Szukasz czegoś, co pozwoliłoby Ci oderwać się od pracy na kilka minut? Z nostalgią wspominasz stare przygodówki? Lubisz lekko absurdalne klimaty? Mamy coś dla Ciebie!
Online: Coś na krótką przerwę: zagadka w dziwnym świecie
[ - recenzja]
Szukasz czegoś, co pozwoliłoby Ci oderwać się od pracy na kilka minut? Z nostalgią wspominasz stare przygodówki? Lubisz lekko absurdalne klimaty? Mamy coś dla Ciebie!
Mėnulis
Mamy coś dla Ciebie – i to nie jedną grę, a dwie! To litewskie mikroprzygodówki Mėnulis i – sequel tejże – Miestas. Bohaterem obu gier jest tajemniczy pan w prochowcu i ciemnych okularach, o którym praktycznie nic nie wiadomo – oprócz tego, oczywiście, że ma do rozwiązania zagadkę.
Pan w prochowcu trafia pod kontrolę gracza na samym początku przygody, bez żadnych wstępów, wprowadzeń ani introdukcji, na brzegu pierwszej z plansz. Gra jest bardzo klasyczna – rozgrywka polega właśnie na pokonywaniu kolejnych lokacji, do czego każdorazowo potrzebne jest wykonanie prostej czynności. Interakcja ze światem ograniczona jest wyłącznie do przedmiotów i urządzeń, których należy użyć. Wiele takich obiektów nie ma, ponieważ obie części są liniowe i zakładają wykonanie konkretnych czynności na danej planszy. Ma to swoje plusy – nie da się w grze zgubić, ale i minusy – przeszedłszy grę raz, nie ma się specjalnie ochoty do niej wracać, bo wszystko już się zrobiło.
Wspomniane wyżej lekko absurdalne klimaty znajdują swoje uzasadnienie w świecie, w jakim toczy się gra. Znamienny może tu być tytuł pierwszej części gry: Mėnulis, co po litewsku oznacza księżyc. Właśnie taka „księżycowa”, a może nawet i trochę senna atmosfera panuje w grach: oprócz bohatera gracza jest w zasadzie pusto; różne urządzenia niby znajome, ale nie do końca (skomplikowana maszyneria napędzająca wyrzutnię pocisków–nasion); jeśli już coś żyjącego się pojawia, to nie takie, jakim to znamy (na przykład żółw – latający). Czynności, jakie należy wykonać, by otworzyć sobie drogę do kolejnych plansz, także nie należą do szablonowych (przykładowo: zerwij liście z drzewa, by porwała cię skrzydlata winda).
Miestas
Obie przygody pana w prochowcu zostały narysowane w większości ręcznie, bez zbytniej dbałości o szczegóły (tłem prawie wszystkich plansz w części pierwszej są rozmazane plamy i inne kleksy; w drugiej części tłem często są recyklowane różne druki) i nadmiaru kolorów (dominują biel i czerń), ale całość robi całkiem przyjemne wrażenie. Elementy interaktywne zazwyczaj wyróżnione są kolorem lub grubszym konturem, przez co od razu rzucają się w oczy. Przygodom towarzyszy całkiem miły, łagodny, jazzowy temat, idealnie wpasowujący się w klimat gry.
Jak przystało na każdy dobry sequel, Miestas jest „bardziej” pod każdym względem w stosunku do swego poprzednika: jest o kilka plansz dłuższa, ma bogatszą grafikę i troszkę bardziej skomplikowane zadania. Nie zmienia się za to charakter i klimat rozgrywki. Nie ruszono również dziecinnie prostego sterowania z pierwszej części (kursory – ruch, spacja – użyj urządzenia/przedmiotu, w Mėnulis jeszcze: x – zakończ używanie urządzenia), usprawniając tylko wspinaczkę po drabinie i dodając bieganie.
Połączenie niewymagającego scenariusza, nieskomplikowanej – lecz czytelnej – grafiki, nieinwazyjnego tła muzycznego i prostego sterowania podlane szczyptą absurdu i oryginalności czyni z pary Mėnulis-Miestas idealną pozycję na krótką przerwę w pracy lub nauce. Niestety, tylko na jedną, bo obie gry są tak krótkie, że drugą przechodzi się z rozpędu po pierwszej, a przy tym na tyle nieskomplikowane, że następny raz z obydwoma tytułami będzie raczej nudził, niż odprężał.