkł. Kilka par oczu odwróciło się w stronę Arto. Bezwiednie zrobił krok do tyłu. Ogarnęło go uczucie zbędności; czuł się jak dziecko rzucone w wir dorosłych spraw.
– To ten…? – pytanie nienaturalnie zawisło w powietrzu. Nikt nie odpowiedział. Ktoś wzruszył ramionami, ktoś zrobił dłonią dziwny znak na piersi. Astronauta położył rękę na jego ramieniu i spojrzał na jednego z ludzi. Ten pokazał ręką na jedną z konsol pod ścianą i palcem zakreślił w powietrzu koło. Astronauta posadził Arto przy konsoli.
– Nie możecie wyminąć? – usłyszał Lerszena. – Zaraza! Zróbcie coś! Chcę go z powrotem, chcę go tu, na tym pokładzie!
Arto wlepił w niego swoje spojrzenie. Kim był Lerszen, że tak rozmawiał z tymi ludźmi?
– Jeśli to on, nie wiem czy powinniśmy…
Odwrócił się w stronę głosu. Para astronautów obserwowała go z obawą, milknąc gdy na nich spojrzał. Wielu unikało spoglądania w jego stronę.
Ktoś rzucił komunikator w stronę Lerszena. Lerszen pochwycił go i pośpiesznie wetknął w ucho, wsłuchując się w strumień informacji. Umysł Arto odruchowo rejestrował rzucane pośpiesznie zdania, wyłowione w gwarze krzyżujących się w pomieszczeniu rozmów. Astronauta, który go tu sprowadził rozmawiał z jedną z astronautek. Spierali się o coś. Nie słyszał co mówili, lecz ożywiona gestykulacja i jakże częste, rzucane w jego stronę ukradkowe spojrzenia mówiły równie wyraźnie jak słowa kto jest obiektem ich dyskusji. Za chwilę dołączył do nich Lerszen. Mijały minuty, a on wciąż coś im tłumaczył. W Arto zaczęła narastać niecierpliwość. Kłócili się jakby mieli na to całą wieczność!
Para astronautów zamilkła. Lerszen rozłożył ramiona, przyłożył dłoń do ucha, przełączył częstotliwość komunikatora i szepnął coś do mikrofonu. Ktoś nałożył Arto na uszy aparat komunikacyjny, podobny do tych, jakich używali operatorzy. Wszystkie głosy umilkły; ich miejsce zajęły przeciągłe dźwięki o ciągle zmieniającym się tonie, przypominające próbę dostrojenia wzmacniacza. Przy jego ustach sterczał wystający z nausznika mikrofon.
Trzaski i piski ustąpiły miejsca szybkiej wymianie zdań. Głosy były wyraźne, czyste. Arto zaczął nasłuchiwać. Oczy miał otwarte, lecz nie dostrzegał już otoczenia. Cały jego wszechświat skurczył się do rozmiarów słuchawek.
– …to wzięło? Czekali na nas? – kobiecy głos, choć niespokojny, brzmiał władczo.
– Transport do stoczni – neutralny głos brzmiał niczym wzruszenie ramion. Na jego dźwięk Arto przeszył dreszcz, sięgający do głębi każdej komórki jego ciała. – Parę rozjaśnień temu wyczuli, że coś się dzieje, więc wstrzymali go na parę rozjaśnień i czekali na to, co się stanie.
Czas zatrzymał się w miejscu. Ten głos… choć obcy, brzmiał w jego uszach znajomym echem wspomnień. Umysł zaćmiła mu euforia, lecz szybko ustąpiła miejsca obawie i niepewności. Czy po tylu latach mógł powiedzieć, iż wciąż się znali? Choć ledwie jedno uderzenie serca temu pragnął tej rozmowy, teraz zaczęła go napawać strachem.
– Jeśli Zefred przekazał wam aktualne kody Floty, mógłbym spróbować przejąć kontrolę – kontynuował głos. – Autopilot leci na programie naprowadzania, reszta komputera jest nieaktywna. Interfejs łączności włączy się zdalnie tylko w odpowiedzi na właściwy sygnał na właściwej częstotliwości. Bez niego wszelkie próby włamania są bezcelowe.
Jakże zmieniony był głos wobec tego, który pamiętał. Spokojny, sucho informujący, bez śladu emocji. Był obcy, za sprawą trzech lat kosmos wie jakiego życia, a jednak wciąż pobrzmiewał w nim stary Dael.
– Nie mamy żadnych kodów. Janus, powinieneś zostać, spróbować się włamać…
– Mój udział był zbyt duży – znajomy głos nie był ani zniecierpliwiony, ani pouczający. Był niczym komputer, który nie zwracając uwagi na dalsze słowa człowieka odpowiada na wydane wcześniej polecenie. – Zaczęli coś podejrzewać. Spodziewali się nas tutaj, więc niech tak będzie. Wasza misja jest ważniejsza. Znajdziecie sobie lepszą wtyczkę. Powtarzam, Wolność Alfa, kontynuujcie przyspieszanie, ale na wszelki wypadek pozostawcie pasażerów w lądownikach i wyślijcie resztę ludzi do kapsuł.
– I tak nikt do nich nie wejdzie.
– Rozumiem – chwila ciszy i znów ten spokojny, beznamiętny głos. Arto próbował się odezwać, lecz za każdym razem głos wiązł mu w gardle. Zaczął rozumieć, że istnieje związek między tym, co się teraz działo, a jego wizytą na komisariacie. Parę rozjaśnień temu…
– Janus, jak stoicie z czasem?
– Mamy go dość, ale tamci niedługo przetną wam drogę – głos Janusa był ani uspokajający, ani zdesperowany. Po prostu, nienaturalnie neutralny, – Nieszczęśliwe wypadki to ich specjalność. Obiekt jest na wprost przed wami, wciąż na kursie kolizyjnym i manewruje jak rakieta. Bez obaw, przejdziecie przez Układ, pozwólcie nam tylko zabrać to z drogi.
Wreszcie pojął co się dzieje. W tamtym pomieszczeniu astronauta nie martwił się tym, że któraś z grup nie zdąży. Martwił się, że wszyscy zdążą – i zginą.
– Nie mogę zaakceptować takiego rozwiązania! – zaprotestował żeński głos.
– Co z emiterem? – odezwał się trzeci głos, głos astronauty z nadbudówki widokowej. – Kapitanie, możemy go użyć.
– Próbujemy go rozgrzać, ale to potrwa – kolejny głos. – Nie możemy dać pełnego ciągu, nie damy rady tak szybko zapakować ludzi do komór. Przeciążenie ich zabije!
– Ale zdążymy? – pierwszy, żeński głos.
– Mamy trochę czasu, kapitanie. Odległość kątowa jest w sam raz. Próbują zajść nas z boku, mają większą prędkość i przyspieszenie, ale się nie wywiną.
– Pod żadnym pozorem nie możecie użyć emitera w strefie planetarnego bezpieczeństwa – zaprotestował beznamiętnie Janus. – Wolność Alfa, jeśli to zrobicie, dacie im wymówkę do użycia wszelkiej broni, jaką zdołają was dosięgnąć.
– To tylko automaty! – zaprotestował żeński głos. – Żadnych ludzi na…
– Kapitanie, nikt nie udowodni, że ta skała jest sterowana. Siła ciągu emitera potrzebna do zniszczenia lub trwałego zepchnięcia jej z kursu cofnęłaby was pod samą stację. W waszą stronę leci ponad dwadzieścia myśliwców. Dwa kolejne krążowniki ustawiają się na waszym kursie. Nie możecie się cofnąć, nie możecie zwolnić.
– Mamy kurs w opozycji do położenia większości stacji. Ten statek jest przygotowany, by wygrać ten wyścig, do samej mety.
– Według moich obliczeń macie ledwie kilka minut przewagi – choć wciąż beznamiętny, głos zabrzmiał pouczająco. – Musicie je wykorzystać, by minąć bezpieczną granicę i dotrzeć do linii przyspieszeń. Kontynuujcie przyspieszanie, powtarzam, zajmiemy się wszystkim.
W słuchawkach zapadła dziwna cisza.
– Janus, mamy na pokładzie prawie dziesięć tysięcy ludzi – żeński głos kapitana lekko drżał. – Jeśli nie dasz rady… Możemy się zatrzymać i poddać…
– To nie jest opcja – odparł inny, młody kobiecy głos, brakiem emocji dorównujący Janusowi. – Macie rodziny z dziećmi. Jeśli się zatrzymacie, one skończą jak my. Wolność Alfa, zrozumcie, nasz los jest już bez znaczenia. Ujawniliśmy się, nie mamy po co wracać.
– To nie powód, by ginąć! – zaprotestował kapitan. – Walentynka, musi być inny sposób…
– Wolność Alfa, cała zamieniam się w słuch.
Umysłem Arto wstrząsnęło zrozumienie. Atrapy, nieuzbrojone myśliwce ćwiczebne… To było wszystko, co kadet mógł zdobyć. Nie mają rakiet, nie mają torped, nie mają żadnych dział. Był tylko jeden sposób, tylko jedna broń, by usunąć przeszkodę – sam myśliwiec.
« 1 9 10 11 12 13 19 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.