Biali ludzie od zawsze toczyli między sobą boje o dostęp do jak najobfitszych terenów. Nie inaczej bywało wśród indiańskich szczepów. O tym właśnie opowiada gra „Apacze i Komancze”.
Zew dzikiej prerii
[Michael Kiesling, Wolfgang Kramer „Apacze i Komancze” - recenzja]
Biali ludzie od zawsze toczyli między sobą boje o dostęp do jak najobfitszych terenów. Nie inaczej bywało wśród indiańskich szczepów. O tym właśnie opowiada gra „Apacze i Komancze”.
Podziękowania dla wydawnictwa Egmont za udostępnienie gry na potrzeby recenzji.
Michael Kiesling, Wolfgang Kramer
‹Apacze i Komancze›
Pudełkowa okładka może sugerować grę wręcz wojenną. Widzimy oto starcie dwóch plemion. Konni jeźdźcy, w wojowniczych pozach, uzbrojeni po zęby. I tego wszystkiego podczas rozgrywki nie uświadczymy. „Apacze i Komancze” są bowiem grą optymalizacją, polegającą na zdobywaniu przewag w regionach. Będziemy wykładać kostki symbolizujące Indian, a także przemieszczać je po powstającej w trakcie gry planszy. Powstającej, bo całość będzie się składać z dość dużych kafelków o sześciu, wypukłych i wklęsłych, bokach.
Podczas przygotowania grający otrzymują własną planszę, kostki akcji oraz pewną część znaczników Indian, tipi i czółen, które razem tworzą obóz gracza. Pozostałe elementy stanowić będą zasoby, które będzie można w dowolnym momencie dokupić. Plansza została podzielona na kilka obszarów. Największy zajmują tory do zaznaczenia liczby posiadanych bizonów, indyków i łososi. Są one środkiem płatniczym i jednocześnie końcowym celem całej zabawy. Nieco poniżej znajdują się ramki z cenami zasobów i kosztami akcji, a także sześć miejsc z możliwymi do wykonania akcjami.
Gra toczy się przez cztery do sześciu rund, zależnie od liczby uczestników i kończy się wyczerpaniem stosu kafelków. Na każdym z nich znajdują się zawsze trzy pola (preria, rzeka i góry) oraz różna liczba zwierząt. Każda runda rozpoczyna się dobraniem przez wszystkich jednego kafelka. Następnie gracze naprzemiennie wykonują akcje, cztery z sześciu do wyboru. Mogą to robić w dowolnej kolejności, żadna nie może się powtórzyć i tylko jedna jest obowiązkowa (powiększenie obszaru gry). Ponadto gracze będą wprowadzać na planszę Indian, przesuwać ich po niej na kilka sposobów oraz budować i powiększać tipi/czółna, które mocno się liczą podczas rozpatrywania przewag w regionach. Ciekawą sprawą są koszty podejmowanych działań. Tylko od nas zależy jak duży będą miały efekt. Im więcej Indian użyjemy, tym więcej zwierząt trzeba będzie na to poświęcić. Cała sztuka w odnalezieniu właściwego balansu. Rundy kończą się punktowaniem. Gracz, który zajmuje pierwsze miejsce w regionie dostaje tyle zwierząt, ile się w nim znajduje, drugi połowę z tego, a pozostali zdobywają już tylko tyle, co na polach przez nich zajętych. Właściciel największego zwierzyńca po ostatniej rundzie zostaje władcą prerii.
„Apacze i Komancze” to ciągłe przepychanki i zmiany układów sił, raczej dla osób spokojnych, lubiących kalkulacje. Najprostsze skojarzenie jakim można je określić, to „Carcassonne dla zaawansowanych”. Może stanowić dobry wybór dla osób chcących zrobić krok do przodu. Dla starych wyjadaczy może to być jednak zbyt mało. Wykonanie nie odbiega od przyjętych standardów, nie powala, ale i nie odstrasza. Specjalnie dla leniwych przygotowano instrukcję filmową w Internecie. Warto obejrzeć przed decyzją o zakupie.